10. Zabrany pierścionek

299 21 8
                                    

   — Nie planowałem mieć wtedy dziecka, okej?! — syknął przez zęby zły, jakbym zrobił to specjalnie.
   No normalnie gówniarz.
   — A ja nie planuje ciebie w życiu mojego syna.
   Możliwe, że doszłoby jeszcze do kolejnych wymian zdań, jednak został spłoszony przez pukanie do drzwi. Rzecz jasna nie chciałby, aby ktoś się dowiedział, że tutaj był, więc grzecznie ulotnił się tak jak przylazł.
   — Rim? — wypowiedziałem imię brata, gdy zobaczyłem go pod drzwiami.
   — Gdzie młody?
   Jiae właśnie wylazł z łazienki, w samych spodenkach od piżamy. Czyżby założenie koszulki przewyższyło jego możliwości? Nie miało to znaczenia, bo niósł ociekającego wodą Pucka i przewiesił przez poręcz łóżka.
   — Schnij Pucek! — powiedział magicznie, jakby miało to się już stać.
   Natychmiast wziąłem pluszaka, aby odsączyć nadmiar wody w zlewie, a Jiae pobiegł za mną.
   — Tato! Udusisz go! — krzyknął wstrząśnięty.
   Przy Jiae nawet nie miałem czasu na zmartwienia, dość wrażeń dostarczał mi on sam. Natomiast Rim wlazł za nami i zaczął się śmiać.
   — Ja specjalnie uważałem, żeby mu głowy nie utopić!
   — Oszalałeś? — spytałem już zmęczony — To maskotka.
   Kątem oka dostrzegłem jak Rim łapie w dłonie koszulkę malca, leżąca gdzieś z boku. Odwrócił ją na odpowiednią stronę, po czym pomógł założyć. Ruszyło to mną strasznie, bo Rim nigdy nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Jiae natomiast dzielnie to wytrwał, ale pewnie również go to wiele kosztowało, bo przecież bał się go jak wody.
   — Co się stało? — spytałem w końcu brata, podając gada dziecku.
   — Na terytorium aniołów był atak, przy granicy. Nie odparli go.
   Nie opowiedział mi zbyt dużo, tylko najważniejsze fakty, że dopiero sąsiednie miasteczko zdołało opanować sytuację, aby nie przedarli się w głąb.
   — Co z tego, oni chociaż ich zatrzymali, a u nas są porozrzucani jakby żarcie za darmo rozdawali.
   Wciąż byliśmy w toalecie. Rozmowa z Hoseokiem ciążyła mi na umyśle. Spojrzałem na wyższego od siebie brata, ba był nawet wyższy o dobre pół głowy!
   — Płakałeś — rzucił szóstką w totka.
   — No coś ty?
   Uśmiechnęłem się histerycznie, a co do cholery cieszyć się miałem? Odkręciłem wodę w zlewie, aby chociaż przemyć twarz i otrzeźwić swój umysł.
   — Przykro mi — powiedział po chwili, a w odbiciu lustra mogłem dostrzec jego twarz, jak i to że dotknął mojego ramienia — Postaram się coś...
   — Chociaż nie kłam, okej?
   Oparłem się rękoma o zlew. Spuściłem głowę w dół, bo była strasznie ciężka.

   ***

   Kolejny dzień był kontynuacją dalszej katorgi. Trzeba było zaciskać więzy, więc musiałem stawić się w królestwie aniołów, aby spędzić czas z moim przyszłym mężem. Jiae też był, tyle że tym razem zabrał ze sobą swojego wypranego węża. Fagas zapytał się kulturalnie, co chciałbym porobić, a moim jedynym kołem ratunkowym było wyjście na zewnątrz, aby nie zostawać z nim sam na sam.
   Od samego wyjścia na anielskie powietrze było sztywno. Typ nawet mnie nigdzie nie prowadził, bo przewodniczył Jiae, idący tuż przed nami, który szedł tam gdzie chciał. Na demona, zaczęło przerażać mnie to, że był tak zafascynowany, że nie patrzył czy nawet za nim idę!
   — Wciąż oszołomiony?
   Aż Musiałem przełknąć ślinę. Owszem, szliśmy obok siebie. Całe szczęście, że nie próbował chwycić mojej ręki niczym jakiś nastolatek, bo jeszcze tego by brakowało.
   — Tak, ostatnio mam zbyt mało czasu, aby przetrawić nowe sytuacje — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
   A gdzie tu mowa, żeby się ze wszystkim pogodzić?
   — Ile on ma lat?
   — Pięć.
   — A ile lat masz ty?
   — Dwadzieścia dwa.
   — Szybko.
   Nie ma co się oszukiwać. Było szybko i tyle. Jednak już byłem przyzwyczajony do tego, że każdy tak paplał. Przez jego pytania chciałem sam zapytać go o wiek, jednak nie miałem tyle odwagi.
   — Dlaczego zgodziłeś się przejąć tą sytuację?
   Facet westchnął, po czym dłuższą chwilę nie odpowiadał. Stary kawaler, wdowiec, czy może cholera wie co?
   — Hobby — odparł bezceremonialnie.
   — Hobby?
   — Od zawsze interesowałem się demonami, wiele czytałem i szukałem informacji na wasz temat, więc podjęcie decyzji nie było dla mnie problemem.
   Czułem się jakbym był na jakiejś wystawie i niemal przed chwilą ktoś mnie kupił. Jak on mógł tak lekko o wszystkim gadać? Zacząłem martwić się o bezpieczeństwo Jiae, bo nie chciałem aby był też jego wystawą. Wolałem zamknąć dziub i nie komentować jego słów.
   Malec natomiast zaczął odwracać głowę i raczej nie spodobało mu się to, że typ cały czas z nami lezie. Był przyzwyczajony, że ma mnie na wyłączność.
   — I co mały, podoba ci się tutaj?
   Jiae przystanął wpatrując się w jego twarz. Wcale nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
   — Tak.
   Sungeun zaśmiał się na tą odpowiedź, jakby osiągnął jakieś zwycięstwo. Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę z tego, że Jiae jutro może powiedzieć odwrotnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że debil otoczył mnie dziwnie ramieniem. Nie uszło to natomiast uwadze mojemu synowi, który natychmiast chwycił moją rękę, aby mnie od niego odciągnąć.
   — Zostaw tatę! — pisnął posyłając mu laserowe dziecięce spojrzenie.
   Z jednej strony mi ulżyło, bo chcąc czy nie chcąc puścił mnie, dzięki czemu byłem wolny. Jednak Jiae nie odpuszczał i kurczowo stał obok mnie.
   — Obrońca — stwierdził, a następnymi słowami wyprowadził mi młodego z równowagi — Wiesz, że wezmę ślub z twoim tatą?
   Mały spojrzał na mnie. Nie wiedziałem, czy zdawał sobie sprawę ze słów wypowiedzianych przez Sungeuna, jednak nie przyjął tego pozytywnie.
   — Po co? — spytał podejrzliwie.
   — Żebyśmy zamieszkali razem, chcesz mieć większą rodzinę?
   Histeria, wrzaski, że jak to, po co, że nikogo nie potrzebujemy, że tatuś jest tylko jego i on się nie dzieli.
   Typek lekko zdziwił się jego zachowaniem pytając mnie głupio, czy to syndrom jedynaka.
   — Strachu — poprawiłem jego wypowiedź.
   — Znajdź sobie swojego tatę! — jęczał maltretując moją nogę — To mój tata!
   Odsunąłem lekko malca od siebie, żeby stanąć obok i przycupnąć, aby mógł dobrze mnie widzieć. Starałem mu się wytłumaczyć, że to nic nie zmienia, że nadal będę kochać go tak samo i się z nim bawić. Jednak był tak wzburzony i wstrząśnięty, że cały czas podchodził do sprawy negatywnie.
   Może i dobrze, bo trochę popsuło to nasze głupie spotkanie, jednak nie spodziewałem się tego, że Jiae puści mnie i pobiegnie gdziekolwiek.
   — Jiae?! — wrzasnąłem za nim, ale on nawet się nie odwrócił.
   Chciałem za nim pobiec, jednak Sungeun chwycił mój nadgarstek uniemożliwiając mi tą czynność. Spojrzałem na niego krzywo, zagryzając szczękę z całej siły.
   — Uspokój się, nie możesz mu pokazywać, że będziesz na każde jego zawołanie.
   Myślałem, że się przesłyszałem. On chyba nie wiedział co to znaczy pięcioletnie dziecko i jego ucieczka gdzieś w obcym miejscu.
   — Puść mnie — próbowałem powiedzieć spokojnie i niemal nie wyszarpnąłem ręki.
   Zrobił to, a ja nie odwracając się pobiegłem za Jiae, którego nie było już widać. Jego reakcja była całkowicie normalna, bo nie przygotowywałem go jeżeli chodzi o kwestię ślubu. Musiał być przerażony i zdezorientowany.
   Znalezienie go okazało się trudne, tym bardziej że wybiegł poza mury królestwa prosto na domostwa znajdujące się najbliżej zamku. Nikt z białych strażników nawet nie pofatygował się, aby zatrzymać demonicznego malca, tylko puścili go jakby było to na porządku dziennym. Nie miałem czasu teraz z nimi o tym rozmawiać, więc tak samo wyszedłem poza mury. Tam poczułem się jeszcze gorzej, tak jak wspominał Hoseok. Słońce paliło moje policzki, a ja już nie biegłem. Zwolniłem, bo mogłem przypadkiem go gdzieś przeoczyć. Poczułem się strasznie obco i co rusz widziałem aniołów wpatrujących się we mnie, jakbym był nie z tego świata. Mogło się wydawać, że za murami zamku jest wszystko w porządku, a tutaj? Czułem się tak jakbym miał zostać zaraz obiadem. Mój oddech przyspieszył, jednak nie zatrzymywałem się. Zagryzłem szczękę z całych sił. Słyszałem szepty i komentarze lecące w moim kierunku. Przecież Hoseok doskonale dał mi do zrozumienia, że nie wszyscy będą rzucać tęcza na mój widok.
   Uspokój się, znajdziesz Jiae i szybko za mury.
   Pewność siebie znikła, gdy do moich uszu dochodził dźwięk czyiś kroków. Ewidentnie wskazywało to, że ktoś mnie śledzi i bardzo możliwe, że nie jedna osoba. Przyspieszyłem kroku, a widząc przed sobą sporą ilość mężczyzn, jakby tylko czekali, abym się zbliżył... Wszedłem w boczną uliczkę, po czym zacząłem biec, aby jak najszybciej się stamtąd wydostać.
   — Stój!
   Z pomocą magii w mojej dłoni już powstała wyczarowana broń. Było to nic innego jak dwa sztylety, którymi najprościej było mi się posługiwać podczas obrony. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo jeżeli chodzi o walki, to od dawna nie uczestniczyłem w niczym, a nawet i w żadnych szkoleniach.
   Kroki zbliżały się. To oznaczało, że nie mam już zbyt wiele czasu na przedłużanie tego wszystkiego. Odwróciłem się natychmiast i już miałem rzucić narzędziem, kiedy moje oczy dostrzegły Jungkooka. To nie on był na pierwszym planie, tylko jakiś jego przydupas, który momentalnie dwoma ruchami obezwładnił mnie dość boleśnie.
   — Rozum ci odjęło, czy w ogóle go nie masz żeby celować tym gównem w moim kierunku?!
   Krzyknął, podczas gdy ja byłem przytrzymywany, a moja twarz miała bliskie spotkanie z ziemią będąca na zabrudzonym chodniku. Uścisk kolana na moich plecach sprawiał, że ledwo łapałem oddech. Moje narzędzie samoobrony zniknęło momentalnie pozostawiając po sobie tylko malutkie czarne drobinki, które opadały właśnie na ziemię, by obrócić się w nicość.
   — Nie wiedziałem, że to ty! — wydusiłem ciężko.
   Miałem głęboko w nosie to, czy mam się do niego zwracać formalnie, kiedy on nie robił tego w moim kierunku. Oczywiście wkrótce dało usłyszeć sie jeszcze inne szepty spowodowane gapiami. Powinien już dawno temu kazać mnie puścić, jednak tego nie zrobił. Wiem, że nie powinienem w niego celować, jednak nie zrobiłem tego specjalnie, a on wykorzystał to żeby świetnie się bawić i patrzeć jak leżę uwalony w błocie.
   W końcu z łaski swojej jego przydupas puścił mnie, a ja niezgrabnie pozbierałem swoje cztery litery z ziemi. Otrzepywałem piach z ubrania ledwo znosząc to, że jestem w centrum uwagi.
   — Co ty tu robisz do cholery?! — syknął przez zęby zły.
   Przełknąłem ślinę, spoglądając w jego ciemne oczy. Tuż za nimi dostrzegłem inne anioły czekające na dalszy rozwój sytuacji. Spuściłem wzrok czując się tutaj strasznie obco. Zmieszany, niezbyt głośno powiedziałem, że szukam syna, że pobiegł w tym kierunku. Chciałem nawet zapytać o to, czy nie mógłby zaangażować straży, żeby szybciej znaleźć malca, jednak zrezygnowałem słysząc tekst, jak wychować dzieciaka nie umiem.
   Tak na prawdę nie wiedziałem dalej, czy mam stać i czekać, aż rzuci swoją kolejną złotą myśl, bo nie wychodziło na to, aby chciał jakoś pomóc.
   — Poszukam go sam...
   — Chyba ciebie pogięło do reszty. Wracasz w tej chwili poza mury, bo jak widzisz poddani mojego ojca nie przywykli do oglądania demonów na naszym terytorium!
   Miałem wrażenie, jakby robił to specjalnie. Brakowało mi powietrza, kiedy jego przydupas złapał moje ramię i zaczął kierować w stronę zamku.
   — Nie możesz tego zrobić! Muszę go znaleźć, jest sam i się boi!
   Moje słowa nie docierały do księcia aniołów, bo wzrok skupił na mojej dłoni, a dokładnie na palcu, gdzie wciąż spoczywał delikatny biały pierścionek. Bez namysłu podszedł do mnie. Wiedziałem, co chce zrobić i nawet mu tego nie zabroniłem. Pomimo tego, że dłoń trzymałem luźno, tak że bez problemu by go zdjął to on zrobił to z siłą, wykręcając mi palca.
   Nie wiedziałem co sobie myślał, natomiast ja nie wiedziałem wtedy, czy mam go nosić, czy zdjąć. Wyręczył mnie z tą decyzją szybko, pozostawiając dziwną pustkę. Smutno przyznać, jednak przyzwyczaiłem się już do jego niewyczuwalnego ciężaru.
   — Karz mu mnie puścić — kontynuowałem na tyle cicho, żeby usłyszała to jak najmniejsza ilość osób — Pozwól mi znaleźć syna.
   Kook natomiast wydał rozkaz, żeby fagas zabrał mnie tam, gdzie on chciał.
   — Nie musisz mnie już tak traktować — wydusiłem ciężko ledwo wstrzymując łzy — Nie musisz już brać ze mną ślubu, więc dlaczego wciąż mnie nienawidzisz?
   Jungkook parsknął uśmiechając się szeroko, po czym ironicznie stwierdził że to nie prawda, bo właśnie martwi się o moje bezpieczeństwo, które aktualnie jest zagrożone poza murami zamku.
   — A Jiae?!
   — Przecież nie ma królewskiego tytułu. Nie jest księciem. — stwierdził wzruszając ramionami — Jest demonem włóczącym się po nie swoim terenie i tyle.
   Wpadłbym w histerię, gdyby nie Jiae, który znalazł się po drugiej stronie drogi, gdzie wtedy biegłem. Niemal wyszarpnąłem rękę z niedźwiedziego uścisku tamtego. Natomiast malec wolno podchodził do mnie, trzymając w dłoniach swojego Pucka. Twarz miał czerwoną od płaczu, a ja nie miałem serca nawet na niego krzyknąć, chociaż nie powinien tak robić.
   — Problem sam się rozwiązał — rzucił tekstem Kook co miałem głęboko gdzieś.
   Podszedłem do synka, po czym pocałowałem czubek jego ciemnej czupryny.
   — Nie możesz tak robić...
   Przycupłem przy nim, aby mógł spokojnie spojrzeć w moją twarz, jednak unikał mojego wzroku.
   — Nie kochasz mnie już? — spytał, a moje serce stanęło.
   Zwróciłem uwagę na to, że nawet mnie nie przytulił, tylko kurczowo dusił Pucka. Gdyby był żywy, to już by zdechł.
   — Jak możesz tak mówić? — spytałem chwytając w dłonie jego twarz — Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś najważniejszy, ale Jiae nie możesz tak uciekać mogło coś ci się stać...
   Głos mi drżał. Czy w rzeczywistości, gdy ja myślałem, że nie pamięta nic z przykrych zdarzeń, to wszystko wciąż siedziało na jego sercu? Jiae nie był już dzieckiem, któremu mogłem wcisnąć byle jaką bajkę. Poczułem ulgę, gdy zawiesił rączki na mojej szyi, a ja mogłem poczuć jego dziecięcy zapach. To uświadamiało mi, że jest bezpieczny i nic mu nie grozi.
   — Tatuś, ja nie chcę żeby ten pan mieszkał w naszym pokoju — powiedział świszczącym szeptem, jednak było słychać to niemal wszędzie.
   Kook zrobił kółko wokół własnej osi, po czym zirytowany stwierdził, że dosyć tego i mam natychmiast wracać za mury.
   Jiae uwiesił mi się na szyi. Niesienie go przez całą drogę powrotną było sporym wyzwaniem. Nie byłem przyzwyczajony do niesienia ciężaru jego ciała, przez tak długi odcinek, ale dałem radę. Natomiast on wcale nie był zaciekawiony światem aniołów, tylko schował twarz w wgłębieniu mojej szyi, jakby nie chciał niczego widzieć.

   ***

   — Sungeunowi twój dzieciak nie przypadł do gustu.
   Stwierdził ojciec przy kolacji, wcale nie spoglądając w moją stronę. Rim również był obecny i doskonale widziałem jak spojrzał w moim kierunku oczekując wyjaśnień.
   — To jego wina — odpowiedziałem beznamiętnie rozbierając na części pierwsze drób na talerzu — Nie ma podejścia.
   Rim odłożył sztućce pytając wprost, co się stało, więc zapytałem mu się, kto normalny gada przy dziecku, że jego hobby to demony. Mogłem jeszcze dodać to, że pewnie będzie świetnie się ze mną bawił, ale odpuściłem, bo nie miało to sensu.
   — Hobby? Jak to głupio brzmi.
   Wzruszyłem ramionami na tą odpowiedź. W końcu to nie Rim będzie wystawą. Najbardziej i tak bałem się o Jiae i jego adaptację tam. Nie byłem w stanie o tym w ogóle myśleć, czułem jakby mój mózg był przeciążony od dawien dawna. Najchętniej to zakopałbym się w łóżku i nie wyszedł z niego przez tydzień...
   Możliwe, że rozmowa potoczyłaby się dalej, gdyby nie znajomy  zbliżający się głos i płacz, dobiegający z korytarza. Jiae natychmiast otworzył drzwi, a ja już dawno temu wstałem ze swojego miejsca, aby dowiedzieć się o co chodzi. Jego buzia była czerwona od płaczu, a delikatne piegi na nosku stały się jeszcze bardziej widoczne. Dostrzegł mnie trochę później mówiąc poprzez płacz.
   — Tatuś, oni zabielają moje zabawki! — krzyknął wstrząśnięty — Twoje też!

Ten rozdział to jeden wielki niewypał, ale musi być. Próbuję wrócić do normalnego trybu po świętach, ale ciężko idzie :/
Nie mówiąc już o kolejnym rozdziale ~ Facet mojej siostry.
Ostatnio ciężko z moim przelaniem myśli na papier.

Zaakceptuj nas (I) / Yoonkook  | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz