25. Plan (II)

15 1 7
                                    

Dźwięk już się nie powtórzył. Pozostało z nimi tylko głośne dzwonienie w uszach. Wszyscy spojrzeli po sobie.

– Na Boga, co to było? – odezwał się Jaspers.

Jacob rzucił się do okna, by rozejrzeć się po okolicy.

– To jakby od strony lasu – stwierdził Isaksen.

– Nie, to gdzieś od północy – powiedział Jacob, chociaż wcale nie miał pewności.

Dźwięk był tak donośny, że mógłby dochodzić skądkolwiek. Ciężko było określić jedno źródło. Otaczał ich, wdzierał im się do głów. Był jak odgłos nawołującego się stada psów gończych, połączony w jeden spójny dźwięk, przesuwający się po wyspie jak niewidzialna ściana.

W tym momencie dotarł do nich inny odgłos – jęk bólu dochodzący z dołu. Pędem rzucili się na dół i do sypialni, gdzie zastali wijącego się z bólu Mikkela, który mamrotał coś niezrozumiale. Przerażona Erna patrzyła na nich bezradnym wzrokiem.

– Co tu się dzieje? – pytała. – Co to było?

Jaspers dotknął czoła chłopca.

– Rany boskie, ten chłopak płonie – powiedział, po czym zwrócił się do Erny. – Trzeba go schłodzić. Zmocz ręcznik w zimnej wodzie i rób mu okłady.

– Najpierw musimy go uspokoić – ocenił Isaksen i podszedł do leżącej na szafce walizki. Wyciągnął z niej niewielką ampułkę i dużą, metalową strzykawkę. – Przytrzymajcie go.

Jacob z Jaspersem unieruchomili ramię Mikkela, a Isaksen szybko przygotował zastrzyk i nakłuł żyłę. Chłopiec miotał się jeszcze przez jakąś minutę, po czym jego oddech wyrównał się. W tym czasie przyszła Erna z miską wody i pływającym w niej ręcznikiem. Usiadła obok syna, wyżęła ręcznik i położyła na rozpalonej głowie chłopca.

– Czemu akurat my? Czemu my? – wydawało się, że mówiła do siebie, ale już po chwili spojrzała przekrwionymi oczami na zgromadzonych tu mężczyzn. – My nic nie zrobiliśmy. Czemu to coś się na nas uwzięło?

– To czysty przypadek – powiedział Jacob. – Wasz dom leży na uboczu, blisko lasu. To zwierzę musi mieć gdzieś tutaj swój teren.

Zdając sobie sprawę, że to nie było dość pocieszające dla kobiety, szybko dodał:

– Złapiemy tę bestię albo ustrzelimy na miejscu. Na pewno nikomu na tej wyspie nie spadnie już włos z głowy. A jutro z rana przypłynie prom i zabierze Mikkela do szpitala.

Erna starała się uśmiechnąć. Wydawała się już nieco spokojniejsza. Nawet sam Jacob zdziwił się, że tych kilka prostych słów miało aż taki efekt. Wtedy przypomniał sobie, że przecież zostawili Holgera samego. Minął pozostałych i ruszył w kierunku salonu. Niemal nie wpadli na siebie, gdy Holger wychodził na korytarz z kuchni. Miał na sobie wypchany plecak i pas z amunicją w skórzanych kieszonkach.

– Tylko mi nie mów, że mamy tu czekać i o tym porozmawiać – powiedział. – To było wezwanie na łowy i dobrze o tym wiesz. Ja idę, wy możecie sobie tutaj dalej dywagować.

– Ja też idę – odparł Jacob. – Ale najpierw jadę do żony. Została sama w domu.

– Akurat ona nie ma się czego bać – odpowiedział Holger. – Wasz dom to teraz chyba najbezpieczniejsze miejsce na tej zawszonej wyspie.

– On ma rację – wtrącił się Jaspers. – Jacob, moglibyśmy przewieźć do ciebie Ernę, chorego Mikkela i pozostałe dzieci. Tutaj mogą nie być bezpieczne.

Jacob zastanowił się.

– Płot ma tylko cztery metry – powiedział. – To może nie wystarczyć.

AzylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz