11. Spotkanie (II)

10 2 0
                                    

– Przyszedłem się przywitać – powiedział Holger. – Mieszkam pod lasem, w zachodniej części wyspy.

– Kawał drogi stąd – stwierdził mężczyzna.

– Przyjechałem rowerem – powiedział Holger, wciągając brzuch. – Chciałem zapytać, jak wam się tu żyje. Widzę, że wkrótce wprowadzą się nowi sąsiedzi.

– Chodzi panu o ten dom u podnóża? On tak stoi od miesiąca. Chyba wstrzymali budowę. Ale nie wiem czemu.

– Ciekawe, ciekawe – Holger pogładził brodę. – Zapytam nadzorcę przy najbliższej okazji. Powinien coś wiedzieć.

– Jaspersa? – spytał mężczyzna z powątpiewaniem w głosie. – Dobrze pan go zna?

– Jako tako. Ma mi załatwić tu robotę. Będę pomagać przy budowie. Kto wie, może wstrzymali się z tym domem na dole, bo nie chcieli kończyć beze mnie? – Holger wyszczerzył swoje żółte zęby w szerokim uśmiechu. – A przy okazji, jak się pan nazywa?

– Przepraszam. Jestem Jacob Martinsen. Dziewczynka to moja córka, Inga. Boi się obcych.

– Mnie nie trzeba się bać – Holger znów się uśmiechnął. – Jestem zupełnie niegroźny.

– Możliwe, ale ona o tym nie wie. Jest ostrożna. Nie mam zamiaru jej za to ganić.

– Pan chyba też z tych ostrożnych, co? – stwierdził Holger, nadal się uśmiechając. – Strzeżonego Pan Bóg strzeże? Ten płot chyba wam niepotrzebny aż taki wysoki. Od najbliższych zbirów dzielą nas kilometry wody.

Mężczyzna spojrzał na swoje ogrodzenie. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się, co ma odpowiedzieć.

***

Ślady prowadziły wzdłuż plaży aż do odległych o jakieś sto metrów wielkich, przybrzeżnych głazów. Mikkel podszedł do nich i przyjrzał się im badawczo. Te bliżej morza były opłukiwane przez fale i na pewno były śliskie, ale na te tutaj mógłby się bez problemu wspiąć. Wdrapał się z wysiłkiem na wielki głaz, podpierając stopę na mniejszym, leżącym obok. Dopiero gdy znalazł się na górze, zobaczył, że obszar wielkich kamieni ciągnie się jeszcze na kolejnych kilkadziesiąt metrów. Szlak może nie należał do najłatwiejszych, ale ciekawość była silniejsza. Mikkel ruszył dalej, nieustannie uważając na każdy stawiany krok.

***

– Ma pan dzieci, Fischer?

– Syna. Czternaście lat. Najgorszy wiek, mówię panu.

Martinsen zbliżył głowę do drutów ogrodzenia.

– Niech pan na niego uważa, dobrze panu radzę – powiedział. – Pod żadnym pozorem niech go pan nie puszcza nigdzie samego.

– Dzisiaj akurat zalazł mi za skórę i jest uziemiony – przyznał Holger. – Ale zazwyczaj nie zamykam dzieciaka w domu. Wolny kraj, może sobie chodzić, gdzie chce.

– Ale nie tutaj – wysyczał tamten. – Tu nie jest bezpiecznie.

***

Skały były zdradliwe. Mikkel ani na chwilę nie podnosił wzroku, cały czas analizując każdy kolejny krok, próbując obrać najlepszą trasę – taką, której pokonanie nie wiązałoby się ze zwichniętą kostką czy złamaną nogą. Szedł tak jakieś pięć minut, przynajmniej tak mu się wydawało, i myślał, że jeszcze drugie tyle przed nim, lecz w pewnym momencie jego wzrok zamiast na kolejny kamień padł na biały piasek. Kamienisty teren skończył się i dalej znów ciągnęła się plaża. Mikkel spojrzał przed siebie i po sekundzie odruchowo przywarł do głazu po lewej stronie. Na jasnym piasku, w odległości niecałych pięćdziesięciu metrów, wyraźnie odznaczał się czarny kształt potężnego, czworonożnego zwierzęcia.

***

– Co pan opowiadasz? – zaśmiał się Holger. – Co tu może być niebezpieczne? Mieszka tu zaledwie garstka ludzi.

– Nie chodzi mi o ludzi.

– A o co? O zwierzęta? Tu nawet wiewiórek nie ma – Holger nie mógł przestać się śmiać.

Martinsen wyraźnie się zirytował i odsunął głowę od ogrodzenia.

– Po prostu niech pan uważa na swoją rodzinę, Fischer – powiedział. – Niech pan to potraktuje jak uprzejmą, sąsiedzką radę.

***

Za późno. Gwałtowny ruch na skałach zwrócił uwagę zwierzęcia. Obróciło ono swój wielki łeb i spojrzało w stronę Mikkela. Nawet z tej odległości chłopak był w stanie dostrzec żarzące się, rubinowe ślepia bestii. Z powodu kruczoczarnego umaszczenia nie był w stanie określić żadnych innych cech zwierzęcia. Nie wiedział, czy ma ono sierść, czy może czarna jest sama skóra. Nie potrafiłby opisać kształtu jego czaszki. Jedyne, co przykuwało wzrok, to te czerwone ślepia. Serce zaczęło mu walić jak szalone. Stworzenie odwróciło całe ciało w jego kierunku i zaczęło się zbliżać. Mikkel nie mógł się ruszyć, był całkowicie sparaliżowany. Zwierzę było dość daleko, ale on wiedział, że i tak nie dałby rady uciec, na pewno nie na tych skałach. Czarny kształt w pewnej chwili znieruchomiał. Stał tylko na piasku i obserwował Mikkela. Trwało to może minutę, może dwie. Chłopak w tym czasie poczuł coś dziwnego. Strach powoli mijał. W końcu oderwał się od głazu i stanął wyprostowany. Obserwował zwierzę tak samo, jak ono obserwowało go, zupełnie odsłonięty. Nie bał się. Czuł, że bestia nie zrobi mu krzywdy. W pewnym momencie stwór płynnie odwrócił się w stronę skarpy, zrobił kilka kroków w jej kierunku, po czym dwoma błyskawicznymi susami wdrapał się na szczyt. Przez ułamek sekundy Mikkel widział jeszcze tylko długi czarny ogon, lecz po chwili i on zniknął. Chłopak został sam na skraju skał. Nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Przez chwilę myślał, że to było jakieś przywidzenie, iluzja spowodowana przez to dziwne, morskie powietrze. Ale nie, nadal widział ogromne ślady zwierzęcia na piasku. To było prawdziwe. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Nigdy wcześniej nie poczuł czegoś takiego – jakiś dziwny rodzaj fascynacji, którą ciężko mu było nazwać. Odczuł ją w chwili, w której po raz pierwszy spojrzał w czerwone ślepia zwierzęcia. Odczuwał ją także teraz – swego rodzaju niebezpieczną ciekawość, której mimo wszystko warto ulec.

***

Holger szedł kamienistą drogą, sprowadzając rower w dół zbocza. W pół drogi na dół stanął i zapatrzył się na rozświetlone popołudniowym słońcem i rozkołysane lekkim wiatrem łąki, które ciągnęły się kilometry w głąb wyspy. Za nic w świecie nie chciałby oglądać tego zza krat jakiegoś ogrodzenia. Dziwnych mają sąsiadów, nie da się ukryć. Facet boi się własnego cienia, a dodatkowo swój strach zaszczepia dziecku. Ta mała będzie miała szczęście, jeśli nie wyrośnie na płochliwą wariatkę. No ale trudno, sąsiadów się nie wybiera. Całe szczęście, że nie mieszkają obok siebie. Może działki na zachodzie wykupi ktoś normalny? Najlepiej ktoś, z kim dałoby się i napić, i pograć w karty w długie jesienne wieczory. Byłoby idealnie. Nie żałował, że się przeprowadzili. Przez kilka pierwszych dni miał jeszcze wątpliwości, potrzebował czasu, żeby się przyzwyczaić do nowego otoczenia, ale to już minęło. Mieszkają w najbardziej dogodnym miejscu, jakie można było sobie wymarzyć. Mają blisko do morza, blisko do lasu i blisko do przystani, gdzie dwa razy w tygodniu statek przywozi żarcie. Czego chcieć więcej? Niech te tchórze siedzą sobie w swojej zamkniętej klatce, przynajmniej nie będą się panoszyć po jego wyspie. To jego nowe, wspaniałe życie i ma zamiar czerpać z niego garściami.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz