XXXV

231 22 44
                                    


NADIA

Biegłam długo. Wreszcie kondycja, zdobyta podczas tańczenia na koncertach, do czegoś się przydała. Ale w końcu siła mi się skończyła i dopiero wtedy przypomniało mi się, że nie wzięłam telefonu, a moja orientacja przestrzenna ssie.

Powodzenia we wracaniu do domu Harrisonów.

Rozejrzałam się, licząc, że biegłam w kółko i za sto metrów znajdę wielkie drzewo z huśtawką i tarzającego się przed domem Cannoli. No cóż, niestety nie. Stałam w parku z jeziorkiem i wyspami. Całkiem ładne miejsce. Na szczęście nie było w nim dużo ludzi, więc…

- Teena? Mamo, to Teena! – usłyszałam za plecami, więc natychmiast się obróciłam. W moją stronę biegła dziewczynka. Miała może z dziesięć lat, ale wyglądała na bardzo zdeterminowaną. – Mogę zdjęcie? Proszę, proszę, proszę! – piszczała, a ja czułam, jak zaczyna mnie boleć głowa.

- Słuchaj, miło mi cię poznać, ale obawiam się, że zdjęcie nie wchodzi w grę. Jak widzisz, nie wyglądam teraz za dobrze i nie chcę żeby ktoś miał mnie uwiecznioną na zdjęciu w takim stanie. Przepraszam. Jak masz długopis, to może autograf…? – byłam strasznie zestresowana, bo czułam się jak kilka tygodni wcześniej, kiedy w podobnej sytuacji nawrzeszczałam na dziewczynę, że chyba jest nienormalna. Od tego zaczął się, jak to nazywa Elle „trans Nanelli De Mon”. Przez nerwy nie zauważyłam zbliżającej się matki dziewczynki, która z każdym moim słowem coraz bardziej się zapowietrzała.

- Żartujesz sobie? Dziecko do ciebie podchodzi, podziwia cię, a ty je olewasz, bo byś źle wyszła na zdjęciu? W dupach się wam wszystkim poprzewracało, ot co. Ledwo się sławna zrobiła i już nosa zadziera. I przez takich jak wy następne pokolenia będą już tylko gorsze. Z takimi idolami… - kobieta uniosła na mnie głos, a ja w szoku nawet się nie odezwałam. – Jak ja byłam młoda, to się słuchało Beatels’ów,  a nie jakiś pedalskich babochłopów i ich niezrównoważonych dziewczynek. Chociaż jak patrzę na ciebie, to też ręki bym sobie nie dała uciąć, czy na pewno jesteś dziewczyną. – wymachiwała rękami, a mnie zaczęła się niebezpiecznie trząść broda. Nienawidzę, jak ktoś podnosi na mnie głos. – I co, znowu będziesz ryczeć? Wiadomo, bezstresowe wychowanie ma swoje skutki, oczywiście. Nie jesteś ani odrobinę warta naszej uwagi. Millicent, idziemy.

- A-ale mamo, autograf…

- Powiedziałam, że idziemy! – znowu krzyknęła, a ja jeszcze bardziej skuliłam się w sobie. – Żałosne.

Doncaster.
Co za miejsce.
Nie do życia.

***

DOMINIC

- Dommy, co tu się… - mama wyjrzała przez drzwi do kuchni i, zobaczywszy Abby, skrzywiła się wyraziście. – Gdzie Nadusia? – w oczach kobiety zobaczyłem, że zaczyna trybić. – Rany boskie, chłopaku, dlaczego ty za nią jeszcze nie lecisz?! Chłopcy mogą zaczekać, miłość nie. Wynocha z domu! Ja się zajmę tą twoją wywło… koleżanką.

- Porozmawiamy później, Abs. – wybiegłem z domu. – Przepraszam, nie widział pan przed chwilą dziewczyny takiej niskiej, kręcone włosy, w za dużej bluzie? – zwróciłem się do sąsiada, podlewającego trawnik.

- Ano widziałem. Biegła. Ładna taka, ładniejsza niż ta, co się z nią kilka lat temu prowadzałeś. Jak ty taką lasencję wyrwałeś, co? – mężczyzna uśmiechnął się dosyć obleśnie. Typowy Josef.

-  W którą stronę pobiegła?

- Czyli nie powiesz? No trudno, Bonnie z klubu seniorów leci na mnie i bez twoich porad. Biegła w lewo. – staruszek wrócił do podlewania, a ja, rzuciwszy niemrawe „Dzięki, panie Jo”, pognałem we wskazaną przez niego stronę.

FOR A HYPE {YUNGBLUD} || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz