16. Kolacja (II)

11 2 2
                                    

Kilka toastów później atmosfera zrobiła się już znacznie bardziej swobodna.

– A więc, Jacob – zaczął Jaspers. – Kiedy w końcu napiszesz artykuł o naszej rajskiej wysepce?

Jacob podświadomie spodziewał się tego pytania, ale mimo to nie bardzo wiedział, co ma na nie odpowiedzieć. Miał swoje powody, żeby nie reklamować tego miejsca, ale teraz nie chciał wyjść przed wszystkimi na hamulcowego rozwoju tutejszej społeczności.

– Hm, mam na razie inne zlecenia z redakcji – odpowiedział wymijająco. – Ale bez obaw, pamiętam o tym.

– A mówiłem, że dostałem pozwolenie na budowę bramy powitalnej? – powiedział Jaspers już do wszystkich, jakby zupełnie ignorując odpowiedź Jacoba. – Zaczynamy budowę już w październiku. Wyobraźcie sobie, że przyjeżdżacie obejrzeć działkę i już w porcie widzicie kamienny łuk i wielki napis „Waldenholm wita”. Jestem pewien, że to zwiększy sprzedaż ziemi o sto procent.

– Wzrost o sto procent oznaczałby w tej chwili sprzedaż jednej działki – zauważyła Vera. – A nie jestem pewna, czy to cię zadowala.

– O pięćset procent – poprawił się Jaspers. – O tysiąc! Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, mówię wam. Marzy mi się osiedle małych, zgrabnych domków z ogródkami, położonych wzdłuż gładkiej, lśniącej w słońcu asfaltowej ulicy. W Stanach powstaje teraz mnóstwo takich osiedli, mówię wam. A każdy z tych domków byłby zasilany naszą czystą, wytwarzaną na miejscu energią. Sąsiedzi witaliby się na ulicy, pomagali sobie nawzajem, odwiedzali się. Nie byłoby brudu ani śmieci na ulicach – każdy traktowałby Waldenholm tak, jak traktuje się swój własny dom. Bo to byłby dom dla wszystkich, rozumiecie? Na Waldenholmie nikt nie byłby bezdomny.

Tutaj przerwał, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę.

– O mój Boże – odezwał się w końcu. – To przecież świetny slogan. „Na Waldenholmie nikt nie jest bezdomny”. Przecież to można wykorzystać. Ktoś to zapisał? Macie kartkę i długopis?

Mikkel przyniósł przejętemu Jaspersowi kartkę papieru i długopis. W tym czasie przy stole pojawił się już nowy temat do dyskusji, a w zasadzie kilka, bo zrodziły się co najmniej trzy równoległe rozmowy. Jednak przez wszystko i tak najwyraźniej przebijał się donośny głos Holgera, który negocjował z Morchem warunki swojego zatrudnienia – wszystko od płacy, poprzez zakres obowiązków, godziny pracy, liczbę przerw czy możliwość opuszczenia stanowiska pracy – w jakiś sposób docierało do uszu pozostałych, zakłócając pozostałe rozmowy. Z każdym kolejnym kieliszkiem gospodarz stawał się coraz głośniejszy, ale też coraz bardziej odpuszczał w swoich żądaniach i wykłócał się już jakby tylko dla samego wykłócania. Nie było w tym jednak żadnego gniewu ani agresji, tylko czysta przekora.

– Polujesz? – zapytał Morch, aby w końcu zmienić temat. – Widziałem, że na korytarzu wisi sztucer.

– Pamiątka po ojcu. Był półkrwi Niemcem i w czasie pierwszej wojny zaciągnął się jako strzelec do cesarskiej armii. Jak byłem tylko trochę wyższy od tego stołu, nauczył mnie, jak go obsługiwać. Przez jakiś czas polowaliśmy, ale teraz karabin tylko wisi i się kurzy. Trzymam go z sentymentu. Zresztą, na co niby miałbym tu polować? – zaśmiał się Holger.

– Mógłbym ci znaleźć cel – wtrącił się Jacob.

– Co masz na myśli? – zainteresował się Morch.

– Nasz kolega Martinsen uważa, że na wyspie grasuje dzikie zwierzę – odpowiedział mu Jaspers, który właśnie skończył opowiadać Verze i Ernie o swojej kolekcji płyt przywiezionych z Ameryki.

– Nie „uważa”, tylko „ma pewność” – sprostował Jacob.

– Daj spokój, nasłuchałeś się opowieści robotników z poprzedniego kontraktu. Nie możesz brać takich rzeczy na poważnie. Mówiłem ci już: oni się tak zgrywają, straszą się nawzajem z nudów. A zresztą, Lucas – Jaspers zwrócił się teraz do siedzącego obok Morcha. – Jesteś tu już prawie tydzień. Czy ktoś ci zgłaszał, że widział jakieś wielkie, czarne zwierzę z czerwonymi ślepiami?

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz