Nikt, poza rzecz jasna porywaczami, nie mógł wiedzieć, że przerażonej Marlenie udało się wyrwać grupie oprawców, a otaczający ich mrok sprawił, że szybko zniknęła im z oczu. Byli niestety zbyt daleko od zamku żeby mogła dostrzec pojedyncze światła, które wciąż paliły się w oknach. Nie mając jednak zbyt wielkiego wyboru, zaczęła uciekać w nieznane. Początkowo słyszała jak ją gonią, co tylko dodawało jej sił. Powtarzała sobie, że zaraz będzie bezpieczna, brnąc jednocześnie coraz dalej w Zakazany Las.
Drzewa zdawały się upiorami, a każdy, nawet najdrobniejszy hałas, sprawiał, że jej serce omal nie wyskakiwało z piersi dziewczyny. Na szczęście wszystkie istoty, które napotkała na drodze, umykały na czas, słysząc jej chaotyczne kroki i ciche jęki, gdy co chwile o coś uderzała lub, gdy się wywracała, potykając się w plątaninie korzeni i połamanych gałęzi. Więzy, które oplatały jej nadgarstki tylko pogarszały sprawę, bo nie miała jak amortyzować upadków.
Po jakimś czasie, gdy przewróciła się po raz setny, nie miała już siły wstać. Przez chwilę nasłuchiwała, ale ścigający ją uczniowie musieli wrócić do zamku, zostawiając ją całkiem samą w tym okropnym miejscu. Bała się pomyśleć, co z nią zrobią, ale ich towarzystwo wcale by jej nie przeszkadzało w tamtym miejscu. Jeszcze nigdy się tak nie bała. Otaczająca ją puszcza zdawała się jej siedliskiem najokropniejszych bestii.
Nie wiedziała czy od zamku dzieli ją kilkadziesiąt metrów czy kilka kilometrów. Przez gęste korony drzew nie docierał do niej nawet wątły blask gwiazd i księżyca, dlatego postanowił, że poczeka do świtu, nic innego nie mogła już zrobić. Tkwiła, więc u podnóża jednego z drzew, trzęsąc się z zimna i strachu. Z początku próbowała uwolnić dłonie, ale nie przynosiło to żadnego efektu, poza dodatkowym bólem, dlatego przestała tracić na to energię. Wiedziała, że czeka ją długa droga i wątpiła że ktoś od tak zjawi się tam by jej pomóc.
Gdy słońce wstało, spróbowała określić gdzie jest wschód, ale przez gęste liście, nie było zbyt dobrze widać , z której strony pojawiają się pojedyncze promienie, które zaraz zostały stłamszone przez chmury. Gdyby miała wolne dłonie, mogłaby spróbować wspiąć się na drzewo, ale więzy jej to uniemożliwiały, dlatego spróbowała kierować się po swoich śladach, które miejscami były naprawdę widoczne. Niestety, po chwili zaczęły znikać, gdy wielkie, lodowate krople deszczu zaczęły przedzierać się przez kołyszące się na wietrze korony drzew. Las stał się równie upiorny, co w nocy, ale ona nie mogła się poddać, wiedziała, że jej szukają i musi im jedynie wyjść naprzeciw. Lily, Alice i Dorcas na pewno zauważyły jej zniknięcie. Musiała jedynie wyjść im na przeciw, Dumbledore na pewno przeszukał już zamek.
Nagle przypomniała sobie, że przecież jest sobota, a więc Padmore przybędzie do Hogwartu i na pewno pomoże jej szukać i wezwie jej ojca i innych aurorów. Nie oznaczało to jednak, że może się poddać, musiała iść przed siebie, wyjść im na spotkanie. Poza tym tylko maszerując mogła jakoś rozgrzać przemarznięte ciało.
- Idź- powtarzała sobie szeptem, bojąc się otaczających ją drzew.- Musisz iść.
Okazało się to jednak zbyt trudnym zadaniem, zwłaszcza, że całkowicie zgubiła orientację. Po całym dniu wędrowania wśród identycznie wyglądających drzew, opadła na ziemię i zaczęła cicho szlochać. Czy tam przyjdzie jej umrzeć? Czy nigdy nie odnajdą jej ciała?
Tragiczne wizje raz za razem nawiedzały jej wykończony umysł. Było jej zimno, a żołądek zwijał się z głodu. Zmęczone oczy opadały i tylko ból w nadgarstkach sprawiał, że była przytomna. Nie miała już sił by wstać i ruszyć, chociażby krok dalej. Nie wiedziała, czy ktoś przybędzie, ale ona nie była w stanie iść dalej.
CZYTASZ
Oczko w głowie Syriusza Blacka
FanfictionO tym, że James kochał Lily wiedzieli wszyscy, co jednak działo się w sercach jego przyjaciół? Czy i jego najwierniejszy druh, spotkał na swojej drodze kogoś, kto był w stanie skraść jego serce? Czy Syriusz Black potrafił kochać?