,,Jesteś moim tlenem, uczuciem i sumieniem".
Przez pewien czas żyłem tylko pracą nie miałem czasu nawet by dobrze zaobserwować ten dom. Lecz tego dnia moja niepewność była tak silna ze nie wytrzymałem. Bezsenna noc i tysiace myśli w głowie. Stałem się wrakiem człowieka bez ciebie. Gdy tylko nastał wyczekiwany ranek wstałem z łóżka. W raz z pierwszymi promieniami słońca byłem już ubrany i gotowy. Wychodząc z domu chwyciłem za kluczyki. Moje zdeterminowanie by w końcu to zakończyć było tak silne ze ledwo panowałem nad swoim ciałem. Otworzyłem auto i usiadłem zrobiłem pare wdechów świerzego powietrza i przekreciłem klucz. Samochód ruszył z piskiem opon. Wiedziałem ze jade prosto do celu. Nie liczyło się zupełnie nic, prócz Margaret. Potrzebowałem jej obecności była dla mnie jak tlen. Myśląc tak, jechałem cały czas. Spojrzałem na zegarek dochodziła ósma rano. Pewnie teraz jesz śniadanie. Wchodziłem tak w kolejne zakręty, mijając wyludniałą okolice. Zaparkowałem znowu przy kościele. Stwierdziłem ze to najlepszy punkt do zaparkowania. Dłonią otworzyłem schowek i wyjąłem broń po czym włożyłem ją do mojej kieszeni. Pomyślałem ze to na wypadek gdyby coś poszło nie tak jak chce. Udałem się ścieżką do znanej mi dzielnicy. Mijałem kolejne domy i posiadłości. Przystanąłem na chwile przy drzewie gdy nagle ujrzałem znaną mi blondynkę wychodząca z domu. Nie myśląc za wiele podeszłem bliżej, widziałem jak kobieta wsiada do auta. Parę razy uderzyła dłońmi o kierownice i odjechała. Spojrzałem na wielką posiadłość, sądziłem ze tam właśnie jest moja Margaret. Ogrodzenie nie było zamknietę, co wydało mi się dziwne. Udałem się bliżej i pociągnąłem za furtkę. Niemal sama się otworzyła. Niepewnym krokiem podążałem przez ścieżke. Chwyciłem za zimną klamkę, a drzwi uchyliły się lekko. Spojrzałem przez szparę, lecz widziałem tylko długi korytarz. Nie czekając za długo moje nogi przekroczyły próg i znalazłem się w środku. Spojrzałem na ściany, było na nich pełno obrazów i fotografii. W pewnym momecie słychać było jakiś dźwięk dochodzący z drugiego pokoju. Zbliżyłem się do innego pokoju. Była to kuchnia mała, ale w dość gustownym stylu. Nagle mój zwrok skupił się na jednym punkcie. Byłaś nim ty Margaret. Myłaś szklanki i talerze po śniadaniu. Zgrabnie pocierałaś gąbką o porcelanę i spłukiwałaś je wodą. Nawet w tym stroju wygladałaś pięknie. Taka pani domu. Chwyciłem dłonią do kieszeni spodni. Wyjąłem pistolet i wolnym krokiem zbliżałem się do ciebie. Byłem już całkiem blisko ale wciąż za daleko. Nagle odwróciłaś się do mnie całym ciałem.
-Co ty tu robisz? -spojrzałaś na mnie swoimi wielkimi przestraszonymi oczyma.
-Przyszedłem po ciebie. Idziemy do domu kochanie. -zrobiłem krok do przodu. Cały czas mając broń wymierzoną w twoją klatkę piersiową.
-Zamierzasz mnie zabić? -oparła się o blat kuchenny.
-Nie chciałbym tego zrobić. Jeśli bedziesz mnie słuchać to nic ci się nie stanie. Obiecuje ci to.
-Na ile mogę ci ufać? -spojrzała na broń później na mnie.
-Przecież cie kocham nad życie, ale nie toleruje nie posłuszeństwa. -byłem tak blisko ze dotykałem lufą o jej pierś.
-Wole umrzeć niż być z tobą! -wykrzykneła to z całej piersi. Spojrzałem na nią i dotknąłem dłonią jej policzka. Lecz ona nie spostrzeżenie uderzyła w moją dłoń wyrywając mi pistolet. W konsekwencji ten poleciał na kafelki robiąc hałas.
-Ty szmato! -uderzyłem ją z całej siły w policzek. Zaczeła szlochać po czym szarpnąłem jej ciałem tak ze wylądowała na ziemi.
-Zostaw mnie w spokoju, ty potworze! -czołgała się próbując być jak najdalej ode mnie. Lecz jej plecy mocno oberwały. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem sie do niej. Kiedy tak leżała, podeszłem blizej i zacząłem ją kopać z całej siły. Nie patrzyłem nawet w co trafia moja stopa. W końcu zemdlała. Podeszłem do kuchennego przybornika i chwyciłem ze stojaka jeden z noży. Był całkiem duży i ostry. Kleknąłem przy niej i odwrociłem ją na plecy. Delikatnie dotknąłem jej policzka i pocałowałem w czoło. Po czym zacząłem zabawe. Ostrze samo wchodził w miękkie ciało. Raniłem ją po całym brzuchu. Widziałem jak skóra pęka tworząc rany. Czerwona krew cieknąca po kafelkach i wyłaniajace się z jej wnetrza narzady. Jej bluzka chroniła ją przed całkowitym rozpadem miesa. Widok był straszny, ale to jeszcze bardziej mnie nakrecało -Masz ty suko to na co zasłużyłaś. -zaśmiałem się głośno. Spostrzegłem kałuże krwi, była ona wszędzie. Oprzytomniałem po chwili. Moja złość w pewnym momecie ustąpiła. Trzeźwym okiem spojrzałem na sytuacje. Zacząłem panikować. Wiedziałem ze ją zabiłem, ale ja tego nie chciałem. Odłożyłem narzedzie, a dłonie przyłożyłem do twarzy. Rozpłakałem się z tej bezradnosci. W końcu ją kochałem, nie chciałem aż tak jej skrzywdzić. Nagle usłyszałem alarm samochodowy. Spojrzałem na ziemie i chwyciłem broń którą schowałem do tylniej kieszeni spodni. Wyszłem przez balkonowe drzwi. Byłem po drugiej stronie ogrodu, skok przez ogrodzenie nie był łatwy, ale udało mi się to zrobić. Kiedy byłem juz na ulicy. Szybkim krokiem udałem się do swojego samochodu. Byłem pełen zmieszania. Jedna strona mnie wiedziała ze na to zasłużyła, lecz druga strona mnie nadal ją kochała. Udałem się na parking. Zobaczyłem kościół. Boże módl się by świat mi to wybaczył. Wsiadłem do samochodu i oparłem głowę o kierownice. Łzy leciały mi po twarzy spadając na ubranie. Tym nie odkupienia swoich win, ale nawet tego nie pragnę. Chciałbym żeby ona żyła. Przepraszam cie.
CZYTASZ
Zły
Misterio / SuspensoNie chciałem jej tego zrobić, lecz tak bardzo jej pragnąłem. Wszystko co robię jest dla jej dobra, choć czasem zmusza mnie do złego. Nigdy bym jej nie skrzywdził specjalnie. Była taka niewinna i beztroska kiedy ją dostrzegłem. Teraz na zawsze pozost...