5. Bestia

16 3 0
                                    

Ze snu wyrwał go głośny trzask. Dochodził z dołu, nie było żadnej wątpliwości. Na zewnątrz wciąż było ciemno, ciężkie chmury zasłały niebo, zakrywając światło księżyca. Jacob sięgnął ręką w stronę klucza. Natrafił na zimną, gładką powierzchnię o smukłym kształcie. Odsunął prawie opróżnioną butelkę koniaku i sięgnął dalej. Wyczuł charakterystyczny kształt narzędzia i zacisnął na nim dłoń. Podniósł się i stanął na nogi. Pokój zakołysał. Jacob ruszył powoli w stronę schodów, starając się zachowywać jak najciszej. Ktoś był na dole. Wyraźnie słyszał skrzypienie desek w drewnianej podłodze w salonie.

Niemal podskoczył, gdy powietrze przeszył głośny, metaliczny brzdęk. Zaraz po nim dało się usłyszeć odgłos toczenia jakiegoś obłego przedmiotu po podłodze, a jeszcze chwilę później – coś jakby serię mlaśnięć. Zszedł po schodach tak cicho, jak tylko się dało, chociaż miał wrażenie, że i tak zdradzi go odgłos walącego mu w piersi serca. Po prawej stronie od schodów znajdowało się jedno z dwóch wejść do salonu. Drugie było kilka metrów dalej w dół korytarza, tuż przy drzwiach wejściowych do domu.

Drzwi! Dopiero teraz spostrzegł, że drzwi wejściowe były otwarte na oścież, a pamiętał, że na pewno je zamykał przed pójściem spać. Jacob opanował strach i skupił się na innej myśli. Ktoś chodził po jego domu. Bez jego wiedzy i zgody. Ktoś wtargnął do jego azylu, bezpiecznej twierdzy na niespokojne czasy. Komuś takiemu trzeba uświadomić, jak wielki błąd popełnił. Najlepiej boleśnie. Słuchem spróbował określić, ilu może być napastników. Sądząc po krokach, mogło ich być maksymalnie dwóch, więc jeśli ich zaskoczy, być może zdąży jednego powalić. Wtedy szanse będą wyrównane. Zastanowił się też, z kim może mieć do czynienia. Największe szanse były na to, że to po prostu robotnicy, którzy chcą sobie dorobić do pensji kradzieżą. Zobaczyli samochód i uznali, że Jacob przywiózł coś cennego. Przy odrobinie szczęścia nie będą uzbrojeni.

Jacob zdecydował, że zajdzie ich od strony drugiego wejścia do salonu – tego przy drzwiach frontowych. W ten sposób po uporaniu się z pierwszym łatwiej będzie mu odciąć drogę ucieczki drugiemu. Przemknął po cichu wzdłuż ściany korytarza i dotarł do wejścia. Z salonu w dalszym ciągu dochodziły odgłosy szurania i szeleszczenia. Jacob wsunął ostrożnie głowę do pokoju. Zobaczył, że na środku podłogi, tuż przy torbach, kucała jakaś potężna postać. Obok leżał przewrócony rondel i palnik gazowy. Jacob wychylił się nieco bardziej, żeby zlokalizować drugiego napastnika, ale nikogo więcej nie zauważył. Wychylając się, przypadkowo uderzył ciężkim kluczem o krawędź ściany.

Ciemna postać podniosła głowę i odwróciła się. Jej oczy zalśniły czerwonym blaskiem. Podniosła całe ciało i skierowała się w stronę Jacoba, powarkując cicho. Mężczyzna dopiero teraz z całą pewnością mógł stwierdzić, że istota w pokoju nie była człowiekiem. Przypominała ogromnego, wychudzonego psa, który, stojąc na czterech łapach, bez problemu mógłby sięgnąć dorosłemu mężczyźnie do szyi. Jacob wyciągnął przed siebie klucz hydrauliczny i wycofał się na korytarz. Gdy dotknął plecami ściany, czarna bestia też przystanęła. Przestała warczeć i cofnęła lekko tułów, a Jacob już wiedział, co się wydarzy. Zwierzę wystrzeliło w jego stronę jak z procy, jednak ułamek sekundy wcześniej mężczyzna odskoczył na bok. Runął ciężko na podłogę, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał, wylądowało cielsko wielkiej bestii. Stwór obrócił głowę w jego stronę. W ciemności błysnęły dwa rzędy lśniących zębów. Jacob poczuł smród wydobywający się z paszczy zwierzęcia i, nie czekając na atak, z całych sił machnął kluczem na oślep przed siebie.

Ku swojemu zdziwieniu udało mu się trafić – klucz uderzył głucho w twardy jak skała czerep. Bestia wydała z siebie skowyt bólu, po czym potrząsnęła głową i jeszcze raz spojrzała na Jacoba. Mężczyzna mógłby przysiąc, że w jej czerwonych ślepiach dostrzegł wyraz zaskoczenia i niepewności. Następnie zwierzę momentalnie obróciło się w stronę drzwi wejściowych i jednym susem znalazło się na zewnątrz. Ciemna sylwetka jak sprężyna odbiła na zachód, w stronę zbocza, po czym zniknęła z pola widzenia Jacoba.

Mężczyzna leżał jeszcze przez chwilę na podłodze, niepewny tego, co tak naprawdę zaszło. Dopiero po kilkunastu sekundach podniósł się i wolnym krokiem ruszył w stronę frontowych drzwi. Na zewnątrz nie było nikogo. Wszystko zdawało się pozostawać w tym samym, niezakłóconym porządku, co kilka godzin wcześniej – wiatr delikatnie kołysał trawę, morze szumiało w oddali, po niebie z wolna przesuwały się chmury.

Po kolejnych paru minutach Jacobowi udało się uspokoić oddech, chociaż w jego głowie nadal kłębiły się myśli, bardziej pełne gniewu niż strachu. Ten dom miał być jego twierdzą, a jakimś cudem zakradło się tu dzikie zwierzę. W dodatku zwierzę, które według Jaspersa nie miało prawa żyć na tej wyspie. Opowieści robotników okazały się prawdziwe. Nie miał pojęcia, co to mogło być, ale w tej chwili niewiele go to obchodziło. Był pewien jednego – nie pozwoli, żeby to coś wtargnęło tu ponownie. Wkrótce sprowadzi się tu Vera z dziećmi, więc ten dom musi stać się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Choćby miał odgrodzić go fosą, postawić zasieki z drutu kolczastego czy zaminować zbocze. Żaden intruz – człowiek czy zwierzę – nie wkroczy więcej do ich azylu. On tego dopilnuje.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz