Rozdział 8

1.6K 155 29
                                    


W całym roku było sporo pojedynczych dni, których szczerze nienawidziłem. Jednym z nich, oprócz dnia moich urodzin, były święta Bożego Narodzenia. Ten dzień był dla mnie wyjątkowo smutny. Bo w mojej mentalności ten dzień spędza się z rodziną. Ja takiej nie posiadałem. Nigdy nikomu nie powiedziałem, że od 10 lat jestem sam jak palec w ten dzień. Ale  nawet jakby ktoś mnie do siebie zaprosił, odmówiłbym. Nie chciałem się wciskać w rodzinną kolację, czując się tam jak obcy. Wszyscy moi znajomi myślą, że spędzam ten dzień u innego znajomego. Bo mogą sobie wiele dopowiedzieć na moją odpowiedź - na ich pytanie jak spędzam święta, a jest nią „ jak co roku". Ta odpowiedź daje im do myślenia, że spędzam je z kimś innym niż z nimi. Ale nigdy nikt nie wpadł, że nigdy nikt mnie nie zaprosił. Moje święta, jak zawsze polega na tym, że przesypiam cały dzień jeśli nie uda mi się wziąć dyżuru w pracy. Taki właśnie miałem zamiar postąpić też w tym roku, ale mi się nie udało gdyż inspektor nie zgodził się na mój szybszy powrót. Pozostało mi tylko spanie i zajadanie się pizzą.

Tak więc miałem już zamówioną pizzę na obiad, gotowy album ze zdjęciami, do którego czasem zaglądam wieczorami, by poczuć nostalgię ze szczęśliwych czasów kiedy jeszcze miałem rodzinę. Pogodziłem się ze stratą, ale nadal brakuje mi ich bliskości. Surowej matki, sarkastycznego ojca i roześmianej Diany. Wiedziałem, że nikt mi ich nie zastąpi. Szczerze, to nawet bym nie chciał.

Prawdziwą panikę przeżyłem jednak podczas wczorajszej rozmowy z Pączusiem. Właśnie się pakowała, kiedy do niej zadzwoniłem. Miała jechać na Wigilię do rodziny w Poznaniu. Opowiadała jak się stresuje reakcją ciotek na jej przyjazd bez męża i rozwód.

— A ty jak spędzasz święta. Kto cię zaprosił?

W tym momencie zrozumiałem, że moje „jak co roku", nie przejdzie, gdyż Pączuś wiedział, że jestem w Szczecinie, a nie mam tu starych znajomych.

Chyba moje milczenie musiało jej wiele powiedzieć, bo usłyszałem jak coś odkłada i wstaje.

— Apollo, czy ty...

— Idę do znajomych, spokojnie — westchnąłem ostentacyjnie, licząc, że moje aktorstwo jest wystarczająco przekonywujące, by przekonać prokuratorkę. — Mam znajomych niedaleko, pewnie zostanę wykorzystany jako niańka.

Przez chwilę zawiśliśmy w ciszy,  a ja czułem jak próbuje wyczuć w moim głosie kłamstwo.

— Do tych ze Stargardu? — zapytała niespodziewanie.

Zamrugałem zaskoczony. Niezła była. Naprawdę muszę jej wszystko mówić. Nawet nie pamiętam co ja jej w ogóle klepię.

— Tak — podłapałem szybko.

— To cudownie. To ci co ich swatałeś?

— Nikogo nie swatałem...

— Wracam za trzy dni. Musimy się spotkać mam dla ciebie prezent!

Jakoś wybrnąłem.

Chyba najbardziej obawiałem się rozmowy z Aleksem. Martwiłem się, że jak to on, wyczuje każde moje kłamstwo i zareaguje tak jak było z moimi urodzinami. Ale niepotrzebnie się o to martwiłem. Podczas naszej wieczornej rozmowy prawie nie poruszyliśmy tej kwestii. 

— Olek, zadzwoń proszę do ciotki Megan z życzeniami! — usłyszałem gdzieś w tle, kiedy biadoliłem mu o tym, że Zeus umie skakać na dwa metry, dzięki czemu uczę go nowych sztuczek.

Najpierw usłyszałem westchnienie, identyczne jakiego używa, gdy jest mną zmęczony
i następnie odkrzyknął :
— Jeszcze sporo czasu, mamo!

Zachichotałem złośliwie.

— Sporo pracy, Oluś? — zapytałem złośliwe, na co syknął wściekły i byłem pewny, że się rozłączy, ale tego nie zrobił.

— Domyślam się, że ty nie musisz robić wiele. Gdzie spędzasz święta? Zapomniałem cię o to pytać. Jacy nieszczęśnicy cię do siebie zaprosili?

Zagryzłem wargę, analizując sytuację. Musiałem mu odpowiedzieć szybko by niczego nie podejrzewał. A z doświadczenia wiedziałem, że jest bardziej namolny niż Pączuś i trudniej go okłamać.

— Jak co roku — powiedziałem lekkim tonem. W każdym razie miałem taką nadzieję, bo nerwowo zacząłem bawić się obrożą Zeusa. — Mam to wyjątkowe szczęście, że wiele nie muszę robić.

Odpuścił temat, bo zaraz znów zawołała go mama. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zakończyliśmy rozmowę.

Ten dzień zaczął się jak każdy inny na moim przymusowym wolnym. Wstałem, umyłem się, wypaliłem paczkę fajek i wypiłem litry kawy. Jedyną różnica było, że dostawałem życzenia od znajomych. Odpisywałem jak zawsze w żartobliwy sposób, a kiedy popołudniu przyszła pizza, zjadłem ją całą jednocześnie rozmawiając z najmłodszą córką Sebastiana.

— ...ale wujku Pol — jęczała swoim dziecięcym głosikiem, kiedy powiedziałem, że nie może mieć w tym wieku męża. Ach, te sześciolatki. — Dał mi kwiatuszka!

— Ja też ci mogę dać kwiatki, kurduplu — powiedziałem przeskakując z kanału na kanał. Jak zwykle w telewizji nic nie było. Człowiek włącza go raz na rok, a i tak nic nie może dla siebie znaleźć.

— Ale to nie to samo! — zaprotestowała z piskiem. — Ale jak już coś chcesz mi dać wujku to daj mi lalkę Barbie.

Uśmiechnąłem się paskudnie. Widać że to córka Sebastiana. Mimo swojego młodego wieku wszędzie zwęszy interes. Pamiętam, kiedy zrobiłem rysę na na nowym samochodzie Sebastiana. Wszystko widziała dwuletnia Anna. Myślałem, że zwykły lizak zamknie jej buzię. Grubo się pomyliłem. Musiałem jej kupować w chuj drogie lalki. Było ich dwanaście bo to jakaś limitowana edycja. Myślałem, że się rozpłaczę widząc cenę na paragonach, które z sentymentem trzymałem. Mały demon był zachwycony i bawił się nimi przez tydzień aż ich nie zgubiła na placu zabaw. Ale jedno trzeba gówniarzowi przyznać. Nie wygadała się.

Tylko czekam, aż założą jej konto i wyśle mi numer swojego rachunku z dopiskiem, że tak na przyszłość już mi go wysyła, gdybym chciał ją wesprzeć w jej edukacji.

— Poza tym wujek Pol jest tak daleko. Anna tęskni

— Tęsknisz za mną czy za moim portfelem? — mruknąłem z uśmiechem.

— Ale czy to nie to samo?

Roześmiałem się. Paskudny bachor, ale uwielbiałem go. Anna była moją ulubienicą ze wszystkich gówniaków Sebastiana. Miał jeszcze dwóch starszych synów, którzy zawsze kradli i chowali mi kluczyki do motoru.

— Anna przestań męczyć wuja Pola — usłyszałem gdzieś w tle Sebastiana.

— Wcale nie męczę wujka!

Z rozbawieniem pożegnałem się z kurduplem.

— Często o tobie mówi — powiedział Sebastian, gdy odebrał telefon córce. — Czemu do nas nie wpadniesz na parę dni? Masz przecież wolne.

— Wracam prawdopodobnie pierwszego do pracy.

— Ale słuchaj — zaczął z nową energią, jakbym mu wcale nie odmówił. — W lutym dzieciaki mają ferie. Może wpadniemy do ciebie ?

— O nie — jęknąłem teatralnie. — Sebastianowa rodzina w Szczecinie. Apokalipsa!

— Zamknij się, debilu — parsknął. — Muszę kończyć, idziemy lepić pierogi. Jeszcze raz dzięki za przysłane prezenty dla dzieciaków. Pozdrów tam wszystkich z którymi jesteś!

Uśmiechnąłem się smutno, odrzucając komórkę na poduszki.

— Zeus, masz pozdrowienia — mruknąłem głaszcząc chrapiącego psa zaraz obok mnie na kanapie.   

Absolut 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz