Rozdział 2

1.8K 130 13
                                    

AFTON

Z wrażeniem miękkiego szmeru moich kroków na marmurowej posadzce przeszedłem przez hol w kierunku windy. Z każdym krokiem moje buty wydawały delikatny dźwięk, podkreślając mój pewny i zdecydowany krok. Płaszcz, który otulał mnie jak płaszcz niewidki, emanował elegancją, a każdy detal w nim, od starannie skomponowanych guzików po perfekcyjnie wyważony kolor, przyciągał spojrzenia.

Naciśnięcie guzika przy windzie, otworzyło przeze mnie wejście do kolejnego rozdziału mojej intrygującej historii. Drzwi windy, niczym bramy do innego wymiaru, otworzyły przed moim wzrokiem pomieszczenie luster. Byłem gotów na kolejne wyzwanie.

Tuż przed zamknięciem drzwi usłyszałem zgrzyt szpilek. Kobieta, pewnie znająca tu każdy centymetr, właśnie zbliżała się do windy. Zatrzymałem drzwi dłonią, odrobinę przed ich pełnym zamknięciem, z dżentelmeńskim uśmiechem.

– Proszę przytrzymać windę! – rzuciłem spojrzenie w kierunku schodzącej po schodach, Iris.

Znałem ją na tyle dobrze, by nie być zaskoczony jej pośpiechem. Wciskając guzik, podniosłem brew wyrażając lekkie zdziwienie. Kobieta zdyszana, z lekko poplątanymi lokami włosów, wskoczyła do środka z wdziękiem nie do końca przypisanym miejskiemu zgiełku.

– Dziękuję panu.

W jej spojrzeniu migotało zaskoczenie, a zarazem wdzięczność. Moje spojrzenie spotkało się z jej, a chwilowa pauza zdawała się przenosić nas w inny wymiar.

– Znów się spotykamy.

Uśmiechnąłem się do kobiety, starając się zachować pewność siebie, choć nie ukrywałem pewnego zaciekawienia. Miała to coś, co przyciągało mój wzrok.

– Nie wykazuje takiego entuzjazmu, jak pan.

Wzięła telefon z torby, szybko wkraczając w swój osobisty świat.

– A może to kwestia perspektywy? – zauważyłem z lekkim uśmiechem, unosząc brwi sugerując, że czasem warto spojrzeć na życie z innej strony.

Winda się zatrzymała, a Iris wyskoczyła z niej, jakby zaraz miała eksplodować. Wybiegłem z budynku, podążając za nią.

– Jak to cię nie ma? Mówiłam ci, że o piętnastej masz na mnie czekać... I jak ja teraz dojadę!?... Dobrze, że tylko samochód ucierpiał... Cholera! – tupała nogą, wydając z siebie głośne wrzaski.

Miałem ochotę roześmiać się z jej złości. Wyglądała jak małe dziecko, które upuściło ulubiony lizak.

– Może jakoś będę mógł pani pomóc? – zapytałem, starając się zachować spokój.

– Tak, jak w poczekalni? Dziękuję, dam sobie radę. – Jej upartość zaczynała mnie irytować. Iris wybrała numer i po chwili zaczęła rozmawiać. – Chciałam zamówić taksówkę... Za pół godziny?!... Nie, dziękuję...

Nie odezwałem się już nic więcej, tylko poszedłem do mojego złotego BMW X6, luksusowego pojazdu, który błyszczał na słońcu. Jego lśniący lakier przyciągał spojrzenia przechodniów, a chromowane detale dodawały mu elegancji. BMW X6 stało tam dumnie, emanując prestiżem.

Spojrzałem raz jeszcze w kierunku Iris, zanim otworzyłem drzwi i wsiadłem do wnętrza mojego auta. Siedzenia obszyte były skórą najwyższej jakości, a deskę rozdzielczą zdobiły bogate panele z drewna orzechowego. Luksusowe detale sprawiały, że każda podróż tym pojazdem była wyjątkowym doświadczeniem.

Odpaliłem silnik, czując potężną moc ukrytą pod maską. Zapiąłem pasy bezpieczeństwa i ruszyłem z miejsca. Miałem już odjeżdżać, kiedy zauważyłem, że Iris truchtała w moją stronę. Uchyliłem szybę, czekając na to, co chciała powiedzieć.

– Czy nadal chciałby pan pomóc? – zapytała Iris, oddychając ciężko.

Byłem pewien, że musi dotrzeć na kolację organizowaną w fundacji z okazji wyjścia jej podopiecznej na prostą. Światła wieczornego miasta odbijały się w lśniących oknach budynków, tworząc mieniące się plamy na nawierzchni drogi.

– Nie zmieniłem zdania. – Odpowiedziałem, uśmiechając się.

To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłem szczery uśmiech na jej twarzy. Właśnie zdobyłem pierwszy punkt w jej ocenach.

– Zapraszam do środka.

Wskazałem miejsce na fotelu pasażera, a Iris z uznaniem przyjęła zaproszenie, zamykając drzwi.

Mój samochód emanował luksusem, a zapach nowości towarzyszył nam w podróży.

– Dziękuję za pomoc. Mój przyjaciel miał przyjechać, ale miał wypadek. – Iris nerwowo spoglądała na ekran telefonu, a ja ruszyłem w kierunku celu, z tłumionym śmiechem obserwując jej niepokój.

– To, gdzie jedziemy? – Spojrzałem na jej zaróżowioną twarz.

– Do hostelu dla bezdomnych kobiet przy piątej alei. – Odpowiedziała, stukając sprawnie palcami w ekran telefonu.

– Nie wygląda pani na bezdomną. – Zaśmiałem się, co spotkało się z jej wrogim spojrzeniem. – Przepraszam, mam dziś czarne poczucie humoru.

– Dziś jest ważny dzień, dla jednej z moich podopiecznych – powiedziała z dumą – Pan sam mówił, że pomaga potrzebującym. Może, to było kłamstwo?

Przez trzy miesiące byłem aktywnym członkiem "Dłoń Pomocy" – fundacji, która skupiała się na niesieniu pomocy bezdomnym i potrzebującym. Dzięki mojemu zaangażowaniu, zwłaszcza w obszarze finansowym, fundacja miała środki na udzielanie wsparcia ubogim seniorom oraz tym, którzy znaleźli się bez dachu nad głową. Nasza działalność obejmowała nie tylko zapewnienie ciepłego posiłku, ale także możliwość umycia się, ubrania i skorzystania z miejsca do przespania w warunkach bezpiecznych i komfortowych.

Chociaż rzadko osobiście uczestniczyłem w codziennych działaniach fundacji, starałem się regularnie dostarczać zapasy jedzenia raz w tygodniu. Działałem w cieniu, aby zyskać dobre imię w oczach społeczności i zarządzających fundacją. Ta solidarność miała być dla mnie fundamentem, na którym mógłbym zbudować relacje i zdobyć zaufanie Panny Iris.

Zamiast bezpośredniego skupienia się na zdobywaniu władzy, podporządkowałem swoje działania długofalowym celom, gotów poświęcić swój czas i wysiłek dla większego dobra społeczności i własnych intencji.

– Ja nie mam powodu do kłamstwa. Poza tym, po co miałbym posuwać się do mówienia nieprawdziwych słów, skoro nawet pani nie znam – odpowiedziałem, spoglądając w jej kierunku.

Delikatnie się uśmiechnęła, choć w jej spojrzeniu dostrzegałem pewną rezerwę. Była ostrożna wobec obcych i starała się utrzymywać dystans. Jednak, gdy chodziło o jej podopiecznych, widziałem w niej zupełnie inną osobę. Nawet na ulicy potrafiła zatrzymać się dla nich, ofiarować banknot, wręczyć wizytówkę lub zakupić jakiś posiłek. To oddanie sprawiało, że wydawała się być szczera, co, choć było dla niej trudne sprawiało, że była gotowa poświęcać się dla ich dobra. To właśnie ten altruizm sprawiał, że zdobywanie jej zaufania i miłości stawało się wyzwaniem, które chciałem podjąć.

– Ma pan rację. Jestem od pewnego czasu przewrażliwiona na punkcie obcych ludzi – schowała telefon do czarnej torebki.

– Jestem Afton Walker. – Wyciągnąłem do kobiety rękę, gdy zatrzymałem się na czerwonym świetle – Nie będę już obcy.

– Iris Moss. – Tym razem obdarzyła mnie szczerym i uroczym uśmiechem. – Czy to pan jest nowym właścicielem zabytkowego zamku na wzgórzu? – Wszystko wskazywało, że moja osoba ją zainteresowała.

Afton - wcielenie złaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz