1. Tykająca bomba

117 7 2
                                    

Koniec świata jest bliski. Jacob Martinsen był tego pewien. I nie chodziło tu o zniszczenie planety przez jakiś kosmiczny kataklizm, ale raczej o upadek obecnego ładu społeczno-politycznego, tak skrupulatnie odbudowywanego przez ostatnie dziewięć lat. O wielką wojnę, większą niż wszystkie dotychczasowe, która znów przyniesie ze sobą chaos i anarchię. Jako dziennikarz Jacob znał historię i był zdania, że przez tysiące lat istnienia cywilizacji natura człowieka nie zmieniła się ani odrobinę. Możemy tworzyć piękne dzieła literackie, stawiać monumentalne budowle, rozbijać atomy, ale nigdy nie wyplenimy z siebie tego pierwotnego, dzikiego zwierzęcia.

Najlepiej ujął to jego przyjaciel z redakcji, Kasper.

– Zawsze byliśmy gotowi skoczyć sobie do gardeł z najbardziej błahych przyczyn – stwierdził podczas ich ostatniego spotkania, siedząc na kanapie w mieszkaniu Jacoba i pykając swoją aromatyczną fajkę. – Ale dopiero teraz mamy do dyspozycji broń, którą udławimy się na dobre.

Kasper i Jacob znali się jeszcze z czasów studiów. Od tamtej pory podtrzymywali tradycję comiesięcznych spotkań, na których z pasją omawiali bieżące sprawy, analizowali je z różnych punktów widzenia i na podstawie własnych wniosków z lubością oddawali się przewidywaniu przyszłych wydarzeń na świecie.

– To już nie potrwa długo – zgodził się Jacob. – Teraz, kiedy Sowieci mają własną bombę, to tylko kwestia czasu. Skurczybyki mają świerzbiące palce i jak tylko poczują się zagrożeni, wcisną przycisk. Bez dwóch zdań.

– Niektórzy mówią to samo o Amerykanach – wtrąciła Vera, żona Jacoba, która właśnie weszła do salonu z paterą ciastek. – A Rosjanie jak na razie nie wykorzystali żadnej bomby przeciwko ludziom.

– Bo nie mieli okazji – odparł Jacob i od razu przeszedł do podparcia swoich argumentów. – Zbudowali swoją bombę kiedy? Dwa lata temu? Amerykanie mieli swoją jeszcze, gdy toczyła się wojna. A to była doskonała okazja do przetestowania jej poza poligonem. I nic dziwnego, że z niej skorzystali.

– Ale przetestowali ją bezbronnych cywilach – zauważyła Vera.

– Zgoda, ale nie o to mi chodzi – mówił dalej Jacob. – Chodzi o to, że układ sił był inny. Japończycy nie mieli nic, co mogłoby się równać z taką siłą rażenia. Dlatego Amerykanie mogli sobie pozwolić na atak nuklearny i uszło im to na sucho. Ale teraz, kiedy dwa największe mocarstwa na świecie dysponują tak potężną bronią, wynik takiej wojny może być tylko jeden. Przegrają wszyscy.

– Więc może to powstrzyma obie strony przed jej użyciem – stwierdziła Vera, chcąc tym samym wyłączyć się już z tej dyskusji.

– Mało prawdopodobne – wtrącił się Kasper. – Ludzie są z natury źli. A ludzie u władzy są jeszcze gorsi. A z nich najgorsi są dyktatorzy i ideowcy. Kieruje nimi pycha, arogancja i przekonanie o własnej racji. Gdy tylko ktoś nadepnie im na odcisk, przestają trzeźwo myśleć. Dają się ponieść emocjom. Nie ma już kalkulacji, co się komu opłaca. Wtedy do głosu dochodzi ego i ambicja. I leje się krew. Zobacz, co się teraz dzieje w Korei. Jeśli ta wojna się wkrótce nie skończy, to wciągnie pozostałe państwa, i to nie tylko z regionu.

– To co niby mamy zrobić według ciebie? – zapytała Vera. – Zbudować schron i zacząć zbierać zapasy?

– To by było rozsądne rozwiązanie – wtrącił Jacob.

– To by było bardzo głupie rozwiązanie. Dlaczego niby mamy się przejmować jakąś wojenką na drugim końcu świata? Nie możemy wpadać w panikę, skoro tu w Europie nic nam nie grozi.

– Nie łudź się. Amerykanie byli w stanie zrzucić bombę po drugiej stronie oceanu.

– Słuchajcie – Kasper zwrócił się do obojga, próbując uspokoić nieco sytuację. – Sprawami międzynarodowymi zajmuję się już od pewnego czasu i opisywałem już różne prognozy wydarzeń, mniej lub bardziej trafne. I przez te wszystkie lata doszedłem do jednego, może dość banalnego wniosku: na tym świecie pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne. Myślę, że nie ma nic złego w przygotowywaniu się na najgorszy scenariusz. Tak robią wszystkie rozsądne rządy na świecie. Jeśli nic się nie stanie – świetnie, podziękuję Bogu i dam ofiarę na mszę. Ale jeśli czarny scenariusz się sprawdzi – to chyba tym lepiej, że człowiek się na niego przygotował, prawda?

– To mi mocno pachnie paranoją – stwierdziła Vera. – Gdzie jest granica między przygotowaniem na najgorsze, a chorobliwym wypatrywaniem zagrożenia? Jeśli czekasz na cios, to w końcu ktoś ci go zada.

Rozmowa trwała jeszcze długo w noc. Małżeństwo dyskutowało na ten temat nawet po tym, gdy Kasper już wyszedł. Jacob już od dłuższego czasu dochodził do tych samych wniosków, co jego przyjaciel. Obaj pracowali w dziale światowym w dużej, ogólnokrajowej gazecie. Mieli tam bezpośredni dostęp do informacji docierających z agencji z całego świata. Obaj byli też zdania, że w chwili wynalezienia bomby jądrowej cywilizacja została skazana na zagładę. 

– Wbrew temu, co mówiła Vera, to jest świetny pomysł – stwierdził raz Jacob podczas jednej z rozmów w redakcyjnej stołówce. – Znaleźć jakieś bezpieczne, odizolowane miejsca, jakiś samowystarczalny schron, w którym można by było przetrwać wojenną zawieruchę i skąd dałoby się zacząć wszystko od nowa.

– I niby gdzie chcesz znaleźć takie miejsce? – spytał Kasper z powątpiewaniem.

– Nie wiem. Gdzieś w górach. Albo na wyspie. Może w Ameryce Południowej? Wiesz, to tylko teoretyczne rozważania. Nie stać nas na to teraz. Pewnie nigdy nie będzie nas stać. Ale podejrzewam, że ktoś bogaty na pewno już o tym pomyślał.

Dziwnym zrządzeniem opatrzności, po niecałych dwóch tygodniach od tej rozmowy Kasper zawołał przyjaciela do swojego pokoju w redakcji, gdzie pokazał mu notkę opisującą nowy rządowy program zasiedlenia pewnej wyspy. Notka była napisana w formie artykułu, ale tak naprawdę było to płatne ogłoszenie ministerstwa transportu i budownictwa, które miało iść do druku następnego dnia. Wyspa nazywała się Waldenholm, leżała na Bałtyku, około sześćdziesięciu kilometrów od wybrzeża. Z tego co było napisane, w czasie wojny był tam jakiś niemiecki garnizon, który teraz miał zostać zaadaptowany na potrzeby cywilne. Miejsce od lat było niemal całkowicie niezamieszkałe i rząd chciał stworzyć tam nowe osiedle. Zachęcali obywateli do wykupywania ziem po cenach, o których na kontynencie można było tylko pomarzyć. Zamieszczona fotografia przedstawiała piękne trawiaste łąki i malownicze wzniesienia.

– To jest właśnie to, Kasper – stwierdził Jacob. – Szansa, żeby się stąd wyrwać. Uciec jak najdalej od tej tykającej bomby, która lada chwila może wybuchnąć. Nie mogę wychowywać dzieci w takim świecie. To nie jest życie dla nas.

– No to jedź tam. Zadzwoń do ministerstwa. Zorientuj się, o co chodzi. Oferta wygląda ciekawie, chociaż to tylko reklama. Wiesz, że oni mają specjalistów od zawijania każdego gówna w ładny papierek.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz