1. Jasność

657 35 1
                                    

   Ogromna bezsilność, to jedyne uczucie które towarzyszyło mi przez poprzednie lata. Nie wspominając o stresie, który był moim nieodłącznym przyjacielem. Podświadomość podpowiadała mi, że nadejdzie w końcu dzień mojego sądu, gdzie będę musiał zapłacić za swoje nieposłuszeństwo, jednak nie spodziewałem się, że będzie to tak wiele kosztować.
   Mój demoniczny ogon nie wydawał z siebie ani krzty szczęścia. Gdyby nie resztki mojej godności, to zamiatał bym nim pewnie podłogę. Tutaj nie było co się dziwić, bo kto na dniach, a właściwie dzień przed zostałby poinformowany, że ma wyjść za mąż. Nie no spoko, każdy by się cieszył na wieść o małżeństwie z wrogą rasą aniołów, nieprawdaż? Gdy to usłyszałem, to myślałem że to jaja, za to jak się okazało wcale nie były i to jajo prawie zniosłem.
   Obecna sytuacja dawała o sobie znać. Moja twarz po nieprzespanej nocy wyglądała koszmarnie. Przecież dzisiaj miałem wyglądać jak milion dolarów, a czuję się jak dwa złote. Tego właśnie chcieli, aby wszystko przebiegło bezproblemowo, bo przecież królestwo jest najważniejsze, jak i jego bezpieczeństwo. Ja swojego zdania wręcz mieć nie mogłem, bo najważniejszy dziedzic tronu, perełka tatusia który stał tuż obok mnie popisując się swoimi zdolnościami magicznymi w tworzeniu portalu. Miał nas przenieść na ten cholerny drugi brzeg.
   Czy mu zazdrościłem? To nie tak, że mam dwie lewe ręce, pamiętam dużo z okresu nauki, jednak to wydawało się być już strasznie odległe.
   — Wyprostuj się — syknął przez zęby  Leerim krzywiąc grymas twarzy.
   Wykonałem jego polecenie. Już przy śniadaniu dość nasłuchałem się tego, jak wielce mam być posłuszny, nienaganny, schludny, jak odpowiadać i czego kategorycznie nie robić. Znałem już tą formułkę na pamięć. Dobre maniery nie były mi obce, powinno pójść z tym gładko, jednak moje dłonie i reszta ciała trzęsła się z innego powodu.
   Musieliśmy jeszcze poczekać na władcę demonów, bo bez niego ani rusz. Rim był jego chodzącym cieniem, co w aktualnej sytuacji wcale nie poprawiało mojego humoru. Rozumiałem to, że on ma przejąć władzę i ma zdobywać doświadczenie, jednak wieść, że będzie musiał oglądać moją porażkę, lub co gorsza pouczać przy wszystkich sprawiała, że czułem się jak totalne zero.
   Dokładnie przed sobą miałem błękitną taflę teleportu. Zawiesiłem na niej wzrok, próbując zaakceptować aktualny stan rzeczy, jednak było to niemożliwe. Odwróciłem twarz w kierunku brata, chcąc o coś zapytać, jednak nie było mi to dane, bo zjawił się ojciec.
   Min Sunho, był na odpowiednim stanowisku i wiedział co robić. Może i kiedyś mieliśmy ze sobą całkiem dobre stosunki, jak ojciec z synem, jednak szybko się to zmieniło. Przygryzłem dolną wargę przez stres jednak szybko się opamiętałem. Zamienił kilka słów ze strażą, która miała nas asekurować. Typowe procedury, po czym bez krempacji przeszedł przez portal.
   Nawet na mnie nie spojrzał. Nie usłyszałem żadnego słowa wsparcia. Przełknąłem ślinę, a Rim kiwnął głową, że teraz moja kolej.
   Najszybszy sposób na ekspresowe znalezienie się w jamie wroga? Teleport, zaczynałem nienawidzić tego środka transportu. Przeniesienie było czyste i przebiegło bez zakłóceń, w końcu tworzył to przyszły władca. Miał się czym chwalić...
   — Ani słowa o Jiae — wypowiedział brat, który znalazł się tuż za mną.
   Co?
   Ledwo usłyszałem jego słowa, bo przez moje oczy przeszła zbyt duża dawka jasności pomieszczenia, w którym się znaleźliśmy. Czy ja miałem tutaj kiedyś zamieszkać i przyzwyczaić się do bieli? To będzie koszmar...
   Wokół nas szybko znaleźli się biali strażnicy. Były to oczywiście anioły, spodziewające się umówionej wizyty. Poczułem się jak szynka na wystawie, bo to Rim zazwyczaj uczestniczył w takich zgromadzeniach, a teraz to wszystko dotyczyło mnie.
   Jiae.
   — Co mówiłeś? — szepnąłem do brata upewniając się, że nikt nie usłyszy.
   — Masz o nim nie mówić.
   Odwróciłem się w jego kierunku nierozumiejac. Nie mogłem już pytać o więcej. Doskonale odczułem to, jak moje ciało waży teraz tonę.
   Spadam w dół. Nie wiedziałem dlaczego miałem ukrywać informacje dotyczące mojego syna. Cała sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Myślałem, że oni wszystko wiedzą i zaakceptowali ten fakt, a tutaj jednak... Miałem kłamać...? Dlaczego?
   Nim zdążyłem cokolwiek załapać, tuż przed moim ojcem stanął obcy władca. Biały, dumny tak samo jak mój, tyle że miał zdecydowanie łagodniejszą twarz, mogły to być tylko pozory. Białe skrzydła były schowane tuż za plecami, a wzrok momentalnie spoczął na mnie.
   Czy to tak wielki korytarz? Hol? Dlaczego jest tutaj tak dużo zieleni?
   Na demona?! O czym oni gadali?!
   — Mój młodszy braciszek wciąż jest w szoku — usprawiedliwił mnie Rim posyłając promienny uśmiech białasowi.
   — Najmocniej przepraszam Wasza Wysokość — i tutaj teatralny pokłon, bo co innego? — Nazywam się Min Yoongi, jestem najmłodszym synem władcy demonów.
   Zacząłem obawiać się, że dobrze wyuczona mimika twarzy i posłany uśmiech wcale nie uświadomił faceta, że jestem w fantastycznym nastroju. Jeszcze tego by brakowało, żeby mój stres był wyczuwalny na odległość.
   — Witamy w naszym jasnym królestwie, może omówimy resztę w sali konferencyjnej?
   Czy wcześniej powiedział jeszcze coś więcej? Nie pamiętałem nawet tego, czy się przedstawił, chociaż wiedziałem o nim dużo z lekcji... Dokładnie tak samo jak z obrazka.
   Moja głowa bardzo strasznie trybiła. Ruszyłem za nimi, czując się zagrożony. Chociaż wokół były również nasze demony, to białasów było i tak zdecydowanie więcej. Prosiłem tylko o to, aby nie była to pułapka, bo mogli nas zgnieść niczym robale.
   Będąc w ciemnej koszuli i czarnych spodniach miałem wrażenie, że świece się jak odblask. Rogi dość znacznie przykrywały przydługawe włosy, chociaż nie były one wielkie.
   Na prawdę miałem tutaj mieszkać i znosić spojrzenia innych na sobie? Kiedy miałem wrażenie, że już najchętniej wyrwali by mi ogon i rogi?
   Boje się.
   Co z Jiae?
   Ledwo powstrzymałem łzy. Nie mogłem sobie na nie pozwolić w aktualnym momencie, chociaż tak bardzo chciałbym schować się w kącie i zacząć wyć. Tak bardzo chciałem się cofnąć i uciec... Jednak moje nogi szły za nimi.
   Biała straż otworzyła drzwi od jakiegoś pomieszczenia. Najwidoczniej to musiało być to miejsce. Dostrzegłem stoliki, fotele, stoły, krzesła. Jednym słowem usiąść można było na czym się chciało, jednak tutaj już miejsce było wyznaczone. Mój wzrok oczywiście spoczął na nim, na moim przyszłym mężu, który również na mnie spojrzał.
   Wstrzymałem oddech. Wpatrując się w jego przystojną twarz. Na demona! Był na prawdę przystojny i wyluzowany w porównaniu do mnie, bo na to wskazywała jego postawa. Siedział na sofie, z luzacką pozą gdzie trzymał sobie nogę na drugiej, a rękę opierał o bok przedmiotu. Gdybym nie był blady jak ściana, to możliwe że na mojej twarzy zagościłby rumieniec. Tego akurat bym nie chciał. Obok niego siedziała kobieta, która była jego matką. Dostrzegłem to, jak dotknęła uda chłopaka, możliwe że w geście wsparcia. Ja mogłem o tym pomarzyć. Jak będzie trzeba, to nawet zgodzą się na to, aby wydać mnie do lochów. Chłopak wywrócił oczami, wcale nie przejmując się sytuacją, co mnie bardziej zaniepokoiło.
   Spuściłem wzrok. To była wina mojego ogona, czy rogów? Nie wierzę, że myślał, że ich nie mam. Spodziewał się kogoś innego? Przełknąłem ślinę bijąc się ze swoimi myślami.
   Mój ojciec okazał należyty szacunek władczyni aniołów, ja poszedłem w podobne ślady zaraz po bracie. Jak mogłem się spodziewać zignorowany nie zostałem, bo niemal każdy wlepił we mnie swój wzrok. Nie bardzo wiedziałem co robić, ale wiedziałem za to, że ojcu się to nie spodobało.
   — Jungkook — zwrócił się biały władca, do siedzącego luzacko chłopaka — To jest Yoongi.
   W tym momencie zostałem objęty ramieniem przez mężczyznę i pociągnięty bliżej stolika. Po moim ciele przeszedł dreszcz zaniepokojenia, co musiał zauważyć, bo szybko mnie puścił.
   — No dobrze... — kontynuował dalej krzyżując ręce na klatce piersiowej, po czym zwrócił się do Sunho — Pójdziemy obok ustalić szczegóły?
   Ojciec przytaknął. Zaraz chwila! Oni chcieli mnie tutaj zostawić samego?! Nie, stop! Nie chcę tutaj zostać sam! Oszaleli do cholery?!
   Tak się stało. Białas szepnął coś jeszcze do ucha żony i pokierował ojca i brata do sali obok. Momentalnie poczułem się samotny do granic możliwości. Pomimo tego, że dwójka naszych strażników stała przy drzwiach, to i tak czułem się jakbym miał zaraz zostać obiadem.
   — Usiądź Yoongi, bo zaraz padniesz — odezwała się melodyjnym głosem kobieta, o kręconych karmelowych włosach.
   Jej głos sprawił, że zrobiło mi się lżej na sercu. Przyjąłem propozycję siadając naprzeciwko nich, na jasnym skórzanym meblu. Mieliśmy rozmawiać? Ale o czym? Mój przyszły mąż, nie szczególnie wydawał się być zainteresowany czymkolwiek. Może inaczej by się czuł, gdyby to on musiał być na moim miejscu.
   — I jak się tobie tutaj podoba? — zadała pierwsze pytanie, przez co spojrzałem w jej tęczówki.
   — Trochę jasno — stwierdziłem zgodnie z prawdą patrząc wzdychając nerwowo.
   Chciałbym dopowiedzieć coś więcej, żebym nie wyszedł na nudziarza, jednak nie mogłem. Mój strach sprawiał, że ledwo myślałem. Powinienem się uśmiechać. Robić dobrą minę do złej gry, ale jak kiedy czułem, że lada chwila dostanę w łeb.
   — Pójdę po wodę — szepnęła, po czym zostałem sam z najbardziej wrogo nastawioną osobą.
   Wiedziałem, że równie dobrze mogła poprosić o to służbę, ale ona wolała zostawić nas samych, abyśmy pewnie porozmawiali sobie i poznali? Oni wszyscy na prawdę myśleli, że to takie proste?
   Błądziłem wzrokiem, aż w końcu pozwoliłem sobie spojrzeć na jego twarz. Nie wyglądało na to, żeby to on pierwszy zaczął temat. Musiałem wykonać jeszcze kilka oddechów, aby się odezwać. Kosztowało mnie to sporo odwagi, której teraz potrzebowałem.
   — Więc... — zacząłem niepewnie poprawiając nieco ciało — Jak się z tym wszystkim czujesz?
   Zauważyłem, jak odwraca w moim kierunku twarz, więc posłałem mu lekki uśmiech, żeby dać do informacji, że nie jestem wrogo nastawiony, żeby po prostu jakoś przez to przejść. Jak się okazało moje dobre intencje były niepotrzebne, bo zostałem zmierzony laserowym spojrzeniem.
   — Dla ciebie "książe", bo nie jesteśmy na "ty".
   Te słowa sprawiły, że poczułem się jakbym dostał z łopaty w łeb. Spuściłem wzrok, mówiąc ciche przepraszam.
Miał rację. Powinniśmy używać oficjalnych określeń i tytułów, jednak zbyt szybko oceniłem go, myśląc że jest super luzacki. Wygrał, bo już nie ma szans, abym poraz kolejny się odezwał, bo poryczałbym się słysząc kolejny cios.
   Trwała niezręczna cisza. Nie wiedziałem, czy uda mi się dalej fantastycznie udawać szczęśliwy humor.
   Jak miała wyglądać nasza relacja? Czy to wszystko miało być na pokaz? Nie rozumiem. Nic nie rozumiem... Nie wiedziałem, co mam dalej robić, czy próbować ponownie porozmawiać, czy zwyczajnie zamknąć dzioba i dać mu spokój.
   Nie wiem ile minęło czasu, może z dziesięć minut, kiedy otrzasnąłem się od pierwszej odpowiedzi. Może warto było zacząć temat od zainteresowań?
   — Więc, ma książe jakieś...
   — Słuchaj, nie chce mi się z tobą gadać — powiedział dosadnie przerywając mi, aż wbiłem plecy bardziej w oparcie sofy.
   Odbierał moje pytania, niczym jakieś ataki, a ja tylko chciałem, żeby było dobrze. Poza tym zdążyłem zorientować się, że wersja oficjalna dotyczyła tylko jego. Zrobiło mi się przykro, bo ja uwagi mu zwrócić nie mogłem. Gdyby doszło to do uszu ojca, to by mnie chyba zgniótł.
   — Przepraszam...
   Nie wiedziałem, czy mam go przepraszać. Miałem pustkę w głowie, a czułem jak oczy robią mi się mokre. Szybko to opanowałem, jednak z katarem już było nieco inaczej. Nie mogłem pozwolić sobie, na pociągnięcie nosem, przez co musiałem przetrzeć go rękawem koszuli, bo nic innego nie miałem.
   Chwila, krew?
   Spojrzałem orientacyjnie na blat, w poszukiwaniu chusteczki, jednak nic takiego nie znalazłem. Przetarłem płatki nosa w ten sam sposób, przez co miałem jeszcze bardziej ufajdaną koszulę. Mój przyszły mąż albo tego nie widział, albo udawał że nie widzi.
   Nie byłem u siebie, nie wiedziałem co robić, a do niego nie chciałem się odzywać, żeby go bardziej nie wkurzyć. Podniosłem zad i skierowałem się w stronę naszej straży. Jeden z nich widząc, jak kieruje się w ich stronę, poszedł w moje ślady podbiegając, bo ogarnął sytuację.
   — Ja... Nie mam czym wytrzeć nosa i... — zacząłem bełkotać i tłumaczyć się, jakby przede mną stał ojciec.
   Facet natychmiast wyjął z nikąd jedwabną chusteczkę, po czym przytknął mi ją do twarzy i skierował głowę w dół. Zaprowadził do stolika obok z krzesłami i zaproponował, abym usiadł.
   — Jak książe wróci do Królestwa, to lekarz będzie konieczny — powiedział, a ja tylko przytaknąłem głową.
   Osiągnąłem kolejną porażkę. Czy będę ignorowany, jak tutaj zamieszkam?
   Wtedy usłyszałem huk tłuczonego szkła. Automatycznie podniosłem głowę, jednak nie zdążyłem nic dostrzec, bo strażnik zasłonił mnie swoim ciałem.
   — Jungkook! — usłyszałem znany mi już kobiecy głos — Dlaczego nie wezwałeś żadnego lekarza?! Straż?!
   Mój obrońca nie dostrzegając zagrożenia, odsunął się. Wtedy mogłem zobaczyć na podłodze stłuczone szkło. Bardzo długo szła po tą wodę... Natomiast przy mnie znalazła się w ułamku sekundy.
   — Wszystko w porządku? — spytała kucając, przez co poczułem się niezręcznie.
   — Tak, nie trzeba lekarzy, to zaraz minie, na pewno... Jest dobrze...
   — Pokaż — powiedziała stanowczo, odsuwając mi rękę od nosa — Często to się zdarza? Chorujesz na coś?
   — Proszę się nie przejmować, to pierwszy raz... Teraz tak dużo się dzieje, że...
   Dobrze wiedziałem, że to nie pierwszy raz, kiedy mój organizm odreagowuje tak na ogromną ilość stresu. Jednak co miałem powiedzieć? Zaraz stwierdzą, że jestem jakiś chorowity i do żadnego ślubu nie dojdzie.
   — To pewnie nerwy — szepnęła posyłając mi łagodny uśmiech — Obecna sytuacja jest dla wszystkich trudna, nic dziwnego że się stresujesz.
   Tylko z nią znalazłem jakąś nić porozumienia. Przynajmniej tak myślałem, że nie chciała dla mnie źle. To było miłe, bo od dawna nie poczułem żadnego kobiecego wsparcia.
   Podniosłem ponownie głowę i wtedy dostrzegłem za nią, chłopaka. Najwidoczniej raczył zwrócić na mnie uwagę, bo tak kazała mu rodzicielka...
   Krótko po tym, z pomieszczenia obok wyszli obaj królowie i mój brat.
   Uzgodnili coś?
   — Suga?
   Leerim podszedł do naszej trójki, bo strażnik już dawno się oddalił. Spojrzał na mnie oczekując wyjaśnień, przez co wydusiłem tylko, że nie mam nad tym kontroli. Jego mina była dość jednoznaczna, typu ~ co ty do cholery odpierdalasz. Już dobrze wiedziałem, jaki dostanę opierdol.
   Reszta poszła bardzo szybko. Umówienie na kolejne spotkanie, tym razem u nas, po czym pozbierałem swój wstyd z podlogi. Mogliśmy wrócić, bo najwidoczniej wszystko zostało już ustalone.

                  ***

   — Chociaż raz mógłbyś zachować się należycie! — wrzeszczał na mnie, gdy byliśmy już w Królestwie Demonów w holu, tuż przy portalu — Krew z nosa?! W tak ważnej sytuacji?!
   — Nie zrobiłem tego specjalnie...
   Darcie mordy na moją osobę, przy wszystkich innych, strażnikach, dowódcach, a nawet służących było na porządku dziennym. Nic dziwnego, że moja pewność siebie spadła do poziomu zerowego.
   — Będziesz tak chlastał, przy każdej wizycie?! — kontynuował — Może już ciebie podłączyć pod krew, żeby ci nie zabrakło?!
   Rozbierałem podłogę na części pierwsze. Ostatnie czego chciałem, to żeby właśnie słuchał tego wszystkiego on. Widziałem go już wcześniej kątem oka, gdy wróciliśmy.
   Chwilę później wszyscy usłyszeli cieniutki głos dziecka, a moje serce momentalnie zmiękkło.
   — Tato?

Pierwszy rozdział za nami!! Yay!
Pragnę uświadomić, że nie będzie słodko i łatwo.
Zostańcie na dłużej ❤️

Zaakceptuj nas (I) / Yoonkook  | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz