XXXVII

2.7K 101 58
                                        

Wyszłam przed dom rozglądając się w poszukiwaniu Rodiona. Te nie trwały długo. Mężczyzna zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami stał na podjeździe. Ubrany był w czarne dżinsy z dziurami i biała koszule z dekoltem w serek. Na to narzuconą miał skórzaną kurtę, a na stopach miał czarne nike. Włosy pozostawione miał w lekkim nieładzie, przez co wyglądał naprawdę dobrze. Lubiłam go takim nieco niechlujnym. Może to głupie, ale dzięki temu wydawał mi się nieco bardziej prawdziwy.

Podeszłam do niego wolnym krokiem, uśmiechając się lekko. Ten od razu odwzajemnił mój uśmiech, przeczesując włosy palcami. Mogłam dostrzec, że na ręce ma zegarek, który dostał ode mnie na urodziny. Cieszyłam się, że ostatecznie przyjął prezent.

- Chodź. Taksówka już czeka. - Oświadczyłam, ruszając w stronę bramy. Taksówkę zamówiłam już wcześniej, licząc się z tym, że będzie trzeba na nią poczekać. A ja do cierpliwych ludzi nigdy nie należałam.

- Zawsze od razu przechodzisz do konkretów. - Zauważył Markow, szybko zrównując ze mną kroku. - Nawet przywitanie się to dla ciebie zbędna strata czasu.

- Już się dzisiaj widzieliśmy. - Przypomniałam, spoglądając na niego kątem oka. W wysokich butach byłam od niego minimalnie wyższa, jednak jemu zdało się to nie przeszkadza. - Więc po co witać się po raz drugi?

- No tak. Wygrałaś jak zawsze. - Przyznał zrezygnowany, chyba stwierdzając, że ze mną i tak nie wygra. I zresztą bardzo słusznie.

Otworzyłem drzwi do taksówki pozwalając by to Rodion wsiadł do niej pierwszy. Następnie wsiadłam ją, podając kierowcy odpowiedni adres. Oczywiści za szybkie dotarcie na miejsce obiecałam mu napiwek. I to spory napiwek. Jak mówiłam, jestem niecierpliwa. Jak prowadzenie samochodu mnie odpręża tak bycie pasażerem, zazwyczaj jest dla mnie męczarnią i poczuciem straconego czasu.

Całą drogę na miejsce która trwała z dwadzieścia minut spędziliśmy na miłej jednak nieco nudnej rozmowie. Standardowe pytania w stylu "jak minął Ci dzień" były chyba po prostu nieodłączną częścią każdej rozmowy. A ja byłam nawet całkiem ciekawa, co takiego dzisiaj się działo. Pewnie głównie dlatego, że Rodion nawet o najmniejszej głupocie opowiadaj z wielką pasją. I to tak wielką, że po prostu dobrze się tego słuchało. Gorzej było, kiedy spytał, jak minął mój dzień. W końcu nie mogłam, mu powiedzie, że pół dnia zmarnowałam na myślenie, czy zaproszenie go to dobry pomysł a drugie tyle na wymyślaniu, w co się ubiorę. Dlatego zmyśliłam coś na szybko, nieco zbywając jego pytanie.

- Jesteśmy na miejscu. - Naszą rozmowę przerwał kierowca, który wyglądał tak jakby, chciał wyrzucić nas z samochodu. Najchętniej takiego rozpędzonego na środku autostrady. To chyba nie był jego dzień. Lub po prostu byliśmy wyjątkowo wkurzającym duetem.

- Spoko. - Rzuciłam, może będąc nieco za mało uprzejmą. Jednak wyznawałam zasadę oko za oko ząb za ząb. Dlatego, kiedy ktoś był dla mnie niemiły ja taż taka byłam. Nigdy nie bawiłam się w wielkie udowadnianie, że jestem lepsza czy inne tego typu idioctwa. To było po prostu niepotrzebne.

Opłaciłam kurs, oczywiście uwzględniając napiwek. Który w zgodzie ze swoją sukowatą naturą okroiłam za niemiłe zachowanie taksówkarza. Następnie wysiadłam z samochodu z satysfakcją obserwując szok na twarzy szatyna. To było warte więcej niż ten pokaźny napiwek.

- Strzelnica? Chcesz, żebym kogoś zabił? - Spytał całkiem poważnie, posyłając mi litościwe spojrzenie.

- Jeśli tak się stanie uwierz, że będę dumna. - Zapewniłam, kierując się w stronę wejścia.

Weszłam do pomieszczenia i skinęłam głową na recepcjonistę. Ernest był serio miłym gościem, którego znałam od kilku lat. A poznaliśmy się właśnie tutaj. Kiedy pewnego wkurwiającego dnia postanowiłem wyżyć się na strzelnicy bez słuchania narzekań ojca. Który w tym czasie uczył mnie strzelać.

Devil is a womanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz