XVII

3.4K 149 40
                                    

𝚁𝚘𝚍𝚒𝚘𝚗

Od dwóch dni wszyscy chodzili na palcach. Matka naszego szefa rozstawiała wszystkich po kątach. Na wszystko narzekała i nic jej się nie podobało. Wszyscy mieli tego już szczerze dosyć, jednak nikt nie miał odwagi się odezwać. Jelizabeth była jeszcze bardziej przerażająca niż Nicolaj. I czasem miałem wrażenie, że robiła to wszystko dla swojej przyjemności. Jakby przychodzenie do kuchni i rzucanie talerzami sprawiało jej przyjemność. Większość służby już tylko odliczała godziny do jej wyjazdu. A była tutaj dopiero trzeci dzień. Więc to już jest najlepsze podsumowanie jej osoby.

Raisy nie widziałem od naszego wspólnego obiadu. Ponoć po kolacji z babcią wyszła z domu i od tego czasu nie wróciła. Z tego co usłyszałam, strasznie się pokłóciły. I zaczęła się jakaś dziwna rodzinna wojna. Co szczerze mnie przerażało i dziwiło.

- Za trzy dni odbędzie się bankiet. - Oświadczył Nadia, podchodząc do mnie. - Więc będziesz pomagać w kuchni całą noc. Za to na następny dzień będziesz miał wolne. W porządku?

- Jasne. - Rzuciłem, odrywając się od pracy. - Kiedy zaczynamy?

- O dziewiętnastej. Nie jestem pewna, ile dokładnie będzie to trwało. Zależy jak szybko, wszyscy wyjdą lub się upiją. - Wyjaśniła, odchodząc.

Wróciłem do pracy, kiedy usłyszałem jak drzwi, dla służby cicho zaskrzypiały. Odwróciłem się i zobaczyłem Raise. Ubrana w czarne legginsy i zdecydowanie zbyt dużą bluzę weszła do kuchni. Zdjęła z głowy kaptur i uśmiechnęła się w moją stronę.

- Hej ludzie! - Przywitała się następnie podeszła do mnie. - Hej Rodion.

- Hej. - Odpowiedziałem, wycierając brudne ręce. - Wróciłaś do domu? Ponoć nie było cię trzy dni. - Zauważyłem, na co ta skinęła głową.

- Nie. Pokłóciłem się z tą starą kurwą i nie wrócę, póki ona nie odejdzie. - Wyjaśniła, krzyżując ramiona na piersiach. - Wypowiedziała mi wojnę, której nie przegram. - Zapewniła, odgarniając z twarzy włosy.

- Więc co tutaj robisz? - Dopytałem, unosząc jedna brew.

- Chce wziąć trochę swoich rzeczy. Normalnie po prostu chodziłabym w ciuchach Wi. Jednak za kilka dni jest ten cholerny bankiet i potrzebuje swojego garnituru. - Oznajmiła, podciągając rękawy bluzy. - Pójdziesz ze mną? Nie chce wpaść na nią.

- No dobrze. - Zgodziłem się niemal od razu. - Nadia. - Rzuciłem chcąc jej powiedzieć, że zaraz wrócę.

- Szef nasz pan. - Oświadczyła, pokazując mi, że mogę iść.

Wyszedłem z kuchni i rozejrzałem się po salonie. Kiedy okazało się, że jest pusty, uchyliłem drzwi do kuchni. Raisa ruszyła za mną. Między nami były jakieś dwa metry odstępu. Pewnie wyglądało to dziwnie, jednak ona naprawdę nie chciała na nią wpaść. Nie wiem o co im poszło jednej to musiało być serio poważne.

Weszliśmy do jej pokoju a Raisa podeszła do szafy. Wyjęła z niej pokrowiec i rzuciła go na łóżko. Następnie sięgała po torbę, do której zaczęła wrzucać całkiem przypadkowe ubrania. A przynajmniej tak mi się wydawało. Napchała torbę i szybko ją zamknęła. Zarzuciła jej pasek na ramię i wzięła do ręki pokrowiec.

- Jak myślisz, za ile dni wyjedzie? - Spytałem, opierając się o framugę drzwi. - Wszyscy mają jej dosyć.

- I to dosłownie wszyscy. Wierz mi, że mój ojciec też średnio ją lubi. - Zapewniła, idąc w moją stronę. - Znosi ją tylko dlatego, że to jego matka. Jednak i jego cierpliwość kiedyś się skończy. A ja tylko to przyspieszę.

- Chcesz, żeby wybrał ciebie, a nie ją. - Podsumowałem, na co ta uśmiechnęła się zwycięsko.

- Tak właśnie wygram tę wojnę. Pokaże jej kto teraz, jest górą w tej rodzinie. I zapewniam, że to na pewno nie będzie ona. - Zapewniła, poprawiając pasek torby. - Jest aż tak nieznośna?

- Chodzi i narzeka. Rzuca talerzami. Nic jej się nie podoba i jest wyjątkowo bezczelna. - Podsumowałem, na co ta westchnęła cicho.

- Cała kurwa ona. - Warknęła, podchodząc do mnie. - Idziemy. Bo jak ją zobaczę to chyba ukręce jej ten pusty łep. - Przysięgła, wychodząc z pokoju.

Ruszyłem za nią. Szła dosyć szybko, przez co musiałem przyszpieszyć, by nie zostać za bardzo z tyłu. W końcu udało mi się ja dogonić i wejść jednocześnie z nią do kuchni. Gdzie najstarsza z rodziny właśnie odstawiała swoje codzienne przedstawienie.

- Czy wy kiedykolwiek cokolwiek zrobicie dobrze? - Spytała oburzania, rzucając talerzem na stół. Jego zawartość częściowo upadła na podłogę. Przy okazji popchnęła jedna ze szklanek, która spadła na podłogę i się rozbiła. - Banda nieudaczników niewarta swojej ceny.

Patrzyłam jak młodsza z kobiet, traci nad sobą kontrolę. Złapała najbliżej leżący talerz i rzuciła nim tak, że rozbił się obok stóp jej babci. Ta odwróciła się jak oparzona i obdarzyła ją morderczym spojrzeniem.

- A ty jesteś niewarta niczego, co dał Ci dziadek. - Warknęła wkurzona. - I gwarantuje, że nasza służba to nie twój problem. Bo już niedługo ojciec każe ci wracać do siódmego kręgu piekle, z którego wypełzłaś. - Zapewniła wściekła, na co kobieta podeszła do niej unosząc jedna dłoń. - Uderz mnie, a już wieczorem będziesz leżała w kwasie. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Kobieta ostatecznie ją wyminęła i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami. Młoda Mrozów odłożyła torbę na ziemię. Położyła na niej pokrowiec i podeszła do rozbitego talerza. Zaczęła zbierać kawałki szkła. Podszedłem do niej i zacząłem jej pomagać.

- Przepraszam. Czasem nad sobą nie panuje. - Oświadczyła i wstała z kolan. Jedna z dziewczyn podstawiła nam kosz, do którego brunetka wrzuciła szkła. Po czym znowu uklękłaby wyzbierać resztę odłamków.

- Ja sam byłem o krok, by coś takiego zrobić. - Przyznałem i wyrzuciłem to, co sam wyzbierałem. - Ona jest zdrowy stuknięta.

- Odbija kobiecie na starość. - Oznajmiła, zbierając najmniejsze kawałki. - Kurwa. - Rzuciła, kiedy się zacięła. - To nic. - Zapewniła i przyłożyła palec do ust. Wyzwała część krwi i spojrzała na mnie. - Kiedyś nawet mnie postrzelili więc coś takiego to nic.

- Serio? - Spytałem zaskoczony, podnosząc się z podłogi. - Nie sądziłem, że brałaś kiedyś udział w strzelaninie.

- Kilka razy byłam z ojcem na misji. Nic wielkiego. - Zapewniła i podeszła do zlewu i przemyła palec. - Robiłam... Serio szalone i mało przyjemne rzeczy w życiu. Takie, o które pewnie nawet byś mnie nie posadził.

- Wiem. - Przyznałam i podałem jej plaster. Ta spojrzała na mnie, zaskoczona jednak go przyjęła. - No co? Jeszcze zaplamisz sobie ten garnitur i w czym przyjdziesz?

- A ty będziesz? - Spytała naklejając go na palec.

- Będę. - Zapewniłem podając jej torbę, na której cały czas leżał pokrowiec z garniturem.

- Więc będę miała z kim rozmawiać. Tyle dobrego. - Stwierdziła i zabrała ode mnie swoje rzeczy. - To do zobaczenia za kilka dni. - Rzuciła, ruszając do wyjścia. - Jutro będzie domówka u Wi. Jeśli będziesz chciał, przyjść to napisz. Wyślę Ci adres.

- Przemyśle to. - Obiecałem, na co ta skinęła głową i wyszła.

Devil is a womanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz