14. Sukces wart wszelkich poświęceń

10 2 0
                                    

Jasny punkcik przecinał powoli granatowe wody Bałtyku. Edvin Jaspers ze szczytu skarpy obserwował, jak prom łączący ich niewielką osadę z resztą świata odpływa w stronę Temsted. Powietrze było czyste, a widoczność na tyle dobra, że gdyby wytężyć wzrok, można by zobaczyć zabudowania nadmorskiego miasteczka. Od strony wody wiał lekki, świeży wietrzyk, który łagodnie kołysał czubkami drzew nad głową Jaspersa – przyjemne wytchnienie od wichury z ostatnich dni. Dziś tradycyjnie przybyła kolejna dostawa. Nowe materiały do budowy ich małego nowego świata zostały wyładowane na nabrzeże i zawiezione na plac sześć kilometrów stąd. Jaspers czuł ogromną dumę patrząc, jak rozrasta się ich osada – wokół wciąż powstawały nowe zabudowania i drogi, remontowane były stare baraki, które w krótkim czasie staną się biurami, magazynami i mieszkaniami dla robotników. To wszystko łączone było siecią nowych dróg, na razie brukowanych, ale wkrótce być może uda mu się wynegocjować z władzami dostawy asfaltu. Ale to było zadanie na później, kiedy na wyspie będzie już więcej mieszkańców.

Liczba rezydentów to nadal było wielkie zmartwienie Jaspersa. Robił, co mógł, by jak najlepiej wypromować tę wyspę, a jednak chętnych wcale nie przybywało. Jego zabiegi jak na razie przynosiły więcej strat niż zysków, co rzecz jasna nie podobało się przełożonym. Do tej pory nie naciskali aż tak mocno, ale Jaspers wiedział, że to pobłażanie skończy się, gdy zostanie poproszony o przedstawienie wyników za ten rok. A te nie prezentowały się zbyt dobrze. Rozmawiał z wieloma osobami zainteresowanymi zamieszkaniem tutaj, ale większość z nich zadawała pytania, na które Jaspers nie potrafił udzielić zadowalającej odpowiedzi. Czy są tu sklepy? Przychodnia? Posterunek policji? Poczta? Szkoła? Kościół? Jak odprowadzane są ścieki? Jaki jest stan dróg? Jaspers strasznie się gimnastykował, żeby przedstawiać Waldenholm w jak najlepszym świetle, ale nie mógł też prosto z mostu kłamać. Zwłaszcza, że prawda szybko wyszłaby na jaw podczas pierwszej prezentacji działki potencjalnym chętnym.

Odwrócił się i spojrzał na grupę niskich, świeżo otynkowanych budynków rozsianych między drzewami. Wyglądały jak ukryta w gąszczu kryjówka Robin Hooda, oczywiście gdyby Robin Hood żył w dwudziestym wieku i za swoją kryjówkę mógł wykorzystać powojenne budowle. Było tu cicho i spokojnie. I pusto. Spojrzał na podłużny barak, który tego lata wyremontowali i przeznaczyli na świetlicę. W tej chwili odbywały się tam lekcje dla dzieci Martinsenów. Marna namiastka normalnej szkoły, a gaża, jakiej zażądał sobie nauczyciel, była niemal dwukrotnie wyższa od tej, jaką dostawał pedagog na kontynencie za nauczanie piętnastokrotnie większej liczby uczniów. Spojrzał na mały dom, który podobno został wybudowany dla dowódcy tutejszego oddziału. Teraz mieściło się tam mieszkanie i biuro Jaspersa, a także ambulatorium, w którym opatrywani byli robotnicy po wypadku. W przybudówce przy południowej ścianie był też tymczasowy składzik na narzędzia do bieżących napraw. Spojrzał na kolejny budynek, nieco w tyle, jeszcze dłuższy od świetlicy, który ciągnął się dobre sto metrów w głąb lasu. To byłe koszary, które teraz zajmowali budowlańcy. Większość z poprzedniego kontraktu już wyjechała i powoli wprowadzali się nowi – tym razem nie będzie ich dwudziestu, a prawie pięćdziesięciu. Może dzięki temu sprawy ruszą z kopyta?

Musiał tu postawić więcej budynków, stworzyć jeszcze więcej dróg, zorganizować całą infrastrukturę, zamknąć w ten sposób usta wszystkim malkontentom. A jednocześnie nieustannie promować Waldenholm – w prasie, radiu i telewizji. Gdzie tylko się da. Musiał wykorzystać całą swoją wrodzoną determinację. Gdy zaproponowano mu nadzór nad nową osadą na Waldenholmie, z początku wziął to za obrazę, jakieś karne zesłanie. Praca na opuszczonej i zapomnianej przez świat wyspie nie wydawała mu się specjalnie atrakcyjna. Jednak szybko zorientował się, że powierzono mu niezwykle odpowiedzialne zadanie. Takie, które mogłoby przynieść mu niesamowity prestiż i uznanie, które mogłoby katapultować go na sam szczyt zawodowej drabiny. To byłby sukces wart wszelkich poświęceń. Dlatego właśnie Jaspers nie miał najmniejszego zamiaru poddawać się w obliczu przeciwności, jakiekolwiek by one nie były.

Ruszył wolnym krokiem w stronę swojego mieszkania, pogwizdując wesołą melodię. Dochodziła już czwarta, a on musiał jeszcze wziąć kąpiel i przygotować się do przyjemniejszej części swojej pracy, czyli dzisiejszej kolacji u Fischerów.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz