32. Przystań

12 0 4
                                    

Vera postawiła tacę z bandażami i gorącą herbatą na stoliku. Podała filiżankę Ernie, która nadal nieruchoma jak posąg wpatrywała się w leżącego na łóżku syna.

– Muszę zmienić mu opatrunek – powiedziała Vera, wskazując na zabarwiony czerwienią bandaż na udzie chłopca.

Kobieta jakby wybudziła się z jakiegoś letargu i spojrzała na Verę. Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. Wiatr za oknem wył nieubłaganie. Vera zaczęła odwijać poplamiony bandaż. Z tego, co mówił Isaksen, był zmieniany niespełna dwie godziny temu. Rana znów musiała się otworzyć. Chłopak stracił dużo krwi. Jeśli jutro nie trafi do szpitala, umrze.

Odwijając ostatnią warstwę bandażu, mimowolnie wstrzymała oddech. Nie widziała wcześniej tej rany, nie wiedziała, czego ma się spodziewać – gdy przywieźli tu Mikkela, jego noga już była opatrzona. Jej oczom ukazało się długie cięcie w dół uda. Zwróciła uwagę, że krawędzie skóry w ogóle nie były poszarpane. Były gładkie, jak gdyby noga została otwarta chirurgicznym skalpelem. Tyle że takim wielkości topora. Cięcie było głębokie, pazur rozerwał nie tylko skórę, ale i mięśnie. Gdzieś w głębi dało się dostrzec jakiś jaśniejszy fragment, być może kość.

Mimo że minęło już ponad dwanaście godzin od ataku, rana wciąż wydawała się świeża, jakby zadana chwilę temu. Ze środka nadal sączyła się krew, a tkanki z jakiegoś powodu nie chciały się na powrót połączyć. Vera spojrzała na twarz Mikkela. Chłopiec leżał bez przytomności, oddychając ciężko i pojękując tylko raz głośniej, raz ciszej. Isaksen wpompował w niego hektolitry środków przeciwbólowych, a mimo to Mikkel nadal wydawał się cierpieć gdzieś w środku, jakby wszystkie narządy w jego ciele trawił żywy ogień.

Vera zwilżyła gazę wodą utlenioną i ostrożnie przetarła brzegi rany. Przerwała na moment, gdy chłopiec jęknął głośniej niż do tej pory.

– W porządku, ja to zrobię – odezwała się Erna.

Wstała od stołu i przejęła gazę i buteleczkę z wodą utlenioną. Vera stanęła pod ścianą i przyglądała się, jak matka opatruje ranę swojego syna. Zastanawiała się, co ona by czuła, gdyby to Niels, a nie Mikkel, leżał teraz na tym łóżku? Zamyśliła się, obserwując łagodne ruchy pięćdziesięcioletniej kobiety. Ruchy, które dzięki łagodnemu, ciepłemu światłu nocnej lampki zdawały się w jakiś sposób jeszcze bardziej miękkie i delikatne, jakby nie przemywała tej rany, a odprawiała jakiś magiczny rytuał. Przez moment wszystko wydawało się takie spokojne, bezpieczne. Dopiero kolejny silny podmuch, który przez kilka sekund robił, co mógł, by sforsować grubą szybę w oknie, wyrwał Verę z zadumy i przypomniał o tym, że poczucie bezpieczeństwa jest tylko pozorne.

– Powinnyśmy go przenieść do piwnicy – odezwała się.

– Nie – odparła Erna swoim niezmiennie łagodnym i spokojnym tonem, w którym teraz dało się wyczuć dość stanowczy ton. – Nie mogę tego zrobić.

– Mamy grube drzwi, możemy przenieść tam wszystko, co...

Erna przerwała jej:

– Tak, wiem, rozmawiałam już z twoim mężem. Według mnie nie ma takiej potrzeby.

„Gdy pojawi się potrzeba, może już być za późno”, pomyślała Vera, ale nie powiedziała tego na głos. Nie miała ochoty się teraz spierać. Może rzeczywiście za bardzo daje się ponieść strachowi, za bardzo upodabnia swój tok myślenia do toku myślenia Jacoba? Może nic się nie wydarzy? Może Jacobowi i reszcie udało się już znaleźć bestię i zagrożenie minęło? Chyba właśnie tak powinna teraz myśleć. Oparła głowę o ścianę i obserwowała, jak matka z troską i uwagą bandażuje ranną nogę.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz