Epilog

618 68 46
                                    

     – Siedzisz tam od trzech miesięcy i ich obserwujesz. Nie uważasz, że to trochę za długo Samaelu? – Usłyszałem głos mojego ojca, ale nawet się nie odwróciłem.

    – Nie i miałeś mówić mi po moim imieniu, które sam sobie nadałem, pamiętaj. – Odwarknąłem. Mogłem przysiąc, że ta poczwara przewróciła oczami.

– Nieważne. – Odburknął zdenerwowany. Od dłuższego czasu była ta sama gadka, ale w końcu to miałem charakter po ojcu. Byłem nieugięty. – Czegoś nowego się dowiedziałeś?

Spojrzałem po raz kolejny w lusterko, zmieniając stację. Było ono pewnego rodzaju moim portalem w świat ziemski, na który mogłem patrzeć i byłem w stanie oglądać ich wszystkich od góry.

Świat popłynął, od kiedy mnie na nim nie było. Nie mogłem z początku uwierzyć, jak wiele zmieniłem swoją obecnością, ale im dłużej siedziałem na górze, tym bardziej oswajałem się z tą myślą.

Każdy człowiek jest ważny dla świata, ale świat istnieje również bez niego. Nie zdajemy sobie sprawy z faktu, jak wiele zmieniamy swoją osobą i jak wiele może się zmienić pod naszą nieobecność.

    Przez sto dni, które spędziłem na obserwacji, zdążyłem zauważyć, jak wiele się pozmieniało. Wcześniej myślałem, że byłem jedynie kimś pobocznym i moja egzystencja na tym świecie nic nie wznosiła. Była to jednak czysta bujda,  bo moje życie było jednak ważne.

    Mój ojciec przez to, że nie miał nigdy syna, kochał wszystko i wszystkich. Nie stał się biznesmanem, który trzymał sztywną rękę na wszystkim, a miłym i pociesznym mężczyzną, który pracował w fabryce. Miał drugą żonę, dużego doga niemieckiego i szczęśliwe życie, którego nie mógł posiadać ze mną.

    – Boli cię ten widok? – Zapytał ojciec, wciąż wracając do tego drażliwego tematu, którego nie chciałem poruszać.

    – Da się przyzwyczaić. Za rok będzie mniej boleć, za parę lat oni nie będą dla mnie tym, kim są teraz, a za paręnaście, parędziesiąt lat umrą. – Westchnąłem zmarnowanie. – Wszystko zmierza do końca. Nie da się go ominąć. W jednym momencie wszystko nagle się zatrzymuje, a ja mogę jedynie patrzeć, jak im się żyje i domyślać się, co by było gdybym był z nimi.

    Nie mogłem jednak się tego dowiedzieć, bo nie było w ogóle takiej opcji. Było im lepiej beze mnie, choć najbardziej bolało mnie serce z tego powodu, że nie istniała „nasza" grupa. Ona w końcu zawiązała się przez oskarżenie nas o zabójstwo, a teraz nie było mnie i nie było zabójstwa. Oni się nie więc nie zaprzyjaźnili, Toledo nie była z Sebastianem, Jacob się nie zabił, bo nie podrywał Ethana, a Avery...

    – Widzę w twoich oczach to, jak bardzo ci na niej nadal zależy.

    Wiedziałem o tym, więc nie chciałem odpowiadać. Była ona kimś innym i całkowicie wyjątkowym. Ona była moim Yellow.

    – Nie możesz jednak patrzeć na nią przez tyle godzin. To zmienia się w jakąś obsesję.

    Miałem swego rodzaju obsesję na jej punkcie i nie potrafiłem zaprzeczyć. Codziennie spędzałem chociażby jedną godzinę na obserwowaniu jej poczynań, które z dnia na dzień były coraz to dla mnie bardziej bolesne.

    Nie było mnie, więc Avery nigdy do niemiło się nie przywiązała. Każdą noc spędzała z kimś innym, piła alkohol, imprezowała, a następnie płakała, gdyż nie umiała siebie zrozumieć. Czuła się źle z tym, że wykorzystuje chłopaków, dając im złudną nadzieję, ale jednocześnie nie potrafiła się zakochać. Ja codziennie przed oczami miałem jednak jej widok i tego, jak mówiła mi, że mnie kocha.

    Sebastian nigdy przez to wszystko nie porozmawiał z Toledo. Wciąż również imprezował i przyjaźnił się z Avery, dziwnie oglądało mi się z osoby trzeciej to, jak razem ze sobą spali. To wszystko jednak było okropnie puste, a oni wymęczeni. Widać było, że czegoś lub kogoś im brakowało, ale oni nie wiedzieli, czego.

    Ja niestety wiedziałem.

    Szkopuł jednak tkwił w tym, że Sebastian mógł zacząć rozmawiać z Toledo,  a Avery nigdy nie będzie dane mnie ponownie spotkać.

    Poznać się.

    Zakochać się.

    – Emocje nie są dobre. – Przypomniał, choć powtarzałem sobie to codziennie.

To one tworzyły nas słabymi i dzięki nim przywiązywaliśmy się do innych osób, zamiast spokojnie trwać i skupiać się na sobie. Gdyby nie emocje nie emocje nie patrzyłbym teraz na nich wszystkich, wspominając stare czasy, za którymi tęskniłem.

Za nimi tęskniłem.

Brooke nie chodziła ze mną do kawiarni, nie wiedziała nawet, że to miejsce istnieje, choć dobrze wiedziałem, że by je ponowie pokochała, gdyby tam tylko weszła. Nie miał jej jednak kto go pokazać. Cieszyłem się z jej kolejnych osiągnięć i faktu, że bardzo przykładała się do nauki, by spełnić swoje marzenie o zostaniu prawniczką. Brooke była cudowną i ambitną przyjaciółką.

Dorian spotykał się z ludźmi ze skate'a, na którego nas zabrał, gdy mieliśmy poznać siebie. Znalazł tam sobie również dziewczynę Alexandrę, czyli blondynkę o krótkich włosach i pięknych oczach. Cieszyłem się ich szczęściem i tym, że do siebie pasowali, jak mało kto.

Jacob nadal grał w drużynie, a po szkole spotykał się z chłopakiem z sąsiedniej szkoły. Nie mogłem uwierzyć nadal w fakt, że go widziałem i że on nie umarł. Kiedy widziałem jego uśmiech, twarz, emocje lub miłość, jaką miał w oczach, gdy patrzył na swojego chłopaka, sprawiała, że coraz to mniej żałowałem, iż wybrałem tę drogę.

Nie mogłem jednak zapomnieć o tym, że on nie wiedział, kim jestem. Jacob nie miał przyjaciół, nadal był skryty i widać po nim było, że nie miał w nikim wsparcia takiego, jakie miał we mnie. Nie narażał jednak swojego życia, więc jego rodzina nadal była dysfunkcyjna, ale obraz jego wkładanego do ziemi ciała był o wiele gorszy, niż fakt, iż mógł mnie nie pamiętać.

Luca faktycznie zaczął spotykać się z rudą cheerleaderką, co było dla mnie szalenie ekscytujące. Nie dało się wyobrazić tego, jak bardzo szczęśliwy byłem, gdy zaczęli się ze sobą umawiać, bo pamiętałem, iż to wszystko zaczęło się od durnego snu erotycznego. Miałem nadzieję, że jej go nie opowiedział.

Te wszystkie wspomnienia pomimo czasu nadal bolały, jak mało co. Widziałem ich szczęśliwych i chciałem do nich dołączyć, spróbować siebie przypomnieć i wrócić do czasów, w których było dobrze, ale wiedziałem, że nie mogłem.

Miałem do dyspozycji jedynie wspomnienia, które miały zostać ze mną na zawsze. Wspominałem, jak biegałem po polu napity z Avery, bo wcześniej włamaniami się do jakiegoś barku. Jak podsłuchiwałem w kantorku nauczycieli wraz z Jacobem. Jak Sebastian uratował mnie przed pobiciem, a następnie po śmierci Jacoba wstawił się za nim. Nie mogłem zapomnieć namiotów, łażenia po opuszczonym domu, dzielenia się papierosem na podłodze z Avery, seksu, miłości, przyjaźni.

Nie mogłem zapomnieć ich, gdyż nadal ich kochałem i nadal kocham, bo byli moją rodziną, którą sam sobie wybrałem.

Więc tęskniłem za nimi, mając nadzieję, że kiedyś ich ponownie spotkam i będę mógł opowiedzieć im tą całą historię, ale nie jako Samael Morningstar - książę piekła i syn Lucyfera i władcy piekła, do jakiego trafili. Ja chciałem im opowiedzieć tę historię, jako Zeyn Benson - posrany socjopata i ich przyjaciel.

Czy jednak bylibyście w stanie uwierzyć w taką historię? Czy istniało życie po śmierci? Czy żyjecie jedynie w jednej z wykreowanych konsternacji czasowych i gdyby ktoś na drugiej kuli ziemskiej by się nie urodził, miałoby to na was wpływ?

No, właśnie.

Nie wiecie.

Ja natomiast tak.

Zeyn Benson.

Pandemonica OppidumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz