Rozdział 12

1.4K 93 11
                                    

IRIS

W pośpiechu weszłam do domu, żeby się przebrać i móc od razu pojechać do fundacji. Musiałam nadrobić zaległości w dokumentach i szybko przygotować kolejne miejsca dla dwóch nowych podopiecznych. Przez całe zamieszanie z Aftonem sprawiło, że straciłam poczucie czasu i znalazłam się w wirze obowiązków. Jednak teraz, skoncentrowana na misji pomocy czułam, jak energia wraca.

Przed kolejnymi obowiązkami czekało mnie spotkanie z Rolandem Walshem, które miało okazać się kluczowe w zakresie zakupu połowy jego hoteli. Planowałam szybko sfinalizować tę sprawę, aby jak najszybciej ruszyć z działaniami, które przyniosą korzyści zarówno potrzebującym, jak i rozwijającym się przedsiębiorstwom. W gronie moich podopiecznych znalazły się kobiety o wyższym wykształceniu, które życie skrzywdziło i ja zamierzałam stworzyć dla nich przepustkę do lepszego jutra.

Zadania przede mną nie były łatwe, ale były warte każdego wysiłku. Miałam przemyślany plan, gotowe dokumenty pod ręką i w pełni zmotywowana mogłam spotkać się z Walshem, by zrealizować swoje cele. Czułam, że każdy krok, który podejmuję, przynosi pozytywne zmiany i to napawało mnie dumą i satysfakcją.

Wracając do Aftona, zaczęłam się zastanawiać, co mogło doprowadzić do tak drastycznej zmiany w jego charakterze – od czułego człowieka do kogoś zupełnie obojętnego. Wiedziałam, że życie potrafi być kręte i zaskakujące, a niektóre zakręty bywają bardziej strome niż się spodziewamy. Musiało stać się coś bardzo poważnego, żeby wywołać tak gwałtowne przemiany u niego.

Obudziłam się rano, spojrzawszy na pustą część łóżka, a uczucie smutku zaczęło mi towarzyszyć. Ja byłam typem osoby, która pragnęła bliskości, która uważała, że jest coś magicznego w dzieleniu chwil z ukochaną osobą. Marzyłam o miłości wielkiej, głębokiej, takiej jak ta między moimi rodzicami. Ich uczucie było jak niewątpliwie piękna opowieść – zawsze blisko, trzymający się za ręce. Byli tacy troskliwi i zawsze wspólnie spędzali ze sobą czas. Nie skąpili na sobie czułości, co było dla mnie wzorem.

Mama zawsze opowiadała o ich początkach, o tym, jak poznała tatę. To historia przeciwności, sprzeczek, ale również odkrywania, że mają ze sobą wiele wspólnego. Kiedy mama zachorowała, starali się spędzać ze mną każdą możliwą chwilę. Jej miłość do taty była jak opowieść z bajki – trwała i silna, nawet w obliczu choroby. Kiedy mama odeszła, tata pozostał wierny jej pamięci, nigdy nie związał się z nikim innym. Był człowiekiem, który potrafił kochać raz w życiu i pozostał wierny jej pamięci. Próbowałam go przekonać, by spróbował znaleźć nową miłość, ale on odpowiadał, że nikt nie zastąpi jego ukochanej żony. Był wierny jej przez całe życie.

Przemyślana i piękna miłość, taka jak u moich rodziców, zdawała się być rzadkością. Odkrywając, że tata pozostał jej wierny po jej odejściu, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że taka miłość to coś wyjątkowego. Może zwierzęta były w tym mądrzejsze niż ludzie, bo choć były to łabędzie, ich miłość była silniejsza niż wiele ludzkich związków. Wiązały się na całe życie, a po śmierci jednego z partnerów, drugi umierał z tęsknoty. Ich miłość była jak piękna opowieść, trwająca aż poza granice tego świata.

Przed dziesiątą rano podjechałam pod siedzibę fundacji, starannie parkując na swoim miejscu. Coś jednak zwróciło moją uwagę – przy budynku stały dwa wozy policyjne. Serce zaczęło mi szybciej bić, a niepokój podkręcał każdy krok, który zbliżał mnie do drzwi wejściowych. Gdy otworzyłam drzwi, moje zmysły zostały przytłoczone krzykami i odgłosami rozbijających się przedmiotów. To był dźwięk chaosu, który niezapowiedzianie wdarł się do mojej codzienności.

Wkraczając do budynku, oniemiałam. Moim oczom ukazał się niepokojący obraz – jedna z moich podopiecznych leżała na podłodze, a z jej ramienia lała się krew, tworząc mrożący krew w żyłach widok. Przez chwilę zamarłam, przerażona tym, co widziałam. Wszędzie dookoła unoszący się kurz, wrzaski i krzyki paniki. Ktoś zauważył moją obecność i podszedł do mnie, szybko odciągając, gdy nagle rozległ się strzał. To było jak sceny z koszmaru, a ja w ostatniej chwili zostałam zabrana przez jednego z policjantów, którzy starali się przywrócić porządek.

Stałam teraz zdezorientowana i przestraszona, otoczona przez funkcjonariuszy, którzy starali się zapanować nad sytuacją. To, co działo się w fundacji, było dla mnie szokiem i trudno było mi zrozumieć, co doprowadziło do tego dramatu. W moim wnętrzu tliła się troska o bezpieczeństwo moich podopiecznych i pragnienie zrozumienia, co właściwie miało miejsce.

– Kim pani jest? – Usłyszałam pytanie z ust jednego z policjantów.

– Właścicielką fundacji. – Byłam na tyle przerażona, że moje głos drżał. – Co się dzieje?

– Do pani ośrodka wdarł się mąż pani Tamary.

– O Boże! Przecież on powinien siedzieć w więzieniu.

Dziś miała się odbyć rozprawa w związku z pobiciem, gwałtem i usiłowaniem zabójstwa ciężarnej żony.

– Uciekł spod sądu. – Policjant spojrzał na mnie z powagą, a ja nie mogłam w to uwierzyć, jak taki zwyrodnialec mógł uciec. – Zostaliśmy natychmiast powiadomieni i przyjechaliśmy od razu do fundacji, ale on był szybszy.

– Zróbcie coś, przecież Tamara jest w ciąży, a ona nie może stracić dziecka. – Moje serce biło szybciej, a z oczu zaczęły mi lecieć łzy, niepokój wypełniając każdą moją komórkę.

– Rozumiemy sytuację, ale teraz musimy działać szybko i skutecznie. Proszę, by została pani tutaj, a my zajmiemy się sprawą.

– Niech pan tak nie stoi, tylko jej pomoże.

Policjanci ruszyli do akcji, a ja czekałam z naprężeniem, niepewność co do losu Tamary i jej dziecka odbierając mi spokój. Musiałam zebrać siły, by być wsparciem dla moich podopiecznych i działać w sytuacji kryzysowej.

Tamara trafiła do nas, kiedy opuściła szpital. Jej stan psychiczny nie był najlepszy. Bała się każdego z nas, reagując panicznym strachem na zbliżenie się kogokolwiek. Kiedy ktoś chciał do niej podejść, uciekała, krzyczała, broniąc swój mały brzuszek, który ukrywała pod dłońmi. Jej oczy odzwierciedlały traumatyczne przeżycia, a każdy ruch w jej kierunku wywoływał gwałtowną reakcję.

Pewnego dnia postanowiłam podejść do niej, trzymając w ręku małego białego misia. Uklęknęłam przy niej, starając się nie wywołać większego strachu. Spojrzała na mnie z ogromnym strachem, ale powoli zbliżyłam jej misia mówiąc, że to prezent dla jej maluszka i zapewniłam, że nikt już jej nie skrzywdzi. Po chwili niepewności ujrzałam delikatny uśmiech na jej twarzy. Wręczyła misia swojemu brzuszkowi, trzymając go delikatnie w dłoniach, a ja obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby ułatwić jej powrót do normalności. Niestety, mimo moich wysiłków, nie udało mi się uchronić jej przed tym wstrętnym człowiekiem, ale postanowiłam, że teraz stanę się dla niej oparciem, jakiego potrzebuje.

Afton - wcielenie złaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz