Historia kobiety z pomarańczą

90 5 1
                                    


Jestem dorosłym, logicznie myślącym człowiekiem, ale teraz płaczę ze strachu. Innymi słowy, historia kobiety z pomarańczą.

Dobra, ludzie, zanim zacznę, muszę was ostrzec. Ta opowieść jest niestety absolutnie prawdziwa. A także, bardzo długa. Cofa się w czasie do mojego dzieciństwa, ale do niedawna nie była tak przerażająca. Teraz jestem kompletnie przestraszony. Jestem dorosłym, logicznie myślącym i inteligentnym (a przynajmniej chciałbym w to wierzyć) człowiekiem, który siedzi właśnie na łóżku, śmiertelnie przerażony, z gęsią skórką na całym ciele i łzami strachu ściekającymi mi po twarzy. Proszę was o pomoc w wyjaśnieniu tego horroru.

Chcę, żebyście wiedzieli, że to co przeczytacie, jest sytuacją przetworzoną przez mój umysł. Lubię myśleć, że jestem racjonalistą, ale nie byłem w stanie wyjaśnić tych wydarzeń w żaden logiczny sposób.

Od kiedy moja mama zmieniła pracę, zaczęła zawierać nowe znajomości. W naszym kraju na porządku dziennym jest odwiedzanie przyjaciół, wpadanie na kubek kawy, ciasto, ploteczki i co tam jeszcze. Po kilku tygodniach w nowej pracy, mama zaprzyjaźniła się z tą kobietą, Rose. Przychodziła może dwa razy w tygodniu i razem z moją mamą siedziały przy stoliku do kawy na balkonie i po prostu rozmawiały. Pewnego dnia, miałem wtedy siedemnaście lat, byłem z nimi na balkonie. Nie jestem pewien, czemu tam byłem, ale znając mnie, pewnie skończył się limit internetu (mieliśmy w tamtym czasie łącze z dostępem czasowym) i nudziło mi się okropnie. No więc siedzieliśmy tam, one plotkowały, co kto ostatnio usłyszał. W pewnym momencie mama poszła do kuchni po ciasto, które upiekła. Ja zostałem przy stoliku z Rose i przez to moje życie zmieniło się na zawsze. Rose była piękną kobietą. Miała 170 cm wzrostu, długie czarne włosy i perłowobiałe zęby. Po prostu atrakcyjna. W każdym razie, siedziałem tam z nią, a ona zwróciła się w moją stronę. Miała upiorny uśmiech na twarzy, jasnoczerwona szminka na ustach i odsłonięte białe zęby tylko czyniły go straszniejszym. Jej głowa poruszała się powoli, zupełnie jakby stała się lalką. Odezwała się do mnie niskim głosem, zbyt cicho, żebym mógł ją zrozumieć.

- Słucham? - powiedziałem. Nie byłem jeszcze wystraszony, tylko trochę zdziwiony.

- Jesteś gotowy do drogi? - zapytała mnie głosem małego dziecka, nie żartuję. Brzmiała jak ośmiolatka.

Cały czas miała uśmiech na twarzy. Pytanie wypowiedziała przez zęby, nie poruszając szczęką.

- Co? - spytałem, zaczynałem się bać.

- Jesteś gotowy? - Te same słowa. Tym razem wyjęła pomarańczę z torebki Po prostu ją wyciągnęła i tak trzymała. Nie zaproponowała mi jej, nie zjadła sama, po prostu trzymała.

W tym momencie byłem już przestraszony na serio. Na szczęście moja mama przyszła w końcu z ciastem. Rose, zupełnie, jakby ktoś wcisnął guzik na pilocie, powróciła do normalnego stanu. Schowała pomarańczę do torebki, mama nawet tego nie zauważyła. Wyszedłem stamtąd z dziwnym uczuciem, ale szybko minęło.

Tamtej nocy miałem problem z zaśnięciem. Mój pokój jest na parterze, więc okno znajduje się jakieś półtora metra nad ziemią. Patrzyłem na zewnątrz, modląc się, żeby nie zobaczyć żadnego monstrum. Przewracałem się z boku na bok i może co pięć minut spoglądałem przez okno. Robiło się późno i zaczynałem odpływać, ale musiałem zerknąć ostatni raz. I ona tam była. Stała za oknem. Rose. Po prostu stała, patrząc wprost na mnie (mogłem ją zobaczyć w świetle księżyca) z tym samym uśmiechem na twarzy. Czerwona jak zwykle szminka, zęby niezwykle białe. Sparaliżował mnie strach. Często wyobrażałem sobie, co zrobiłbym w podobnej sytuacji i zawsze miałem plan ucieczki w swoim hipotetycznym scenariuszu. Ale kiedy przyjaciółka mojej matki wgapiała się we mnie o czwartej nad ranem, po prostu uśmiechając się, nie mogłem się poruszyć. Zaschło mi w ustach, dostałem gęsiej skórki (mam ją też teraz, gdy piszę te słowa) i przysięgam, że czułem chłód w pokoju, choć pewnie była to tylko reakcja organizmu na szok. W końcu odważyłem się wstać. Zacząłem iść w kierunku drzwi. Jej głowa obracała się za mną. Powoli. Z uśmiechem. Znowu wyglądała jak lalka bez życia. Chciałem zawołać rodziców, ale znając ich, postanowiłem jeszcze nie panikować. Musiało być jakieś racjonalne wyjaśnienie, prawda? Z nieznanego mi powodu, zdecydowałem się podejść do okna i zapytać, o co jej chodzi. Zrobiłem dwa kroki w jej kierunku i zamarłem. Zamarłem, ponieważ się poruszyła. Wiecie, co zrobiła? Wyjęła pomarańczę z torebki. Może ktoś wie, jaki jest rekord posiadania gęsiej skórki? Bo to draństwo nie zamierza zniknąć. W każdym razie, po minucie postanowiłem iść dalej. Jestem silnym facetem, pomyślałem, dam radę z nią wygrać, jak przyjdzie co do czego. Żeby otworzyć okna w moim domu, trzeba je podnieść. Podszedłem i podciągnąłem je z 30 centymetrów. Ona się nie poruszyła, tylko trzymała pomarańczę i patrzyła na mnie z najstraszniejszym uśmiechem, jaki można sobie wyobrazić. Stałem tam. Ona stała na zewnątrz. Zaczęła się schylać. Każdy jej ruch był tak powolny, tak mechaniczny. Schylała się, żeby dosięgnąć otwartej części okna. Byłem przerażony. Ona przełożyła głowę przez otwór (ledwo starczyło miejsca).

Creepypasty Tłumaczenie [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz