23. Więzy krwi

12 1 2
                                    

Było już zupełnie ciemno, gdy Holger Fischer wrócił do domu. Zamknął drzwi i odwiesił mokry płaszcz.

– Chrm, pogoda pod psem – mruknął, wchodząc do jasnej, ciepłej kuchni, wypełnionej zapachem sosu grzybowego. – A robi się jeszcze gorzej.

– Pada? – spytała Erna, nakładając na talerz puree.

– Z każdą minutą mocniej – Holger wyjął z szuflady sztućce i usiadł przy stole. – Umieram z głodu.

– Mogłeś przyjść wcześniej – stwierdziła Erna, nad wyraz obojętnym tonem. – Wszystko już jest zimne.

– Nie mogłem. Mieliśmy dzisiaj nową dostawę, jak to w poniedziałek. Przyjechało też kilku nowych do roboty. Trzeba było im pokazać, co i jak.

– Po ciemku im pokazywaliście? – na talerzu Holgera wylądował kawał soczystego schabu. – I w deszczu?

– Trochę się przeciągnęło – odburknął Holger i zabrał się do jedzenia. – Skąd mamy mięso?

– Zostało od piątku. Będzie jeszcze na jutro, ale potem do końca tygodnia już tylko zupa na warzywach. Znów czuć od ciebie alkohol.

– Odczep się, dobra? Przychodzę po ciężkim dniu w robocie i chciałbym zjeść w spokoju. Chyba mam prawo?

– Tak, masz prawo – odpowiedziała Erna i skierowała się do salonu. – Zawołaj, jak skończysz. Przyjdę pozmywać.

Mówiła spokojnym tonem, chociaż w środku na pewno się w niej gotowało. Holger doskonale o tym wiedział. Po ponad dwudziestu latach małżeństwa w ogóle się nie zmieniła pod tym względem. Przez cały czas, jak mieszkają razem, miała zaledwie kilka ataków złości – pięć, może sześć, na pewno mniej niż dziesięć. Holger kiedyś je liczył, to nie było trudne. Erna była jedną z tych osób, które nie potrafiły się kłócić. Bardzo często działało mu to na nerwy, bo uszczypliwa uwaga przekazana na zimno drażniła go bardziej niż głośna awantura. Wprowadzała napięcie, a nie pozwalała go rozładować. Tak samo było teraz. Schab nie smakował tak, jak powinien.

Piętro wyżej Mikkel odłożył książkę, zsunął się z łóżka i podszedł do uchylonego okna. Zamknął je szczelnie, bo coraz głośniejszy świst wzmagającego się wiatru nie pozwalał mu się skupić. Po niebie przetaczały się ciężkie chmury. Oprócz jasnej plamy światła rzucanego przez lampę z jego pokoju, ziemię spowijały całkowite ciemności.

Wrócił na łóżko do swoich notatek i książki, którą dostał od Isaksena. Była dobra, przyda mu się. To jest to, o co chodziło. Autor opisywał nie tylko historię run, ale uczył także, jak je odczytywać. Mikkel spędził całe popołudnie na przestudiowanie jej i powoli zaczynał rozumieć, o co chodzi. Oparł się o drewnianą ścianę i spojrzał na swoje notatki. Wydawało mu się, że udało mu się rozszyfrować fragment górnej linijki run:

Bracia zwrócą się przeciwko sobie

Był niemal w stu procentach pewien tego tłumaczenia, bo w pewnym sensie pokrywało się z tym, co przedstawiały rysunki – dwie armie stające naprzeciw siebie. Dalsza część była już bardziej kłopotliwa. Nie mógł znaleźć w książce dwóch run ze skopiowanego przez siebie rysunku. Możliwe, że źle je odrysował. Kawałek dalej była chyba mowa o więzach krwi, ale tego też nie był pewien. Potrzebował więcej czasu, żeby dopasować runy do ich odpowiedników z książki i rozpatrzeć wszystkie możliwe warianty i znaczenia. To może zająć dni, może tygodnie, ale rezultaty były obiecujące. Spojrzał jeszcze raz na toporne rysunki na zarysowanej grafitem żółtej kartce papieru – na symboliczne sylwetki i dominującą wśród nich postać zwierzęcia. W porównaniu z ludźmi, zwierzę było bardziej szczegółowe, nie składało się z prostych kresek, miało swój obrys, widać było nawet kształt rozwartej paszczy.

Jakiś dziwny odruch kazał mu spojrzeć w stronę okna. W tym samym momencie szyba eksplodowała i zasypała wnętrze kryształowymi drobinkami, a do pokoju wpadł wielki cień. Czworonożny kształt zatrzymał się na środku pokoju. W stronę zaskoczonego Mikkela skierowały się czerwone, rozżarzone ślepia. Chłopiec nie mógł nic zrobić. Jego ciało zastygło. Nie był w stanie ruszyć nawet palcem. W zamkniętym pomieszczeniu zwierzę zdawało się jeszcze większe niż na plaży. Bestia zbliżyła się powoli do łóżka. W powietrzu uniósł się zapach ziemi i mokrej sierści. Stworzenie zbliżyło pysk, tak że chłopiec poczuł na twarzy jego wilgotny oddech. Wcześniej ciało zwierzęcia wydawało się smukłe, ale teraz Mikkel widział, że ono było po prostu wychudzone, a pysk bardziej przypominał paszczę demonicznej hieny niż zwykłej pantery. Bestia położyła wielką łapę na nodze przerażonego chłopca, który nie mógł nawet wydusić z siebie głosu. Siedział tylko na łóżku, oparty o ścianę, i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Bicie jego serca zagłuszało w tej chwili potężny szum wiatru i padającego deszczu.

Kątem oka dostrzegł ruch z lewej strony. Drzwi jego pokoju otworzyły się z impetem i do pokoju wpadł ojciec ze sztucerem w rękach. To, co zobaczył, jego też musiało zaskoczyć, bo nie wymierzył od razu w stronę zwierzęcia, ale zaczął wykrzykiwać coś w jego kierunku. Bestia zdążyła już odwrócić łeb w stronę drzwi. Ułamek sekundy później Mikkel poczuł przeraźliwy ból rozdzieranych mięśni lewego uda. Gwałtownie wycofując się na środek pokoju, zwierzę wyszarpnęło pazurem spory fragment nogi chłopca, od biodra aż po kolano.

– Zostaw go! – krzyczał Holger, teraz zagłuszony żałosnym krzykiem syna.

Wymierzył do zwierzęcia i już po chwili rozległ się wielki huk, a powietrze w pokoju wypełniło się dymem. Jednak bestii już tu nie było. Holger podbiegł do okna, ładując kolejny nabój do komory. W zupełnych ciemnościach udało mu się dostrzec kształt ciemniejszy od reszty, oddalający się szybko w stronę lasu. Wybiegł od razu na korytarz, gdzie stała wystraszona Erna.

– Idź do niego – rozkazał. – Dorwę to coś.

Zbiegł po schodach i wybiegł na zewnątrz. Z całych sił popędził w stronę lasu, jakby znów miał trzydzieści lat i trzydzieści kilogramów mniej. Wiatr i deszcz robiły co mogły, by go spowolnić, ale Holger wiedział, że nic go nie zatrzyma. Gdzieś w oddali rozległ się odgłos gromu.

Wbiegł wprost w czarną ścianę lasu. Ogarnęła go ciemność jeszcze bardziej gęsta niż na łąkach. Nie widział nic oprócz kilku drzew bezpośrednio w pobliżu. Jednak to go nie powstrzymało. Przez dobrą minutę pędził dalej przed siebie. Znów uderzył piorun, tym razem bliżej.

– Wyłaź! – wykrzykiwał, zwalniając nieco. – Wychyl ten paskudny łeb! Nie boję się ciebie! Trafię prosto między te czerwone ślepia!

Drzewa rosły tu gęściej. Holger teraz wyraźnie zwolnił, żeby nie wpaść na któreś z nich.

– Spalę ten cholerny las, żeby cię dopaść! Zajrzę do każdej nory! Ubiję cię gołymi rękami!

Odpowiadał mu tylko szum drzew i groźne pomruki burzy. W końcu zatrzymał się.

– No chodź! Jestem tu! Czekam na ciebie! Czemu nie wyleziesz? Boisz się, że z dorosłym już ci tak łatwo nie pójdzie?

Trwało to jeszcze jakieś pół godziny. Holger krążył po lesie i nawoływał bestię, ale bez skutku. Las wydawał się pozbawiony jakichkolwiek żywych istot oprócz samotnego człowieka z myśliwskim sztucerem. W końcu zaślepiający gniew stopniowo zaczął przemijać i Holger dopuścił do siebie głos rozsądku. Zdał sobie sprawę, że dalsza pogoń nie ma teraz sensu.

– Jutro też jest dzień, gnido.

Splunął przed siebie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w drogę powrotną. Ponad drzewami przetoczył się odgłos gromu, niczym przeciągły pomruk skrytego w mroku potwora.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz