Rozdział 1

1.9K 168 32
                                    



Był ciepły grudniowy poranek, kiedy szedłem wzdłuż szczecińskich kamieniczek. To był wyjątkowy poranek, jak na ten czas. W powietrzu unosiła się charakterystyczna świąteczna woń, którą się zaciągnąłem.

Paskudztwo, pomyślałem, odwracając się za pięciolatkiem przebranym za małego elfa.

Święta.

Całe miasto zmieniło się diametralnie z dnia na dzień. Wszędzie mieniły się światełka lampek, drzewa przy głównej ulicy były ozdobione, a wszystkie galerie tak jaśniały, że w nocy można było dostrzec ich blask, jeśli mieszkało się w centrum.

Odwróciłem wzrok od dzieciaka i ruszyłem dalej. Puchaty potwór, który wiernie trzymał się mojej lewej, kulawej nogi, zapiszczał w proteście, zwracając na siebie uwagę. Ostatnio zrobił się bardzo zazdrosny, wystarczyła chwila niezwracania na niego uwagi, by mi o sobie przypomniał.

Kto by się spodziewał, że policyjny pies, z którym nikt na komisariacie nie mógł się dogadać, będzie mi tak oddany i praktycznie już się nie rozdzielamy. To bydle nie pozwala mi nawet samemu pójść do łazienki. Zawsze lezie za mną i siada w kącie pomieszczenia. Najbardziej przerażające jest to, że się do tego przyzwyczajam.

Początkowo spodziewałem się tłumów ludzi w centrum miasta, ale nie było ich aż tak wiele. Oprócz kilku spieszących się do pracy lub szkoły osobników, nie mijałem wiele osób. Widocznie gorączka świątecznych zakupów jeszcze nie nadeszła. Może wszystko zacznie się dziś wieczorem? W każdym razie mnie i Zeusowi było to na rękę. Nasz mały spacer szedł nam zdecydowanie sprawniej.

Minęła godzina ósma, a ja automatycznie przyspieszyłem swój kulawy chód. Chciałem złapać wszystkich w biurze. Nie chciałem by ktokolwiek mi zwiał w teren. A zwłaszcza Aleksander. Ciekawe czy się domyśla, że dzisiaj odwiedzę go w pracy. Miałem w zwyczaju męczyć go telefonami od rana, aż do momentu, kiedy nie przyjeżdżał do mnie po pracy. Widzieliśmy się niemal codziennie. Dzisiaj jednak się powstrzymałem, stwierdzając, że przyda mi się trochę świeżego powietrza i rozmowa z kolegami z pracy. Antonina wiedziała, że się do nich wybieram, dlatego miałem nadzieję, że przytrzyma Aleksa w biurze, aż do mojego przybycia.

— Już prawie jesteśmy — mruknąłem cicho do Zeusa, zatrzymując się na światłach.

Miałem ochotę zapalić, ale wiedziałem, że nie mogę, bo obie ręce miałem zajęte. W jednej trzymałem smycz Zeusa, w drugiej podpierałem się na kuli. Ani jedno, ani drugie nie było potrzebne, ale dla głupich zasad je miałem. Zeus nie potrzebował smyczy, a i ja dałbym sobie radę bez kuli. No, ale straż miejska i Alicja, by mnie zjedli gdybym ich nie miał.

Droga na komisariat zajęła mi o wiele więcej czasu, niż początkowo zakładałem. Dlatego z niemałą irytacją wchodziłem do budynku. Prawie natychmiast powitała mnie jakaś rozróba. Nie zdążyłem za wiele zarejestrować, tylko to, że na holu jest sporo uzbrojonych policjantów i jakiś brodaty gość biegnie w moją stronę. I ktoś coś krzyczy. Zdezorientowany zareagowałem instynktownie. Kiedy koleś był blisko mnie i wydawało się, że chce mnie staranować, przyłożyłem mu w nos, puszczając smycz Zeusa przy okazji.

Mężczyzna z brodą krzyknął zaskoczony i zatoczył się do tyłu, trzymając się za krwawiący nos. Chyba mu go złamałem.

Spojrzał na mnie z czystą nienawiścią i ze zwierzęcym rykiem znów się na mnie rzucił. Nie za bardzo wiedząc nadal, co się dzieje, kim jest i czy dobrze robię, obijając mu twarz, przyłożyłem mu kulą w brzuch. Znów się zgiął, jęcząc. Zeus warknął groźnie, kiedy brodacz znów się podniósł, ale się nie poruszył bez mojej komendy. Facet ruszył ponownie na mnie niczym rozwścieczony byk. Odsunąłem się płynnie i przyłożyłem mu łokciem w kark, w końcu padł.

Myślałem, że to koniec, ale kiedy zaczął się podnosić z paskudnymi przekleństwami na moją osobę, złapałem go za kołnierzyk. Odrzuciłem kule w bok i z całej siły, uważając, by nie przenieść całego ciężaru na lewą nogę, rzuciłem gościem o ścianę jak szmacianą lalką.

Chyba jednak nie straciłem formy, pomyślałem z rosnącą dumą w mojej piersi.

— To nie był nikt ważny, nie? Żaden inspektor, ani nic? — Niespodziewanie złapało mnie zwątpienie. Nie wiem jak bardzo przerąbane bym miał, gdyby był to ktoś z kadry.

Rozejrzałem się zaniepokojony po zebranych. Wszyscy patrzyli na mnie w ciszy, ale ja swoją całą uwagę skupiłem na inspektorze Wydrze, który był wśród zebranych. Stał obok zaszokowanej pani Basi.

— Czy ty przypadkiem jeszcze kilka tygodni temu nie byłeś umierający? — zapytał.

Nie tego się spodziewałem. To nie była odpowiedź na moje pytanie, ale może to i lepiej.

— Tak, dlaczego? — odpowiedziałem, sięgając po leżącą kulę na ziemi. Skrzywiłem się z bólu, kiedy to zrobiłem. — Dobrze Zeus, bierz go — powiedziałem, kiedy zauważyłem, że pies szarpie i podgryza delikwenta.

— ZABIERZCIE ODE MNIE TEGO PSA!

— Mogę z panem porozmawiać inspektorze?   

Absolut 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz