36. Spróchniałe drzewa

13 0 8
                                    

Pogoda, która od ponad doby z taką zapalczywością dręczyła małą bałtycką wyspę, w końcu zaczęła okazywać litość. Chmury na niebie przetaczały się coraz wolniej, fale były coraz mniejsze, a wiatr przestał zawodzić i teraz jedynie szumiał wśród konarów drzew porastających szczyt skarpy. Jaspers i Isaksen stali w milczeniu przy jednym z powalonych konarów i wpatrywali się w ciemne wejście do tunelu. Po kilku sekundach wygramolił się z niego Jacob, który rzucił się pędem w ich stronę. Gdy do nich dobiegł, cała trójka skryła się za spróchniałym drzewem. Razem czekali tak jeszcze jakieś dwie minuty, nie ruszając się ani na milimetr. Nagle silna eksplozja wstrząsnęła ziemią. Skarpa wypluła z siebie słup szarego dymu. Jej szczyt jakby uniósł się lekko, po czym znów opadł, tym razem niżej niż dotychczas. Całe zbocze zapadło się w sobie. Dwie wysokie sosny, które rosły najbliżej krawędzi skarpy, przechyliły się z głośnym, przeciągłym skrzypieniem w stronę plaży. Wiatr zniósł gęsty dym w stronę trójki obserwatorów. Ich nozdrza wypełnił zapach ziemi.

– Nie daliśmy za dużo dynamitu? – zastanawiał się Jaspers.

– To już bez znaczenia – Jacob pokręcił głową. – Najważniejsze, że nikt już nigdy nie trafi na ślad tego miejsca. Chodźmy, nic tu po nas.

Odwrócili się na pięcie, by ruszyć w drogę powrotną. Isaksen stał nadal zapatrzony w piaszczyste osuwisko. Jacob położył mu rękę na ramieniu.

– Nie mogłeś nic zrobić – powiedział. – Każdy z nas postąpiłby tak samo na twoim miejscu.

– Też chciałbym móc to komuś powiedzieć – odparł nauczyciel – Tylko że to nie wy byliście na moim miejscu.

Wolnym krokiem ruszył wzdłuż pogrążonej w mroku plaży.

***

Jeep pokonywał ospale kolejne trawiaste wzniesienia. Jaspers jeszcze nigdy nie jechał tak wolno, jakby za wszelką cenę chciał odwlec w czasie ich powrót. Isaksen siedział milczący na tylnym siedzeniu, z głową wspartą na dłoniach. Jacob wpatrywał się tępym wzrokiem w ciemny i ponury krajobraz za oknem. Każdy z nich był wyczerpany, i to nie tylko fizycznie. Ostatnie godziny wydawały się teraz tak nierealne, jakby przytrafiły się komuś innemu.

Jacob spojrzał w górę. Między pełzającymi po niebie chmurami zrobiła się większa szczelina, przez którą teraz można było zobaczyć bladą tarczę księżyca. Podobnie w jego głowie zza zasłony emocji przebijały teraz promienie rozsądku. Zaczął zastanawiać się, czy postąpili słusznie. Jeszcze godzinę temu był przekonany, że tak, że to było najlepsze wyjście. Mimo to cały czas miał mieszane uczucia co do Holgera. W pewnym sensie uratował im wszystkim życie, ale z drugiej był gotów zabić, żeby tylko dobrać się do tego złota. A może chciał ich tylko postraszyć? Może nie był wtedy sobą? Może chciwość, ból, zmęczenie, napięcie, niepewność z powodu rannego syna razem namieszały mu w głowie? Jacob czuł, że te wątpliwości zostaną z nim na bardzo długo.

Samochód dojechał do kamienistej drogi i skręcił w lewo, w kierunku domu Martinsenów. Minęli dwa przewrócone słupy energetyczne. Jeden z przewodów był zerwany i zwisał bezwładnie, trącany powiewami wiatru. Kawałek dalej zobaczyli auto Jacoba. Nie było już uwięzione w błotnistej kałuży. Leżało przy drodze pięć metrów dalej, przewrócone na bok.

– Dobry Boże – mruknął Jaspers.

Jacobowi znów mocniej zabiło serce. Miał tylko nadzieję, że w domu nikomu nic się nie stało. Nie było ich prawie całą noc. W tym czasie mogło się wydarzyć dosłownie wszystko. Kazał Jaspersowi przyspieszyć.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz