Rozdział 40/Końcowy

1.3K 108 138
                                    

*Asano pov.*

Otworzyłem drzwi do własnego mieszkania, nie wiedząc, czego mogłem się po nim spodziewać. Nogi powoli zaczynały mnie piec, a napięte mięśnie przypominały o sobie z każdym ruchem łydek. Było mi zdecydowanie za gorąco. Pies rozglądał się po bogatej, zielonej okolicy z merdającym ogonem, a telefon, znajdujący się w kieszeni moich szarych spodni, zapikał.

To pewnie wiadomość od Rena.

Klamka ugięła się pod naporem mojej ręki, a rączka, za którą trzymałem smycz, wyrwała mi się z dłoni. Ruszyłem palcami, próbując złapać przedmiot w locie, ale chybiłem. Dłoń zacisnęła się na pasku prowadzącym do zapięcia przy błękitnej obroży na szyi. Opór mojego nacisku nie dał absolutnie nic i, chroniąc rękę przed starciem jej wewnętrznej strony, dałem za wygraną. Drzwi otworzyły się, wypuszczając do środka czarnego sierściucha.

Zanim zdążyłem zareagować, pies wbiegł na jasny dywan, brudząc go błotem. Chciałem go zawołać, ale nie miał imienia. Język wisiał mu bezwładnie, zrzucając drobinki śliny na podłoże. Wytrzepał brudną od zbóż sierść i odwrócił się tyłem, rzucając smycz w przeciwną stronę. Nie mogłem jej przytrzymać butem. Wszystko działo się ewidentnie za szybko.

- Asano, chciałem zapy- spokojny głos mojego ojca przeszył dreszcz. Wszedł na przedpokój pewnym, dyrektorskim krokiem, który zatrzymało zdziwienie. Szkolny garnitur idealnie prezentował się na jego ciele. Czarny krawat spinała złota spinka.

Oczy psa napotkały fioletowe tęczówki ojca. Sierść napuszyła się, zafalowała. Pazury zostały wysunięte z czterech łap, zahaczając się o włosie. Szczeknął przeciągle, opuścił łeb i rzucił się na stojącego przed nami mężczyznę.

Zduszony krzyk opuścił moje gardło. Drzwi zamknęły się za mną z kliknięciem, ale byłem zbyt przerażony, żeby zwrócić na nie uwagę.

Zabije mnie. Wydziedziczy. Wyśle do psychiatryka. Odda. Pies wyląduje w schronisku. Głodny.

Zwierzę zamerdało ogonem i ponownie podskoczyło na mężczyznę. Ojciec otworzył usta, nie wiedząc co powiedzieć i przejechał dłonią po karku psa. Ten, wyraźnie zadowolony, wtulił się w głaszczącą go dłoń. Ciemny garnitur dyrektora zabarwił się brązowym błotem (a przynajmniej miałem nadzieję, że było to błoto). 

- Przepraszam! - krzyknąłem, łapiąc w dłonie metrową smycz. Dłonie dygotały z powodu długiego, wykańczającego spaceru. - To prezent od Rena, nie mogłem go tak zostawić, ja...

Ojciec ponownie pogłaskał czworonoga, tym razem za uchem i zwrócił ku mnie spojrzenie zdziwionych oczu. Fiolet wydawał się być bardziej lśniący. Milszy. Rodzinny.

To tylko pigment, nie powinien mieć cech. - upomniałem siebie w myślach.

- Gakushuu, ty się mnie boisz?

Zacisnąłem dłonie. Oddech przyśpieszył mimowolnie ze strachu przed karą. Postrzępiony umysł bał się i myślał o wiele więcej, niż powinien. Zdałem sobie sprawę, o konieczności leczenia. U specjalisty. Od zaraz.

 Mój rozbiegany wzrok musiał wiele wyjaśniać, bo ojciec westchnął, czyszcząc spodnie. Błoto upadło na drogie drewniane panele. Ubranie nie wyglądało jednak lepiej - brzydki odcień brązu wchłonął w garnitur jak woda. Mężczyzna westchnął przeciągle, ustawiając plecy prosto. Opuścił podbródek zażenowany. Nie umiał odnaleźć się w nowej roli.

- Nic ci nie zrobię. - wyciągnął dłonie przed siebie, próbując wyglądać uspokajająco. Brud na jego palcach, delikatnie mnie rozbawił. Opuściłem napięte ramiona, przygotowując się na to, co miał do powiedzenia. Ojciec zagryzł wargę i po chwili kontynuował. - Jestem twoim ojcem... Nie chce, żebyś zrobił sobie krzywdę. Możemy zatrzymać... zwierzę jeśli chcesz.

Assassination Classroom - Klasa zabójcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz