Rozdział 3

1.8K 176 65
                                    


Jeśli wzrok mógłby zabić, już bym był martwy. Aleksander uspokoił oddech, wyprostował się i przeczesał włosy obserwując jak mozolnie wstaje. Nie spieszyło mi się na rozmowę z nim, choć przyszedłem tutaj głównie po to.

Wiedziałem jednak, że czeka mnie wykład.

Pożegnaliśmy się z rozbawionym inspektorem, który pewnie poczuł ulgę, że się mnie pozbywa i wyszliśmy na korytarz. Nie minęła sekunda, a dostałem porządnego kopa w tyłek. Aż podskoczyłem.

— Nie bij mnie! Jestem ranny! — krzyknąłem o jedną oktawę wyżej niż zamierzałem.

Sapnął i podszedł do mnie o krok bliżej niż nakazywałaby tego przyzwoitość.

Spojrzał mi w oczy, w taki sposób, że wiedziałem, że zrobiłem coś nieodpowiedzialnego. Aleksander miał identyczne oblicze jak moja surowa matka.

— Właśnie — wysyczał, przez co jego „ś" zabrzmiało jak u węża. — Jesteś ranny, a bijesz się z jakimś podejrzanym na parterze! Jezus Maria, Cesarski! Jesteś tu nie całe 5 minut i już się wpakowujesz w kłopoty.

Co mogłem rzec? Uśmiechnąłem się do niego najpiękniej jak potrafiłem.

— Przynajmniej nie straciłem formy...

Prychnął pogardliwie, a następnie z westchnięciem się odsunął. Znów w nerwowym geście przeczesał swoje włosy. Nie były idealnie ułożone jak zawsze, były roztrzepane na wszystkie strony świata, a ciągłe ciągnięcie ich tylko pogarszało sprawę.

— To wszystko przez ciebie — powiedział nagle, widząc gdzie utkwiłem spojrzenie. - Wyprowadzasz mnie z równowagi co pięćdziesiąt sekund.

— Mogłeś już zaokrąglić do minuty.

— Nie. — Potrząsnął głową i zdobył się na mały uśmiech. — Co pięćdziesiąt sekund.

Usłyszeliśmy skomlenie więc obaj spojrzeliśmy w dół. To Zeus dawał o sobie znać.

— Rozpieściłeś go — prychnął, ale jakby w zaprzeczeniu swoich słów pochylił się i pogłaskał zachwyconego obrotem spraw Zeusa. Natychmiast padł na plecy, domagając się więcej pieszczot. No i na co było zaczynać?

— Już taki był jak się do mnie przyczepił.

— Mogłeś powiedzieć, że chcesz przyjechać na komisariat. Podjechałbym po ciebie, nie musiałbyś brać taksówki...

— Jakiej taksówki?

Kiedy zaległa napięta cisza, podczas której patrzył na mnie z niedowierzaniem i już wiedziałem, że nie mam życia. Sam się wkopałem.

— Przyszedłeś tu pieszo?! — ryknął tak, że jego oddech owiał mi twarz, a grzywka łaskotała mnie w czoło.

Tym razem się nie wywinę od jego wykładu. I miałem rację. Zostałem zatargany do windy, wpakowany do niej i zaciągnięty pod biuro. W tym czasie Aleksander nie przestawał mówić. Gadał jak najęty, aż się zastanawiałem, kiedy bierze wdech. Często tak ma, że jak jest wściekły, głównie na mnie, gada bez opamiętania. A największym błędem jest przerwać jego monolog. Wtedy zaczyna wszystko od początku. Nie za bardzo mnie to rusza, jednym uchem wpuszczam drugim wypuszczam.

— ... dzwonisz co sekundę, a jak naprawdę powinieneś to już nie... Mózg pięciolatka... — gderał bez ustanku, nawet na moment zatrzymał się przy drzwiach z zawieszoną ręką nad klamką, tylko po to by przed nosem pogrozić mi palcem.

Przywołałem całą siłę woli, by nie parsknąć śmiechem na jego gest. I jak tu nie chcieć go specjalnie wkurzać, skoro jest taki zabawny?

W końcu nacisnął klamkę i wszedł jako pierwszy do biura, mrucząc coś o moim niskim poziomie intelektualnym.

Absolut 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz