30. Ci, którzy radzą sobie sami

8 1 12
                                    

Jacob przeglądał zawartość kartonowych pudeł, które po przeprowadzce zniósł do piwnicy, by tu cierpliwie czekały na odpowiedni czas. Mieli tu niemal wszystko, co pozwoliłoby im przetrwać kryzys: konserwy i suchary, paliwo do kuchenki polowej, latarki z zapasem baterii, lampy naftowe, kompasy i liczniki Geigera. Ale nigdzie nie mieli niczego, co mogłoby służyć za broń. Przed przeprowadzką nie zdążył postarać się o pozwolenie na pistolet, a później, gdy jego kontakty z kontynentem były już bardziej ograniczone, zaczął to odkładać w nieskończoność. Przeklinał się w myślach za to. Zawsze powtarzał: „jeśli nie jesteś przygotowany na wszystko, to nie jesteś przygotowany na nic”. Jedyne przedmioty, które znalazł i które w jakiś sposób mogłyby się przydać do obrony, to stara, pordzewiała siekiera i równie wysłużony scyzoryk z czasów harcerstwa. To na nic. Równie dobrze mógłby iść z gołymi rękoma.

Za plecami usłyszał odgłos otwieranych ciężkich, metalowych drzwi i skrzypienie drewnianych schodów w rytm miarowych kroków. Od razu rozpoznał kto to.

– Tak myślałam, że cię tu znajdę – powiedziała Vera.

– Jesteśmy całkowicie bezbronni – stwierdził zrezygnowany Jacob. – Rozumiesz to? Spieprzyłem sprawę.

– Spieprzyłeś sprawę, bo nie mamy pod dachem wojskowego arsenału? Nie opowiadaj głupstw.

– Zobacz – Jacob rzucił na ziemię ciężką siekierę.

Ściany piwnicy odbiły i wzmocniły metaliczne brzęknięcie, przez co odgłos aż przeszył uszy Very.

– To jedyne, co mamy.

– A możesz mi wytłumaczyć, po co tam w ogóle idziecie? Nie możecie zaczekać, aż przybędzie policja i zajmą się tym zawodowcy? Widziałeś, co ta bestia zrobiła temu biednemu chłopakowi.

– Widziałem – odparł Jacob. – I nie pozwolę, żeby coś takiego spotkało też was. Ciebie, Ingę czy Nielsa. Nie wybaczyłbym sobie tego. Zwłaszcza, że powinienem był być lepiej przygotowany. W końcu widziałem to zwierzę już pół roku temu. Walczyłem z nim. Powinienem był wiedzieć, że nie odpuści. Miałem dość czasu, żeby nas przygotować.

Vera podeszła do męża i chwyciła go za rękę. W świetle samotnej, nagiej żarówki pod sufitem twarz Jacoba wydawała się bardzo stara i zmęczona.

– Nie uda ci się przygotować na każdą sytuację – powiedziała. – Życie zawsze znajdzie sposób, żeby nas zaskoczyć.

– Tylko, jeśli na to pozwolimy – odparł Jacob. – „Bóg pomaga tym, którzy radzą sobie sami”.

– A mój mąż zawsze znajdzie jakiś stary cytat na usprawiedliwienie swojego szalonego uporu – uśmiechnęła się Vera, ale uśmiech szybko znikł z jej twarzy.

– Możesz myśleć, że jestem szalony, ale to właśnie w sytuacjach takich jak ta wiem na pewno, że mam rację. Cały czas ją miałem.

Podczas chwili ciszy między słowami usłyszeli trzy uderzenia zegara dochodzące z salonu.

– Muszę już iść – powiedział Jacob i chciał ruszyć w stronę schodów, ale Vera nie puściła jego ręki.

– Zostań – powiedziała. – Zostań z nami. Z waszej trójki tylko Fischer ma broń. Jesteście zdani na jego łaskę. Nie podoba mi się to.

– Mi też nie, ale nie możemy go puścić samego. On jeden wie, jak obsłużyć ten karabin i chyba dobrze sobie z nim radzi. W końcu udało mu się ranić to zwierzę. Nie przemówimy mu teraz do rozsądku. Pójdzie z nami albo bez nas. Tyle że z nami ma większe szanse na przeżycie i dopadnięcie tego czegoś. Będzie potrzebować dodatkowych par oczu, kogoś, kto przypilnuje mu pleców.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz