🌷 68 🌷

249 29 18
                                    

Donghyuck usiadł na łóżku, po czym ostrożnie wziął do ręki pluszowego misia, którego dostał od Marka w zeszły czwartek, kiedy chłopak chciał go pocieszyć - ostatnią rzecz, której jeszcze nie spakował ani do walizki, ani do bagażu podręcznego. Pogładziwszy jego miękkie futerko, przypomniał sobie, jak w momencie, w którym Mark mu go wręczył, utwierdził się w przekonaniu, jak wyjątkowy był siedzący wówczas obok niego chłopak i też jakie miał szczęście, że miał szansę go poznać. Donghyuck wypuścił ciężko powietrze nosem i podniósł głowę, poczynając rozglądać się po pokoju, który znów wyglądał tak jak w dniu, kiedy przyleciał do Kanady - jak zwyczajny pokój gościnny. Nikt nie pomyślałby, że Donghyuck i Mark spędzili w nim część ze swoich najszczęśliwszych chwil w życiu.

To było niemożliwe. Donghyuck pokręcił głową, nie przyjmując do wiadomości, że to właśnie dzisiaj będzie musiał się pożegnać z Markiem, że już za parę godzin, a właściwie za kilkadziesiąt minut obejmie go ostatni raz, musząc się pogodzić z jego utratą i tym, że nie miał innego wyjścia niż zapomnienie o nim, aby jego serce przypadkiem nie przestało bić przez nieszczęśliwą miłość. Już niedługo wyjadą z domu, aby udać się na lotnisko, gdzie będzie musiał powiedzieć "Żegnaj" do Marka, licząc się z tym, że być może już nigdy więcej go nie zobaczy.

Przez zamknięte drzwi swojego pokoju Donghyuck słyszał krzątających się po korytarzu rodziców Marka, którzy uparli się, że odwiozą go we dwoje na lotnisko, by móc się z nim pożegnać. Mark wciąż był w swoim pokoju, szykując się do wyjścia, jednak on sam już dawno był gotowy, jako że musiał jedynie ubrać bluzę i dresy. Korzystając z chwili samotności, Donghyuck położył się na łóżku na plecach.

Niedzielny poranek przyszedł zdecydowanie za szybko, a na dodatek nie przywitał ich słońcem, a zamiast tego szarym, pokrytym chmurami niebem. Mimo iż Mark i Donghyuck ponownie poszli spać dopiero wtedy, kiedy nie mogli już dłużej walczyć z sennością oraz ciężkimi powiekami, bez trudu obudzili się o siódmej rano. Żaden z nich jednak nie drgnął nawet, pozwalając budzikowi dzwonić i dzwonić, aż w końcu wyłączył się on sam, będąc gotowym zabrzmieć znowu za kolejne pięć minut. Obaj jedynie otworzyli oczy oraz przysunęli się bliżej siebie, dobrze wiedząc, że ten drugi również już nie śpi. Leżąc na boku, Mark mocniej objął ramionami Donghyucka, który schował twarz w jego szyi, opierając dłonie na jego nagiej klatce piersiowej. Chciał jeszcze raz poczuć na sobie ciepło jego ciała, zaś pod swoją dłonią rytm jego serca, które w głębi wiedział, że biło dla niego.

- Nie mogę uwierzyć, że to już dzisiaj - wyszeptał Mark w pozbawione pasemek włosy Donghyucka, który mógł jedynie pokiwać głową. To on był tym, który nalegał na rozstanie, więc to on musiał być teraz tym silnym. - To pierwszy raz, kiedy nie cieszę się z nadejścia niedzieli.

- Ja również - odpowiedział Donghyuck, odsuwając się od chłopaka na tyle, aby wciąż mógł być w jego uścisku, ale jednocześnie być w stanie spojrzeć mu w oczy. - Będziesz płakał na lotnisku?

- Nie wiem, co odpowiedzieć, ponieważ nie wiem, jaka odpowiedź cię zadowoli - odparł Mark z cichym śmiechem. Donghyuck jedynie wypuścił powietrze przez nos.

- Szczera.

- Nie chcę przy tobie płakać. Nie chcę, abyś to widział. Więc postaram się nie, ale nie mogę niczego obiecać. - Mark nachylił głowę, muskając swoim nosem czubek nosa Donghyucka, który zacisnął mocno powieki.

- To dobrze, ponieważ źle bym się czuł, gdybyś płakał, a ja musiałbym czekać, aż się uspokoisz, aby się z tobą pożegnać - stwierdził Donghyuck swym nonszalanckim tonem głosu, który choć Mark uwielbiał, w tym przypadku ani trochę się mu nie spodobał. Wiedział bowiem, że chłopak jedynie go udaje.

help me forget about him || markhyuck ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz