2. Azyl

32 7 0
                                    

– Nie, nie ma mowy – powiedziała kategorycznie Vera. – Nie mam zamiaru mieszkać na jakiejś bezludnej wyspie.

– Tysiące ludzi mieszka na wyspach, mniejszych lub większych – wyjaśniał Jacob. – A ta jest jakby stworzona specjalnie dla nas.

Vera wzruszyła tylko ramionami.

– Pomyśl tylko, to będzie jak powrót do korzeni. Do wszystkiego, co dobre. Przecież obydwoje wychowywaliśmy się na prowincji. Tam, gdzie jak spojrzałaś w niebo, to widać było gwiazdy, a nie światła mieszkań i latarni. Tam, gdzie miałaś przestrzeń do życia. Nie musiałaś uważać, żeby na kogoś nie wejść ani nie musiałaś słuchać kłótni sąsiadów przez ścianę. W ministerstwie mówili, że możemy być pierwsi. Jeśli wybudujemy tam dom, możliwe nawet, że przez rok czy dwa będziemy mieli całą wyspę tylko dla siebie. Wyobrażasz to sobie?

– I jak niby mamy żyć sami na wyspie? Skąd będziemy brali jedzenie? Ja będę uprawiać pole, a ty będziesz polować?

– Dwa razy w tygodniu przypływa tam prom. Będą przywozić pocztę i wszystkie niezbędne towary. W poniedziałek składasz zamówienie i w piątek dostajesz wszystko, co chcesz.

– A co z lekarzem? Co jak któreś z dzieci nagle zachoruje, a to będzie akurat wtorek?

– Na przystani jest radiostacja. W nagłej sytuacji prom przypłynie w ciągu pół godziny.

– A jak akurat będzie sztorm?

Jacob żachnął się.

– Dlaczego to robisz? – spytał. – Dlaczego z marszu odrzucasz mój pomysł na poprawę naszego życia? Nie chcę, żebyśmy zgnili w tej ciemnej, zapleśniałej i zagrzybiałej kamienicy. A co ważniejsze, nie chcę wychowywać naszych dzieci w takim świecie. Gdzie nikt nie może być pewien jutra. Chcę zagwarantować dzieciakom jakąś przyszłość!

– Ciszej – syknęła Vera, po czym odchyliła się na kuchennym krześle, żeby sprawdzić, czy światło w pokoju Nielsa i Ingi jest już zgaszone.

– Posłuchaj mnie – ciągnął Jacob, już ściszonym głosem. – Na niczym tak bardzo mi nie zależy, jak na zapewnieniu wam bezpieczeństwa. Żyjemy w trudnych czasach. W każdej chwili mogą zacząć spadać bomby, a wtedy będzie już za późno. Czytałem doniesienia z Japonii po atakach. Pełne, nie skróty publikowane w gazetach. Widziałem fotografie, których prasa nie pokazywała ludziom. Nie chcę patrzeć, jak wszyscy, których znam, spalają się żywcem. Jak skóra płatami odchodzi od ich ciał. Jak wszystko pali się na węgiel, na popiół. A na pewno nie chcę, żeby to spotkało nas. Ta wyspa to nasze wybawienie. To będzie nasz azyl. Tylko tam możemy się schować przed tą całą zawieruchą na świecie. Tam moglibyśmy żyć poza tym wszystkim.

Vera milczała. Mimo że nie do końca zgadzała się z poglądami męża, to wiedziała, że on głęboko wierzy w to, co mówi, i że bardzo mu na tym zależy. Zresztą ją też mieszkanie w tej kamienicy doprowadzało powoli do pasji. Ale życie na wyspie? Zaczęła się zastanawiać, jak by mogło wyglądać.

– Pomyślimy nad tym – powiedziała w końcu. – Jutro jeszcze o tym porozmawiamy, dobrze? Dziś już jest za późno.

Wstała od stołu i poszła do łazienki. Jacob jeszcze przez dwie godziny siedział na swoim miejscu i wpatrywał się w mrok podwórza za oknem.

Następnego dnia poszli na spacer do pobliskiego parku. Usiedli na ławce pod dużym, rozłożystym dębem, nieco z dala od głównej ścieżki. Dzień był piękny, słoneczny, rozgrzane powietrze pachniało już latem, a wśród gałęzi drzew słychać było radosny śpiew ptaków.

– Stać nas na to w ogóle? – spytała Vera.

– Pewnie, że tak – odparł Jacob. – Ziemia tam jest śmiesznie tania, a państwo dodatkowo pokrywa odsetki z kredytu na budowę domu. Taka okazja to jak dar od losu.

– A czemu niby to robią? W jaki sposób im się to opłaci? – dopytywała Vera.

– Podobno rząd chce zasiedlić niezamieszkałe do tej pory wyspy. Z tego, co słyszałem, to chcą się przygotować na wyż demograficzny, który już się zaczął. Tak więc to też jest w ich interesie.

– A co z zasilaniem? Jest tam w ogóle prąd?

– Niemcy mieli tam jakąś bazę wojskową. W czasie wojny postawili nawet małą elektrownię. Ten urzędnik, z którym rozmawiałem, mówił, że to jakaś nowoczesna technologia, niespotykana nigdzie indziej. Wysłali tam już techników do remontu generatora. Rozgryzają jeszcze, jak to działa, ale według założeń jeszcze w tym roku elektrownia ma być sprawna, a wtedy wystarczy już tylko pociągnąć kable do domów.

– A kanalizacja?

– Nie ma. Ale władze gwarantują regularny wywóz szamba. Z czasem, jak osiedle będzie się rozrastać, być może zrobią też kanalizację.

– No a co z dziećmi? Przecież muszą chodzić do szkoły.

– O to też pytałem. Urzędnik mówił, że już zaczęli szukać nauczycieli chętnych do pracy w tym miejscu. Na początek lekcje mogą się odbywać w domu albo w którymś z wyremontowanych budynków po koszarach. Osobny budynek ma być już za parę lat.

– A co z twoją pracą?

– Umówiłem się z naczelnym, że mogę być wolnym strzelcem. Będę pisać cotygodniowe felietony i komentarze i nie będę nawet musiał się pojawiać w redakcji.

Vera zamyśliła się. Przez chwilę siedziała nieruchomo wpatrzona w wydeptany fragment ziemi pod stopami.

– Będziemy musieli to jeszcze uzgodnić z Ingą i Nielsem – odezwała się. – W końcu ich też to dotyczy.

Jacob uśmiechnął się i ucałował żonę.

– Wiedziałem, że się zgodzisz.

– Zadzwoń dzisiaj do tego urzędnika. Musimy jeszcze ustalić, jak dużą działkę weźmiemy.

– Bez obaw. To już jest załatwione. On wszystko wie.

– Jak to? – zdziwiła się Vera. – Co wie?

– W zeszłym tygodniu spisałem z nim umowę przedwstępną – wyjaśnił Jacob. – Wybrałem dla nas trzy ary ziemi, w miejscu, z którego będziemy mieli piękny widok na całą wyspę. Wziąłem część naszych oszczędności i wpłaciłem już zaliczkę. Na resztę weźmiemy kredyt.

– Nie wierzę – Vera zrobiła wielkie oczy ze zdumienia, wyraźnie poruszona. – Sam podjąłeś decyzję w naszej wspólnej sprawie? To czemu rozmawiamy o tym dopiero teraz?

– Liczył się czas. Gdy więcej ludzi dowie się o tej ofercie, zaczną wykupywać najlepsze miejsca. Musiałem zareagować szybko. Ten urzędnik mówił, że jeśli podejmiemy decyzję przed wakacjami, to już na jesieni będzie można wbić łopatę. Wiedziałem, że ostatecznie się zgodzisz, ale nie wiedziałem, jak długo będę musiał cię przekonywać.

– Taki byłeś pewien? To jestem ciekawa, co byś zrobił, gdybym się nie zgodziła.

– Cóż – Jacob podrapał się po podbródku, po czym odparł z pojednawczym uśmiechem – Wtedy bym musiał wprowadzić się tam tylko z dziećmi.

Vera posłała mężowi mrożące krew w żyłach spojrzenie. To był najgorszy żart, jaki kiedykolwiek od niego usłyszała. Zakładając, że to był żart.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz