19. Szczere szczęście

229 18 9
                                    

   Dostałem szoku, gdy chłopiec spytał o Jiae. Jak się okazało, wszystko zawdzięczać mogłem przyszłej teściowej, która najwidoczniej zaczęła troszczyć się o to, aby Jiae miał tutaj swojego towarzysza.
   — Kookie! Widziałeś, on ma ogon! — pisnął podekscytowany Youbin.
   Postanowiłem nie zwlekać z tym tematem, bo wiedziałem, że gdy szybciej Jiae przywyknie do tego miejsca, tym trudniej dla Hoseoka. Dlatego, gdy najmłodszy książę wspomniał o poznaniu mojego syna, tak po niego poszedłem. Mały nie miał humoru. Po całym dniu nauki wcale nie miał ochoty na żadne wyjścia, tym bardziej, że nie był przyzwyczajony do takiego trybu. Wiedziałem, że to kwestia czasu, aż wpadnie w swój rytm, jednak rozłąkę ze mną na tyle godzin niezbyt dobrze przechodził. 
   Wróciliśmy do tego samego pomieszczenia, w którym byłem wcześniej. Youbin był wyższy od Jiae o całą głowę i w porównaniu do niego, tryskał energią na kilometry. 
   — Co ty od dziś wiesz, że demony mają ogony? — spytał niezbyt zadowolony Kook wzdychając, po czym popił sobie herbatę, którą gdzieś w trakcie pewnie mu przynieśli.
   Jiae niezbyt wiedział, jak ma to wszystko odczytać. Chwycił niepewnie w dłonie swój ogon informując, że jest jego. Spojrzał przy tym na mnie, jakby chciał się upewnić, że nikt mu go nie ukradnie. Youbin pewnym krokiem zbliżył się do Jiae, po czym zaczął przegarniać mu włosy w poszukiwaniu...
   — Kookie i on ma rogi! — kolejny pisk.
   Jiae pozwolił się dotknąć. Bardziej spodziewałem się tego, że schowa się za mną i będzie jęczał, że chce do domu, jednak nic takiego się nie stało. Brat Kooka, chwycił jego nadgarstek i zaczął gdzieś prowadzić.
   — Chodź, pokaże ci moją komnatę!
   Złączyłem dłonie razem, patrząc jak się oddalają. Jiae nie spojrzał, ani nie upewnił się, czy idę za nim. Miałem zamiar to zrobić, gdy odezwał się JungKook.
   — Wyluzuj, da sobie radę. Nie możesz wiecznie za nim łazić.
   Przeniosłem na niego niepewne spojrzenie. Nie było łatwo mi przyjąć do wiadomości tego, że mam zostawić Jiae na łasce siedmiolatka, który może go równie dobrze zgubić gdzieś po drodze. Nie, kiedy jesteśmy w Królestwie Aniołów, a Jiae nie wie jak ma się tutaj poruszać i gdzie szukać pomocy.
   — Ale...
   — Nic mu tutaj nie grozi, służba i gwardia o nim wiedzą. Myślisz, że byłbym na tyle nieodpowiedzialny i puścił go wiedząc, że coś mogłoby być nie tak? Youbin mu nic nie zrobi. Nie paja nienawiścią do demonów, a raczej fascynuje.
   — Tak jak Sungeun? — spytałem niezbyt przemyślanie.
   — To... jest co innego. Dzieci nie mają w sobie aż tyle nienawiści.
   Nieświadomie sam przypomniałem sobie o okropnej i żenującej sytuacji, gdzie musiałem rozebrać się przed tym facetem. To sprawiło, że chcąc nie chcąc spuściłem głowę na dół, a dłonią przeczesałem swoją grzywkę do tyłu. Potrzebowałem chwili, więc rezygnując ze śledzenia Jiae, po prostu usiadłem przed Kookiem na sofie. Identyczna sytuacja, w podobny sposób uzgadnialiśmy warunki ślubu.
   — Jiae nie jest taki jak twój brat. — powiedziałem wprost.
   — W sensie jaki?
   Możliwe, że chwilę temu jeszcze potrzebowałem wygadać się na temat własnego dziecka. Czułem, że odbiega od wszystkich innych, co mnie niepokoiło. Jiae w życiu nie odważyłby się sam wziąć Youbina za rękę i pokazać mu swój azyl. Był zależny od decyzji innych i to była w większości moja wina.
 ~ Nie umiesz wychować dziecka ~
 ~ Przecież nie ma królewskiego tytułu. Nie jest księciem ~
   Jungkook powinien być obecnie ostatnią osobą, której mógłbym się zwierzać. Radość, że nie będę musiał wychodzić za Sungeuna i być do wszystkiego zmuszany przyćmiła moje myśli. Nie mogłem zapomnieć tego gdy mówił, że może iść po wujka, jeżeli mam potrzeby, albo jak zlekceważył pobyt Jiae poza murami sugerując, że nie jest ważnym tytułem.
   — Zaprowadź mnie do syna.
   — Mówiłem ci już, że...
   — Nie obchodzi mnie to, co mówiłeś.

   ***

   Azyl Youbina nie różnił się wiele od Kooka. Na początku spodziewałem się walających zabawek, jednak Youbin był na innym poziomie niż Jiae, więc panował tutaj nienaganny porządek. Wiedziałem, że to pewnie poprzez służbę, bo wątpiłem w to, aby siedmiolatek układał sobie swoje rzeczy  w szafie.
   — Ja mam węża — odezwał się Jiae wskazując palcem na czarną pluszową ośmiornice, leżąca na środku idealnie zaścielonego łóżka.
   — Odpadło jej oko.
   Obaj wskrobali się na duże łóżko, niszcząc piękna robotę którejś ze służki, po czym upewnili się, że na pewno brakuje jednego oka.
   — Noga też jej zalaz odleci — stwierdził Jiae.
   — To macki! — zaśmiał się.
   Stałem wraz z Kookiem w futrynie drzwi. Mały nie zwrócił wcale na mnie uwagi, jakby moja obecność była mu aktualnie obojętna. Nie byłem zazdrosny, w jakiś sposób cieszyło mnie to, że się trochę usamodzielnia. Jednak nie wyobrażałem sobie tego, że mógłby spać sam w pokoju.
   — Nie możesz bez przerwy nad nim stać i go pilnować — odezwał się Jungkook.
   Wstrzymałem oddech przygryzając policzek od środka. Owszem, przez całe ostatnie pięć lat nie było dnia, abym się o niego nie martwił. Zbyt wielu osobom przeszkadzał, a ja bałem się, że przez chwilę mógłbym go stracić. Gdy był niemowlęciem był bardziej narażony i bezbronny, potem trochę ta obsesja ustała.
   — Nie wiesz jak to jest.
   — Chce ci tylko powiedzieć, że w ten sposób robisz mu krzywdę. Musisz dać mu szansę polegania na samym sobie, gdy ciebie nie ma.
   W komnacie rozniósł się chwilowy dziecięcy śmiech. Nie przyswoiłem tego, czym był spowodowany. Youbin siedział na krawędzi łóżka i odepchnął się niefortunnie nogą, tak że...
   Spadnie!
   Zrobiłem szybki krok do przodu, jakbym chciał go złapać, aby nie uderzył się głową, ale on zgrabnie i zwinnie zrobił fikołka do tyłu, lądując perfekcyjnie na podłodze. Kamień spadł mi z serca, Kook natomiast ani drgnął.
   — Widziałeś już swoją komnatę?
   — Jaką komnatę? — zapytał Jiae dusząc w dłoniach ośmiornice.
   — Będziesz tutaj mieszkał.
   Zdezorientowane ciemne oczy spojrzały w moim kierunku. Wiedziałem, że chciał dowiedzieć się czy to prawda.
   — Tato, idziemy już do domu? — zapytał wystraszony.
   Odwlekanie tego tematu jeżeli chodziło o niego nie było dobrym pomysłem. Sytuacja była dość dobra, aby w pozytywny sposób przyjął wszystko do siebie, tym bardziej gdy poznał Youbina.
   — Ja już widziałem twój pokój — oświadczyłem wymuszając uśmiech. — Chciałbyś też zobaczyć?
   Dałem mu chwilę, aby się zastanowił jednak on tylko spojrzał na mnie spod byka ściskając dłonie w piąstki.
   — Tato, ale mówiłem ci już, że ja nie chcę mieć większej lodziny! Nie chcę, żebyś blał ślub z tamtym panem, on jest staly! — krzyknął dysząc.
   Kook parsknął śmiechem. Nie było w tym nic dziwnego, że Jiae gubił się w obecnych faktach i pamiętał tylko Sungeuna.
   — Kookie, jesteś stary? — zaśmiał się Youbin.
   Kiedy już chciałem podejść do Jiae i wytłumaczyć mu aktualny stan rzeczy, to wyprzedził mnie Kook. Jedną nogę położył na łóżku, po czym usiadł na niej tuż obok małego.
   — Uważasz, że jestem stary? — zapytał zabawnie, jednak utrzymując też powagę.
   Jiae zaprzeczył wlepiając wzrok w pluszaka.
   — Nie... — odparł w końcu. — Nie chcę, żeby tatuś brał ślub.
   — Nawet ze mną?
   Jiae wzdychał, po czym przygryzł dolną wargę, a jego wzrok błądził po pomieszczeniu.
   — Nie wiem — oświadczył wzruszając ramionami. — Nie wiem, czy tata ciebie chce.
   Tym razem ja się odezwałem, tłumacząc mu, że to Jungkook weźmie ze mną ślub. Nie obeszło się bez pytania, że po co to wszystko.
   — Ja mam mamę i tatę — oświadczył dumnie Youbin. — Ty też masz dwoje rodziców.
   — Ja mam tylko tatę.
   — Zawsze ma się dwoje rodziców.
   — Youbin spasuj trochę — wtrącił Kook, spoglądając na brata.
   Jiae był zbyt mały, żeby tłumaczyć mu na czym faktycznie życie polega, obaj byli za mali.
   Wyszło tak, że Youbin w końcu zaprowadził nas wszystkich, aby pokazać komnatę Jiae. Chociaż bacznie obserwowałem twarz syna, to nie mogłem wyczytać nic z jego twarzy. Pomieszczenie było o połowę mniejsze niż te, które miał anioł, jednak jemu nie było wiele potrzeba.
   — Gdzie ty będziesz spać tato? — spytał podejrzliwie.
   Wytłumaczyłem mu na spokojnie, że to będzie jego pokój, a ja będę dzielić swój z Kookiem, że jeżeli będzie się bał, to będę czekał, aż zaśnie i takie tam. Spodziewałem się sprzeciwu, ale tylko potwierdził głową.
   Dzieci ponownie zajęły się sobą, ja w tym czasie spojrzałem na Jungkooka pytając w końcu, co ustalił z blondynem. Oddaliłem się bardziej w głąb korytarza, przez co zmuszony był iść za mną.
   — Właściwie to nic nie ustaliliśmy — poinformował w końcu patrząc chwilowo w sufit. — Obaj inaczej sobie to wszystko wyobrażaliśmy, więc...
   — Nie no śmiało, wiem coś o wyobrażaniu sobie własnego życia, więc mogę dać mu lekcje — zakpiłem.
   Kook spojrzał na mnie ze zbolałą miną. Nie spodobało mu się to, że wcinałem mu się w zdanie, tym bardziej w prześmiewczym tonie, ale miałem dość.
   — Nie chcę, aby zbliżał się do Jiae. Jest zagrożeniem, a ty w jego towarzystwie nawet nad sobą nie panujesz. Akurat kwestię, gdzie chciałeś mnie uderzyć mam totalnie gdzieś, ale jeżeli tknie Jiae, to zrobię z jego anielskiej dupy piekło.
   — Nie zrobi mu krzywdy.
   Odpowiedziałem wprost, że nie wierzę w żadne jego słowo.
  
   ***

Zaakceptuj nas (I) / Yoonkook  | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz