– Jaspers, dawno cię już tu nie widziałem! – zawołał Holger swoim donośnym głosem.
Sprowadzał rower ze wzniesienia i gdy tylko zobaczył stojącego przy nabrzeżu nadzorcę, uznał, że od razu powinien zwrócić na siebie jego uwagę, mimo że dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów. Nie chciał, żeby Jaspers mu uciekł, zwłaszcza, że ciągle nie otrzymał od niego żadnych konkretów w sprawie pracy.
– Holger, miło cię widzieć – nadzorca podniósł wzrok i posłał w stronę mężczyzny swój szeroki, promienny uśmiech.
– Co tam tak skrzętnie notujesz? – zapytał Holger i wskazał na trzymany przez Jaspersa notatnik.
Nadzorca poczekał, aż jego rozmówca zbliży się, po czym obrócił w jego stronę otwarty notes. Widniał tam jakiś topornie wykonany szkic niezbyt równego łuku albo bramy.
– Co to? – zainteresował się Holger.
– Mój projekt – powiedział z dumą Jaspers. – Chcę tu postawić bramę wjazdową. To znaczy żadne tam wielkie wrota, po prostu zwykły łuk z napisem powitalnym. Na przykład „Waldenholm wita”. Tak żeby każdy, kto tu przybywa, czuł, że jest wśród swoich, jak u siebie. Co myślisz?
– Widziałem coś takiego na wojennych zdjęciach z jakiegoś niemieckiego obozu – Holger obnażył swoje pożółkłe zęby i poklepał Jaspersa po ramieniu. – Tylko że tam było hasło, że praca czyni wolnym. Nie wiem tylko, czy ktokolwiek daje się nabrać na takie napisy.
Jaspers spojrzał na niego krzywo. Niezrażony Holger kontynuował:
– A skoro już mówimy o pracy, masz coś dla mnie? Jakieś wieści?
– Jeszcze nie – Jaspers rozłożył ręce, po czym nagle jakby coś sobie przypomniał. – Ale dobrze, że jesteś i mi o tym przypomniałeś. Dzisiaj ma przyjechać nowy majster – pan Morch. Będzie nadzorować budowę różnych obiektów na wyspie i chce kompletować nowy zespół. Możesz z nim pogadać osobiście.
– Przypływa promem? – upewnił się Holger.
– Promem.
– I bardzo dobrze się składa. Może i wygrałem dom na loterii, ale pamiętaj, że muszę go jeszcze utrzymać. Każecie sobie tu za wszystko słono płacić. Ceny są dwa razy takie, jak na kontynencie. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo nie będę miał z czego wyżywić rodziny. Potrzebuję roboty, Jaspers.
– Tak, ja wszystko rozumiem, ale nie ze mną powinieneś o tym rozmawiać. Ja mogę cię tylko skierować do odpowiedniego człowieka.
– Dobra, w takim razie czekam na człowieka.
Usłyszeli za sobą odgłos samochodu. Zza szczytu wzniesienia wyłonił się małe żółte auto Jacoba Martinsena i powoli zaczęło toczyć się w dół zbocza, co i rusz podskakując na wyboistej nawierzchni. Minęło Jaspersa i Holgera, podjechało pod sam pirs i zatrzymało się tuż przed zaparkowaną tu ciężarówką. Ze środka wyszedł Jacob i ukłonił się im. Następnie odwrócił wzrok w stronę promu, który był już widoczny na tle zachmurzonego nieba.
– Nasz sąsiad ze wschodu – mruknął Holger. – Chodźmy się przywitać.
Podeszli do niego i wymienili uprzejmości. Holger zostawił swój rower przy samochodzie, po czym cała trójka podeszła pirsem do miejsca, do którego zawsze cumuje statek. Przez chwilę stali w milczeniu, obserwując rosnący, biało-szary kształt kołyszący się na falach. Jaspers otworzył notatnik i pochwalił się Jacobowi swoim szkicem.
– Mój projekt – powiedział. – Chcę coś takiego postawić przy nabrzeżu. Tak będziemy witać przyjezdnych.
– Nie za wcześnie na to? – zapytał Jacob. – Przyjezdnych tu na razie jak na lekarstwo.
CZYTASZ
Azyl
Bí ẩn / Giật gânLata 50. XX w. Dwie rodziny osiedlają się na małej bałtyckiej wyspie Waldenholm oddanej niedawno pod osadnictwo cywilne. Choć Martinsenów i Fischerów różni praktycznie wszystko, bardzo szybko będą musieli znaleźć wspólny język, aby przezwyciężyć gr...