7. Zaręczyny

326 23 4
                                    

   Byliśmy w naszej komnacie. Moim azylu i Jiae. Nie pamiętam kiedy ostatnio cieszyłem się na myśl spędzenia reszty czasu, a raczej nocy w tym pomieszczeniu. Nawet nie panikowałem faktem, że po drodze mogę spotkać władcę aniołów. Czułem w sobie taką energię, że nawet byłem gotowy, aby przeprowadzić rozmowę dotycząca istnienia mojego syna.
   W tej chwili nie było jednak to potrzebne. Jiae nucił jakąś melodię, podczas gdy ja zastanawiałem się nad jego słowami wypowiedzianymi w ogrodzie. Nie chciałem go naciskać, ani wypytywać, chociaż obgryzałem aktualnie paznokcie u rąk ze stresu. Cokolwiek to było pomogło. Musi minąć trochę czasu, żebym to ja zadał pytania.
   — Jiae?
   Brązowe oczy spojrzały w moim kierunku, aby usłyszeć pytanie. Ja natomiast chciałem tylko tego, aby zwrócił na mnie uwagę, żebym miał pewność, że tutaj jest.
   — Trzeba ciebie wykąpać — stwierdziłem przy okazji.
   Po wykonaniu tej czynności pozwoliłem mu położyć się w moim łóżku. Rzadko kiedy na to pozwalałem, bo nie chciałem oduczyć go spania we swoim, ale dzisiejszy dzień był tym wyjątkowym, gdzie nawet zabrał swojego śmierducha Pucka. Natomiast mój prysznic trwał z dwie minuty. Również był mi potrzebny, jednak nie mogłem pozwolić sobie teraz, żeby Jiae, był za długo sam. Czułem się winny tego wszystkiego i tyle.
   Nie pogadaliśmy o jego dziecięcych troskach wcale, bo gdy położyłem się obok niego zasnął momentalnie na moim ramieniu. Sam z siebie jednak zdążył mi opowiedzieć wygląd ładnej pani, która się z nim bawiła.

   ***

   Jak można się domyśleć rano obudził mnie Jiae, machając niekontrolowanie swoim ogonem. To było takie urocze, że nie miałem nawet serca go budzić. Widząc jego śpiąca wciąż twarz nie mogłem się opanować, by nie dotknąć jego policzka.
   Zmarszczył nos przez sen, po czym odwrócił się zadem do ściany. Pocałowałem jego czuprynę i wyslizgnałem się z łóżka, żeby się ogarnąć. Odetchnąłem z ulgą, wiedząc że wszystko jest w porządku. Czułem się tak jakbym nabrał nowych sił do walki, a gdy wróciłem do komnaty Jiae właśnie się rozbudzał. Przetarł zmęczone oczy dłońmi rozglądając się po pokoju. Cisza nie trwała długo, bo nie zdążyłem nawet uczesać swoich włosów, a on wysypał swoje klocki z pudła. Jak nigdy zignorowałem to i pozwoliłem mu na wszystko co chciał. Jak to typowe dziecko, szybko się znudził i poszedł do stolika stwierdzając, że chce kolorować. Jakby nic się nie stało. Ogarniałem cały burdel, gdy zauważyłem cień pochodzący ze strony okna. Jiae też tam spojrzał i nie były to żadne ogromne chmury zasłaniające widok, tylko Hoseok.
   Momentalnie wszystko do mnie wróciło, bo zawsze chciałem, aby przyszedł tutaj, jednak te czasy minęły. Spojrzał typowo ciekawsko przez okno, zatrzymując wzrok na małym. Wkurzył mnie.
   — Kto to? — spytał nie przestając kolorować.
   No normalnie dałbym mu kopa, gdyby Jiae tutaj nie było. Pozostało mi tylko przywalenie z pięści w szybę, a potem zasłonięcie zasłon. Sumienie z wczoraj go ruszyło i chciał wiedzieć, czy go znalazłem?!
   — Strażnik.
   Nie dopytywał dalej, co było mi na rękę. Nie zdążyłem nawet pomyśleć o śniadaniu, a ktoś zaczął pukać do komnaty. Otwierając drzwi, dostrzegłem Leerima, który wprosił się jak zawsze.
   Mały widząc swojego wujka zaczął niekontrolowanie dyszeć. Nic dziwnego, że się go bał, skoro tam gdzie się pojawiał, tam zawsze odciągał go ode mnie. Sprzątnął szybko swoje kredki w takim tempie, że się zdziwiłem, a potem zaczął chować klocki do pudła z wielkim dystansem.
   Natomiast Rim westchnął i klapnął sobie na łóżku małego, bo było najbliżej.
   — O co chodzi? — spytałem pierwszy krzyżując ręce na klatce piersiowej.
   — Zaręczyny dziś o szestansej.
   Szok z niedowierzaniem. Patrzyłem na niego dłuższą chwilę, jak na głupka, jednak nie powiedział nic więcej.
   — Dziś...?
   Głos mi się łamał. Wciąż byłem ja niego wściekły, że odciągnął mnie wtedy od Jiae. Wiedziałem, że rozkaz był rozkazem, jednak to przekroczyło wszelką granicę. Anioły już dawno powinny wiedzieć, że mam dziecko. Chciałem mu tak dużo wygarnąć, co przeszedłem przez te kilka dni, jednak wiedziałem że to bezsensu. W jakiś sposób powinienem być wdzięczny, że chociaż informuje.
   — Ojciec chce to zapieczętować jak najszybciej, anioły z resztą też, bo bez tego nie ruszą nawet palcem przy kolejnym ataku.
   — Co z Jiae? — spytałem niepewnie patrząc w podłogę.
   Tak jak wczoraj chciałem przenosić góry, tak wszystko zniknęło.
   — Zostanie sam gdzieś, będzie do niego zaglądać patrol — powiedział wzdychając — Wszyscy są postawieni na nogi, brakuje demonów. Inni odpoczywają... Ten atak, chociaż mały, dał strasznie w kość, ale bardziej psychicznie.
   Wolałbym usłyszeć również jakieś wyjaśnienie co do kwestii jego przyszłości, jednak bałem się o to zapytać. Jiae natomiast przysłuchiwał się wszystkiemu, a na odpowiedź że zostanie sam, natychmiast na mnie spojrzał i podbiegł uczepiając się nogi.
   — Znowu musisz gdzieś iść, tatuś?! — spytał ściskając swoje dłonie — Nie chcę żebyś szedł, bo ja tak długo potem czekam... Ja czekam nawet dłużej niż sen! — jęknął niezadowolony, a po głosie słyszałem, jak zbiera mu się do płaczu.
   — Ile ma to trwać? — spytałem biorąc malca na ręce, a ten dusił moją szyję.
   Rim wzruszył ramionami.

Zaakceptuj nas (I) / Yoonkook  | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz