25

5.8K 199 0
                                    

12 maj 2015r.
Sobota, 10:50

Od walki z jak się okazało Dean'em, nie odstępowałam Kyle'a na krok. Lekarz powiedział, że jego stan jest krytyczny i najbliższe kilkanaście godzin będzie decydujące. Został położony w sypialni i był podpięty do jakichś urządzeń, które monitorowały jego stan. Wszyscy się martwili, ponieważ jego rany nie leczyły się tak jak powinny. Sprawa ataku na chwilę przeszła na dalszy plan, tak samo jak mate Laury, która także przychodziła, by sprawdzić jak się sprawy mają. Za każdym razem kiedy się pojawiała, kazała mi się przespać, ale nie mogłam, nie potrafiłam zmrużyć oka. Bałam się, że Kyle już się nie obudzi, że zostanę sama. Dopiero po tym wszystkim dotarło do mnie jak bardzo mi na nim zależy i nie mogę żyć bez niego. Można to uznać za absurd, jednak miałam to gdzieś. Połączyła nas więź i gdzieś miałam swoje myśli, które twierdziły, że na jakiekolwiek uczucia jest jeszcze za wcześnie. Pękało mi serce, kiedy widziałam go w takim stanie.

- Luno. - do sypialni wszedł Beta, a następnie pokłonił mi się. - Nie chce przeszkadzać, ale jest pewien problem. - spojrzał najpierw na Alfę, a później na mnie.

- Co się stało? - zapytałam zachrypniętym głosem.

Niewiele się w ostatnim czasie odzywałam. Leżałam bądź siedziałam przy swoim mate i modliłam się, by wreszcie jego rany zaczęły się goić, by wyszedł z tego cały i zdrowy.

- Jedna z Omeg - Miles, wpadł w szał. Podczas ataku stracił swoją mate, która znajdowała się na zewnątrz. Była jedyną ofiarą. Grozi, że się zabije i demoluje cały pokój. - wyjaśnił szybko.

- Więc go uspokój. Jesteś Betą Aaron, napewno potrafisz to zrobić. - mruknęłam cicho.

- Nie chce mnie słuchać. Dzieci na jego piętrze są przestraszone. - był widocznie zmęczony i dosłownie widziałam błaganie w jego oczach.

Westchnęłam, a następnie złożyłam na czole swojego mate pocałunek i wstałam.

- Za chwilę do was zejdę. - obiecałam kierując się w stronę garderoby.

Musiałam się przebrać, ponieważ jedyne co na sobie miałam w tamtej chwili to krótkie spodenki i koszulkę Kyle'a. Szybko wybrałam ubrania i założyłam je na siebie. Gdy miałam już na sobie czarne dresowe spodnie i białą koszulkę, wyszłam z garderoby, a następnie pokoju i skierowałam się na dół. Na korytarzu dało się usłyszeć głośne krzyki. Nie wiedziałam do końca, co mogę w tamtej sytuacji zrobić, jednak byłam Luną, musiałam się zająć tym, ponieważ był to mój obowiązek, tym bardziej kiedy Alfa nie był w stanie zareagować.

- Wynoście się! - usłyszałam, gdy znalazłam się na odpowiednim piętrze.

Zauważyłam wreszcie sprawcę całego zamieszania. Dwudziestolatek, czarne włosy, prawdopodobnie brązowe oczy, jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu, wysportowany.

- Wracajcie do pokoi. - upomniałam wilkołaki, które przyglądały się całemu zdarzeniu.

Kiedy mnie zobaczyli, pokłonili się mi i zrobili to co im kazałam. Na korytarzu zostałam już tylko ja, Aaron, dwie Bety i Laura.

- Miles, uspokój się proszę. Straszysz dzieci. Wiem, że strata mate jest dla ciebie bolesna, jednak proszę, opanuj się. - spojrzałam na niego i mówiłam łagodnie, by go uspokoić.

Nie mogłam się nawet do niego zbliżyć, kiedy był w takim stanie. Nie miałam pewności, że nie zrobi mi krzywdy, nawet jeśli byłam jego Luną i stado zabiłoby go, gdyby zrobił mi krzywdę.
Od razu zareagował na moje słowa i odłożył to co wcześniej trzymał w ręce, czym zapewne chciał rzucić w coś lub kogoś. To pozwoliło mi się zbliżyć do niego.
Dopiero wtedy chyba dotarło do niego co się wydarzyło, ponieważ zaczął się przyglądać rzeczom, które zostały przez niego zniszczone.

- Spokojnie, to nic. Posprzątamy to. - nie chciałam, żeby się zdenerwował ani żeby się obwiniał, bo to w żaden sposób by mi nie pomogło.

Ponownie spojrzał na mnie, a następnie z jego oczu wypłynęło kilka łez i rzucił się w moim kierunku. Aaron chciał mnie ochronić, jednak nie miał tak naprawdę przed czym. Brunet objął mnie mocno i po prostu się rozkleił. Zrobiło mi się go strasznie szkoda. Również go objęłam i starałam się nie upaść, ponieważ chłopak ledwie trzymał się na nogach i musiałam go podtrzymywać. W tamtym momencie przypominał mi bardziej dziecko, które straciło coś bardzo cennego i rozpaczało. Miałam nadzieję, że moja obecność podniesie go na duchu, jednak wiedziałam także, że niewiele mogę zrobić. Utrata mate to najgorsze co może się wydarzyć wilkołakowi. Niektórzy nie wytrzymywali i po prostu się zabijali, przez ból jaki odczuwali. Miałam nadzieję, że ja do nich nie dołączę i Kyle wróci do zdrowia.
Kazałam Aaronowi ogarnąć ten bałagan jaki powstał i zabrałam Miles'a do jego pokoju. Zdecydowanie potrzebował snu.
Nie wyszłam od niego póki nie zasnął, czyli spędziłam jakieś dobre dwie godziny z dala od swojego mate. Miałam nadzieję, że nic mnie nie ominęło. Opuściłam pokój, a następnie skierowałam się na górę. Zauważyłam przy okazji, że cały ten bałagan zrobiony przez chłopaka, został już wysprzątany. Na samą górę do sypialni dotarłam w ciągu pięciu minut. Nie mogłam iść szybciej, ponieważ byłam zmęczona i osłabiona. Niewiele jadłam i praktycznie w ogóle się nie ruszałam, więc schody zmieniły się w Mount Everest. Przy łóżku zastałam Laurę, która najwidoczniej dopiero co weszła, gdyż miałam siadać, jednak na mój widok zaprzestała tej czynności.

- Udało się opanować sytuację? - spytała udostępniając mi fotel, na którym miałam okazję spędzić dobre kilkanaście godzin, jak nie więcej, a sama przeniosła drugi by móc zająć miejsce obok mnie.

- Można tak powiedzieć. Na razie poszedł spać, więc zobaczy się potem. Nie do wiary, co ta więź robi z człowiekiem, kiedy druga połówka umiera. Miałam wrażenie jakbym miała do czynienia z dzieckiem, które coś straciło. Widziałam w jego oczach, że kompletnie nic się już dla niego nie liczy, nie ma nic do stracenia, nie ma chęci do życia. Nie wiem czy da radę żyć. Boję się, że może się zabić. - mruknęłam cicho siadając, a następnie złapałam Kyle'a za rękę.

Wyglądał tak jak go zostawiłam. Spał i nie ruszył się nawet o centymetr. Rany były schowane pod opatrunkami, jednak byłam niemalże pewna, że nic się nie zmieniło. Chciałam wierzyć, że brunet w końcu się obudzi, jednak nie miałam takiej pewności, a lekarz twierdził, że już dawno chociaż trochę rany powinny się zacząć goić, a tak nie było, więc musieliśmy się przygotować na najgorsze. Wolałam o tym nie myśleć, bo inaczej mogłabym skończyć jak Miles albo gorzej, poza tym Kyle jeszcze żył i nie mogłam stracić nadziei.

- Tak. - przyjrzałam się dziewczynie.

Wyglądała podobnie do mnie. Podkrążone ze zmęczenia oczy, ciągle zamyślona i mająca ochotę się rozpłakać. Przytłaczało ją to wszystko, a już w szczególności ta sytuacja z jej mate.

- Abby... Boję się. Kiedy Kyle się obudzi, będzie chciał zabić mojego mate. Obie to wiemy. Nie przejmie się tym, że to mnie może zabić. Nie dopuści do tego, żebym była z wilkołakiem, który napadł na naszą watahę. - odezwała się, a w jej oczach zalśniły łzy - Ojciec go poprze. Nie mam po swojej stronie nikogo. Jeśli tak ma się stać, to wolę umrzeć. Nie zniosę tego cierpienia. - już totalnie się rozkleiła, dlatego puściłam rękę mężczyzny i przytuliłam do siebie dziewczynę.

Wyglądało na to, że moje problemy musiały tego dnia zejść na dalszy plan, ponieważ członkowie stada niezbyt dobrze sobie radzili. To znaczy, dwójka z nich.

- Nie mów tak. Wszystko się ułoży. Porozmawiamy i ustalimy plan dalszego działania. Napewno coś wymyślimy, nie wierzę, że nie. Nie zakładaj od razu najgorszego, a ojcem się nie przejmuj. - miałam nadzieję, że tak właśnie będzie.

Kyle czasami był trudny i porywczy, więc mogło być trudno z przekonaniem go do zostawieniu przy życiu wilkołaka, który był jednym z tych atakujących nasze stado, jednak napewno dało się coś wymyślić, by go do tego przekonać.

BONDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz