15. Kolacja (I)

14 2 0
                                    

– Masz zamiar tak iść? – spytała Vera, spoglądając na stojącego w drzwiach męża. – W tej koszuli wyglądasz, jakbyś dopiero co wrócił z pola.

– Według mnie jest elegancka – odparł Jacob. – Może tylko trochę się skurczyła przez ostatnie lata. Poza tym nie idziemy na przyjęcie u pary królewskiej, tylko na nieformalne sąsiedzkie spotkanie.

– Nie możemy wypaść na prowincjuszy – Vera wróciła do malowania ust. – Nie mówiąc o tym, że to zwyczajny brak szacunku dla gospodarzy. Jesteś inteligentem, powinieneś wykazać się w towarzystwie znajomością etykiety.

– Niby po co? – zaśmiał się Jacob. – Jedyną etykietą, na której pozna się Fischer, jest ta z butelki od piwa. Mówię ci, wyjdziemy na snobów.

– Proszę cię, załóż chociaż krawat.

Jacob skrzywił się i machnął ręką, ale po krótkim ociąganiu sięgnął do szuflady, wyjął krawat i poszedł do łazienki go zawiązać.

– I sprawdź proszę, jak sobie radzą dzieci – krzyknęła Vera, ale już po chwili dodała: – Albo nie, ja to zrobię.

Gdy wychodzili z domu, słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Dzień był pogodny, a w powietrzu wciąż było czuć zapach późnego lata. Jacob poszedł otworzyć bramę, a Vera i dzieci wsiedli do samochodu. Po kilku minutach jechali już w dół zbocza, obserwując po swojej prawej malowniczy, złoto-zielony krajobraz Waldenholmu.

– Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak tu pięknie – stwierdziła Vera. Dzieci pokonywały tę trasę regularnie w drodze do szkoły, ale ona rzadko wychodziła poza obręb domu i nie miała aż tylu okazji, by podziwiać wyspę bez przesłaniającego wszystko wysokiego ogrodzenia.

Jechali kamienistą drogą wzdłuż rozciągniętych linii wysokiego napięcia, obserwując lśniącą w ostatnich promieniach słońca łąkę. Soczyście zielone, trawiaste pagórki były dominującym elementem krajobrazu na Waldenholmie. Jedyne drzewa, jakie można było tu znaleźć, to sosny na północno-zachodnim krańcu wyspy, zasadzone przez Niemców w czasie wojny. Pozostała część terenu okryta była dywanem traw, z rzadka udekorowanym pojedynczymi, wielkimi głazami narzutowymi.

Dojechali do miejsca, z którego odchodziła w prawo wąska dróżka do domu Fischerów. Samochodem momentalnie mocniej zakołysało, a o drzwi zaczęły natrętnie ocierać się przydrożne byliny. Po jakichś trzech minutach zobaczyli duży dom, przed którym stał już zaparkowany wojskowy jeep Jaspersa. Jacob zaparkował tuż obok i zgasił silnik. Vera popatrzyła z podziwem na wielki dom.

– Jest co najmniej dwa razy większy od naszego.

– I dostali go za darmo – odparł Jacob. – Nagroda za właściwie skreślone liczby.

– Że też my nie zagraliśmy.

– Musielibyśmy jakimś cudem dostać ich los – zauważył Jacob. – Zresztą niepotrzebny nam aż tak duży dom.

Cała rodzina wysiadła z auta i skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Jacob nacisnął dzwonek i już po chwili w progu stanął uśmiechnięty Holger w białej, mocno opiętej na wielkim brzuchu koszuli. Mimo że nie był to wzór elegancji, to jednak Jacob spodziewał się zobaczyć ich gospodarza w czymś nieco bardziej swobodnym. Jak ukłucie szpilki poczuł przeszywający go wzrok Very.

– Są i sąsiedzi! – krzyknął Holger. – No, to teraz możemy zaczynać. Wchodźcie.

– Ciężko tu dostać kwiaty – zaczął Jacob, podsuwając Holgerowi podłużne zawiniątko. – Ale żeby nie przychodzić z pustymi rękoma, wzięliśmy to.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz