35. Brzmi jak kompromis, panie Tomlisnon

2.7K 208 88
                                    

Harry ledwo przytomny zszedł na dół po dzbanek wody i wrócił na górę. Była trzecia w nocy, a Louis musiał wziąć swoje przeciwbólowe. Co stało na przeszkodzie? Zapomnieli, że woda im się skończyła w pokoju.

Wrócił do sypialni, ziewając w swoję ramię podszedł od strony Louisa do łóżka i nalał alfie do szklanki wody, nim odłożył dzbanek na szafkę nocną.

- Przepraszam za pobudkę, ale naprawdę nie mogłem spać przez ból - przyjął szklankę i wziął tabletki, które przepisał mu lekarz, były zdecydowanie mocniejsze niż te zwykle, które miał w apteczce w kuchni.

- To nic Loueh. W zdrowiu i chorobie, tak? - uniósł brew i dostał się na swoją stronę łóżka  - Nie chcę żebyś cierpiał, kiedy masz alternatywę bez bólu.

- Dziękuję, kocham cię - wyznał szatyn - Przysuń się do mnie, chce dać ci buziaka. Mój mąż na niego zasłużył.

- Kocham cię też - przesunął się do szatyna, uważając na jego nogi i pozwolił, aby ich wargi się połączyły w dość krótkim pocałunku.

- Dobranoc kochanie, wiem że jesteś zmęczony - pocałował jeszcze czoło bruneta i pozwolił mu się wygodnie ułożyć.

- Mmm, to prawda - przymknął powieki z głową na gołej klatce piersiowej szatyna - Dobranoc Lou.

🐾🐾🐾🐾

Louis przy pomocy kul przedostał się na korytarz i spojrzał na schody prowadzące na parter. Do tej pory przebywał tylko na górze, jednak chciał zejść na dół i chociaż wyjść na chwile do ogrodu, taras w sypialni to było dla niego za mało.

Z salonu słyszał głos Harry'ego, który wyraźnie rozmawiał z kimś z pracy. Omega mocno dbała, aby interes szedł tym samym tempem, co wcześniej. Ze stałą, lekko słabszą już pomocą rodziców Louisa, dawał radę.

Złapał w jedną rękę kule, a druga przytrzymał się poręczy. Szło mu naprawdę nieźle, przynajmniej do momentu w którym jedna z kul wysunęła mu się z ręki i spadła na sam dół schodów.

- Louis?! - usłyszał przestraszony głos Harry'ego - Przepraszam, muszę kończyć... Louis?! - ponownie zawołał, ruszając się w stronę hałasu.

- Nic się nie stało, to tylko kule. Spadły na dół - uśmiechnął się niezręcznie, będąc już w połowie schodów, wiedział że nie obejdzie się bez wykładu z jego strony.

- Boże, prawie zawału dostałem - poskarżył się i wszedł w górę, zarazł łapiąc męża pod ramię - Jesteś tak cholernie uparty.

- Poradzę sobie Harry, tylko kule wypadły mi z ręki nic więcej. Zejdę sam trzymając się barierki, jesteś w ciąży, a ja też mam swoją wagę - pokręcił głową.

- Zamknij się i daj mi tobie pomóc - nie przyjmował słowa nie, robiąc pierwszy krok na schodach.

- I kto tu jest uparty? - powoli zaczęli schodzić na parter domu - Jestem naprawdę samodzielny, nie pierwszy raz mam taką sytuacje.

- Twoje słowa w tym momencie nie mają pokrycia - zauważył.

Zeszli na dół, a Harry pochylił się po kule Louisa i podał mu je.

- Dziękuję, już dalej naprawdę dam sobie radę - ułożył dłonie w kulach i skierował się w stronę salonu, skąd było przejście do ogrodu.

Brunet pokręcił głową i zagarnął gruby, dobrze grzejący koc ze sobą. Pozwolił alfie usiąść na bójawce ogrodowej, nim ułożył na jego ciele materiał.

- Nie musiałeś, tylko na chwile wyszedłem, mam grubą bluzę i dresy na sobie - mimo wszystko uśmiechnął się w stronę męża - Widziałem prze okno, że nie pada.

You can't fool destiny || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz