|Część 19|

1.2K 29 0
                                    

Po prawie dwóch godzinach poczułam, że Luke zaczął się wiercić, wybudzając się. Postanowiłam chwilę zaczekać, żeby mieć pewność, że już na pewno nie śpi, gdyż chciałam z nim porozmawiać. Nie miałam zielonego pojęcia, co powinniśmy zrobić. On przecież był alfą watachy we Włoszech, a ja nie chciałam na razie opuszczać domu. Gdyby był moim mate, być może zastanawiałabym się nad przeprowadzką, ale życie nie było takie proste. Do tego ten zapach, który czułam kilka godzin wcześniej. Tam gdzieś był mój mate i ja musiałam go znaleźć.

-Luke?- mruknęłam.- Musimy porozmawiać- usłyszałam jego westchnienie.- Jak ty to sobie wyobrażasz? No wiesz, ja nie mogę z tobą wrócić.

-Uh... Szczerze mówiąc, to nie wiem. Nie mogę być daleko od ciebie, bo będzie mnie to za bardzo boleć, ale jednocześnie nie mam jak być blisko- kiwnęłam głową.

-Jest jeszcze jedna sprawa...- chłopak spojrzał na mnie, prawdopodobnie wychwytując mój niepewny ton głosu.- Mój... mój mate jest chyba gdzieś w tym domu. Teraz- wykrztusiłam.

Bałam się jego reakcji. Myślałam, że wpadnie w szał, albo się załamie, lecz ku mojemu zdziwieniu on po prostu mnie przytulił. Wtuliłam się w niego nadal zaskoczona.

-Nie jesteś zły?- zapytałam.

-Czemu miałbym? Jasne, jestem trochę zazdrosny, ale chcę dla ciebie jak najlepiej- posłał mi słaby uśmiech.- Po prostu proszę, żebyś nie obściskiwała się z nim na moich oczach, okay?

Skinęłam głową. Ten brunet miał naprawdę wielkie serce. Może na początku nie byłam do niego przekonana, ale w tamtym momencie życzyłam mu, by znalazł sobie kogoś i był z nim szczęśliwy, bo naprawdę na to zasługiwał.

-Powinnaś iść i go poszukać- stwierdził.- Ja i tak muszę się ogarnąć, więc leć i nie marnuj swojej szansy.

Posłałam mu wdzięczny uśmiech, bo chęć znalezienia właściciela tego zapachu stawała się coraz większa z każdą, kolejną minutą. Spokojnym krokiem wyszłam z pokoju, po czym prawie biegiem skierowałam się na podwórko, gdzie przebywała właśnie większość mojej rodziny.

Gdy dotarłam do celu, zaciągnęłam się powietrzem. Zapach lasu po deszczu był bardzo delikatny, co świadczyło o tym, że jego właściciel jest dość daleko. Podążałam w stronę małego zagajnika, który znajdował się tuż za naszym podwórkiem. Z każdym krokiem woń stawała się mocniejsza, lecz jej źródło było ciągle boleśnie daleko. Ruszyłam biegiem w las, wiedząc, że to właśnie tam powinnam iść. Po kilku minutach dotarłam do wielkiego drzewa, przy którym mnie aż zemdliło na intensywność zapachu. Okrążyłam pień i stanęłam twarzą w twarz z...













C.d.n
















Nie no, nie będę taka

Okrążyłam pień i stanęłam twarzą w twarz z Dylanem. Nasze spojrzenia spotkały się. Jego oczy zmieniły kolor na złoty, a moje prawdopodobnie były intensywnie fiołkowe. Po moim ciele przeszedł prąd, a omega zawyła razem z alfą chłopaka.

Moja!

Usłyszałam w myślach. Poczułam słoną ciecz zbierająca się w kącikach oczu.

-Przepraszam...- wyszeptałam, czując, jak moja wilczyca drapie mnie od środka.

Szybko odwróciłam się i pobiegłam w przeciwną stronę, nie powstrzymując już łez. Uporczywie ignorowałam dziwne uczucie w klatce piersiowej, które rosło z każdym kolejnym krokiem.

Przecież to nie może być on, prawda?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Czwarty rozdział maratonu!

Dzisiaj pojawi się prawdopodobnie jeszcze jeden (jeżeli się wyrobię to być może nawet dwa).

Trzymajcie się <3

From the first howlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz