XXVII

308 20 6
                                    

Maraton 2/3

Chcielibyście "niecelebrycką" część drugą? Nana i Dom byliby drugoplanowi. I nie, to nie byłoby O Elle i Jake'u. Co wy na to?

NADIA

Kręte schody pięły się ku górze, zapowiadając kilka minut istnej udręki. Z jakiegoś powodu hotel, w którym się zatrzymaliśmy, nie miał windy, a Jake uzupełnienie zwrócił na to uwagi przy rezerwacji. Właśnie dlatego teraz wspinaliśmy się po niemal pionowo ustawionych stopniach, owiniętych wokół ozdobnej kolumny. Z każdym krokiem coraz bardziej żałowałam, że nie skusiłam się na nocowanie w namiocie, albo nawet pod gołym niebem. Wszystko byłoby lepsze od wspinania się po tych morderczych schodach. Już nie mogłam się doczekać, aż znajdę się w pokoju i rzucę się na łóżko. Najchętniej leżałabym na nim do wieczora, ale stety - niestety Ella zaplanowała już dla nas babski wypad do klubu, razem z Olive. Ostatnio razem z nimi, Domem, Tomem, Adamem i Jake'm staliśmy się naprawdę nierozłączni. To nie tak, że olewaliśmy resztę teamu, ale chyba wszyscy wiemy, jak wyglądają relacje w dużej grupie. Mimo wszystko, to dziwne, ale w pozytywnym znaczeniu, jak szybko zupełnie obcy ludzie stali się dla mnie bliscy. Tak naprawdę - bliżsi, niż własna matka i ojciec. Jeszcze dzisiejsze jest to, że nagle okazało się, że wcale nie jestem wśród nich takim "nikim", jak wśród poprzednich znajomych. Że to "dziwadło", wieczny "aspołeczniak", którego nikt nie lubi, może być dla kogoś ważny. Bo może wcale nie jest "dziwadłem". Może po prostu teraz dopiero jest właściwym człowiekiem we właściwym miejscu i czasie.

- Pomóc ci? - moje rozmyślania przerwał głos Dominica, który wniósł już swoje bagaże na piętro i teraz stał przede mną, wyciągając rękę w moim kierunku.

- Jasne, dzięki. - uśmiechnęłam się, podając mu różową sportową torbę, do której w Bangkoku wrzuciłam wszystkie swoje buty.

- Daj to jeszcze. - zdjął mi z ramienia filcową, podręczną torbę i szybkim krokiem wspiął się spowrotem na piętro  zostawiając mnie znów samą.

Gdy udało mi się już wciągnąć walizkę na szczyt schodów, odetchnęłam z ulgą. Zza barierki wyłaniał się przepiękny widok. Barwne kwiaty, pnące się po drewnianych pergolach, osłaniały jasne ławki, ustawione wokół kamiennych fontann. Nad dziedzińcem unosiły się chmary motyli, trzepoczących barwnymi skrzydłami. Ściany beżowego budynku porósł żywo zielony bluszcz. Gdyby nie te koszmarne schody, mogłabym uznać to miejsce za wręcz idealne.

Nagle drzwi jednego z apartamentów otworzyły się, ukazując stojącą w progu niewysoką brunetkę o dziecięcej twarzy. Jej oczy powiększyła się do niewyobrażalnych rozmiarów, a z gardła wyrwał się przeciągły pisk. Różowe usta, pociągnięte brokatowym błyszczykiem, rozciągnęły się w szeroki uśmiech, ukazujący rząd idealnie prostych, białych ząbków.

- Teena! - wystrzeliła w moją stronę, jakby miała motorek w tyłku. - O mój boże, jesteś jeszcze ładniejsza, niż myślałam. Zdjęcia zupełnie nie oddają rzeczywistości, no nie? O matko, ale jestem szczęśliwa, że zatrzymaliście się akurat w tym hotelu! Który masz numer pokoju? Ja mam 327. Przyjechałam na wasz koncert z Melbourne, wiesz? Będę w sektorze A, pamiętaj. Mogę autograf i zdjęcie? - trajkotała, żywo gestykulając, by ostatecznie wcisnąć mi w rękę puchary notesik i brokatowy długopis.

- Umm... Jasne. - uśmiechnęła się zmieszana jej osobą. - Jak masz na imię? - podniosłam wzrok na jej okrągłą buzię.

- Suzy. Suzy Degrassa. - odrzuciła włosy do tyłu.

- Proszę bardzo, Suzy. - oddałam jej podpisany zeszyt.

- O mój boże, dzięki! - znowu zaczęła piszczeć i podskakiwać. - Jeszcze zdjęcie, okej? Oznaczę cię!

FOR A HYPE {YUNGBLUD} || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz