38. Epilog

600 9 0
                                    

Przemierzał coraz bardziej opustoszałe ulice miast w nadziei, że nie spotka nikogo znajomego na swojej drodze. Deszcz zaczął padać, lecz mimo to nie przejął się tym nadal brnąc przed siebie. Włożył ręce do kieszeni, w których i tak nie było niczego wartościowego. Przyśpieszył kroku. Nie mógł pozwolić, żeby po raz kolejny się spóźnił. Wiedział, że nie mógłby tego znieść.
Był już przed miejscem spotkania. Przyszedł za wcześnie, ale i tak nie chciał przechodzić przez główną bramę. Poszedł na tyły, ciągle się rozglądając na boki. Zachowywał się bardziej nerwowo, niż zwykle, choć on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
Udało się jemu przejść przez ogrodzenie i znaleźć się po drugiej stronie. Na jego szczęście nikogo wokół nie było.
Po trzydziestu minutach zjawili się. Chłopak schował się za śmietnikiem z oddali spoglądając jak spuszczają trumnę z ciałem jego ukochanej. Mimo, że był daleko był w stanie dostrzec tylko dwie postacie. Jedną z nich była blondwłosa kobieta. Ubrana w czarną, długą suknie, buty na niskim obcasie i czarne rękawiczki. A w dłoni trzymała czarny paralos. Natomiast pan Tracz założył garnitur z szarą koszulą i białym krawatem. Choć minęło wiele czasu oni wciąż stali, ani na chwilę się nie ruszając.
Gdy wreszcie rodzice dziewczyny wyszli, ciemnowłosy wstał. Podszedł do grobu i spoglądał na niego z opuszczoną głową. W jego oczach pojawiły się łzy, z którymi nie potrafił zawalczyć. Pozostawiały one na jego policzkach wilogtne ślady. Jego serce zaczęło bić szybciej, a oddech przyśpieszył. Zrobił krok do przodu. Przetarł wierzchem dłoni swoją twarz.
-To twoja wina! -wykrzyczał. -To ty mnie do tego zmusiłaś! -kontynuował.
A w przypływie szału i złości zrzucił wszystkie znicze i wiązanki. Rzeczy te spały na płyty znajdujące się obok grobu. Szkło się porozbijało, a sztuczne rośliny były ubrudzone w błocie.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Uciekł jak najszybciej z tego miejsca.

Stał na skraju wysokiego bundynku. Jednak nie wiedział co powinien zrobić. Z jednej strony był wściekły na Margaret, lecz z drugiej czuł się winny.
Deszcz znowu zaczął padać zagłuszając tym samym jego myśli, z którymi walczył od dłuższego czasu. Był pewien, że nieważne co wybierze i tak nie będę ono odpowiednim wyjściem. Rozłożył ręce i nachylił się do przodu. A jego ciało zaczęło się chwiać. Nogi były jak z waty, a on sam nie potrafił nabrać powietrza. Wystawił jedną nogę do przodu. Zamknął oczy, nie chcąc spoglądać na sam dół. Z każdą sekundą wiedział, że ryzyko, że ktoś go ujrzy, będzie coraz większa. Zrobił parę głębszych wdechów i wydechów. Nieco się uspokoił. Mimo wszystko był ciekawy czy właśnie teraz spogląda na niego z góry Margaret. O czym myśli, czy chcę jego śmierci i co do niego czuję. Myślenie o kobiecie, którą kocha, napełniła go ciepłem. Każdy jej drobny uśmiech, uprzejmość i jej zaufanie do niego. To rzeczy, za które pokochał ją na nowo, a teraz odeszła. Odeszła i już nigdy nie wróci. Smutek znów zdominował wszystkie uczucia.
Nachylił się jeszcze bardziej. Poczuł chłodny wiatr na swojej skórze. Stracił równowagę. Otworzył oczy i ostatnie co ujrzał to była ciemność, która go przytłaczała i sprawiała, że odczuwał niepokój.
Przytłumione, paniczne krzyki wokół niego i syrena pogotowia były ostatnią rzeczą jaką chciałby usłyszeć. Resztkami sił uśmiechnął się lekko, a jego ciało przeszywał ogromny ból. Czuł, że zasługiwał na coś gorszego, niż to.

-------
Dziękuję Wam bardzo za tyle wyświetleń, gwiazdek i za to, że wytrzymaliście do końca.

ZłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz