#42 ' Cudowny dzień Avery. '

286 48 48
                                    

Strach, ucisk w głowie i ciemność. To wszystko pojawiło się przed moimi oczami przed całkowitym odcięciem od świata rzeczywistego. Nie wiedziałem, co się stało, gdzie i jak jestem. Ocknąłem się i byłem na podłodze, na zimnej, czystej podłodze.

Otworzyłem szerzej oczy, próbując skupić się i dowiedzieć, gdzie i jak jestem. Nie byłem już na sali i nikt do mnie nie strzelił. Moja głowa wciąż była cała, a przynajmniej fizycznie była cała, bo psychicznie byłem wrakiem, który nie wiedział, gdzie i jak jest.

    Wszystko wirowało, a moja ociężała głowa powoli dochodziła do siebie. Leżałem na podłodze i byłem w zupełnie innym miejscu. Znajdowałem się w gabinecie Browna.

    Kiedy ta wiadomość do mnie dotarła, otworzyłem szerzej oczy i podniosłem się do siadu. Byłem w kącie, a Brown siedział za biurkiem na swoim miejscu. Nie wiedziałem nadal, co i jak się stało. To było chore.

     Czy ja umarłem? To jest piekło?

    Sam fakt nagłego przeniesienia był totalnie irracjonalny. Kto w końcu nagle się przenosi do zupełnie innego miejsca o innej porze. Nie wiedziałem, co się stało na imprezie, co się stało, że się tutaj znalazłem i co się stało tutaj, że leżałam na podłodze. Normalny człowiek wziąłby mnie raczej do szpitala.

    – Usiądź. – Usłyszałem nagle rozkazujący głos zza biurka.

    Skoncentrowałem się na osobie psychologa i zauważyłem na jego twarzy pewnego rodzaju grymas niezadowolenia. Był zły lub rozczarowany, a dodatkowo nie ruszał się praktycznie w ogóle.

    Wolałem jednak spełnić jego prośbę i podpierając się, doczłapałam swoje wiotkie ciało do krzesła naprzeciw Browna. Usiadłem na nim, wpatrując się w oczy mężczyzny. Były one cholernie puste i takie sztuczne. Miałem wrażenie, że był makietą siebie, która ostatnim czasem zmieniała się codziennie na gorsze. Coś było na rzeczy i widziałem to, jednak nie miałem pojęcia, do czego ten człowiek był zdolny i co chciał.

    – Jak bal? – Zapytał lakonicznie, wytrzeszczając na mnie swoje oczy. Nie było to przyjemne.

    – Od pewnego momentu nic z niego nie pamiętam. Co ja tu właściwie robię? – Zapytałem, niezbyt myśląc o skutkach takich nagłych słów. Byłem w zbyt dużym szoku.

    – Znalazłeś się tu.

    W głowie miałem tylko jedno wielkie „co?", którego nie zdołałem nawet wydusić z gardła. Przecież nic tutaj nie miało sensu.

    – Znalazłem?

    – Tak, znalazłeś. Nie przejmuj się tym, co stało się na balu. Masz jeszcze czas, by rozwiązać zagadkę. – Zaśmiał się dość nieprzyjemnie, wstając od biurka i podchodząc do szafek. – Masz albo nie. Zobaczymy.

    Ta odpowiedź brzmiała co najmniej niepokojąco, a zważywszy na okoliczności, nie mogłem być w dobrym miejscu i o dobrej porze.

    – Może skończymy dzisiejszą sesję wcześniej, dogadam z ojcem fakt, że byłem po balu i niezbyt się czuje...

    – Nie dogadasz się z ojcem Zeyn. – Z jego gardła wydobył się pusty rechot. – Nikt się już nie dogada, on nie żyje.

    Wszystko przed moimi oczami zaczęło wirować. Nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie tam się działo. On zabił mojego ojca? Ja może nie żyłem? Co z balem i moją grupą? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi.

    – Nie możemy więc skończyć dzisiaj wcześniej, odpukamy moją robotę, a poza tym masz pewnie wiele pytań. Sądzę, że już nigdy nie dostaniesz na nie odpowiedzi, więc z wielką chęcią na nie odpowiem. – Przekręcił się w moją stronę. Mogłem przysiąc, że jego głowa była bardziej wykręcona niż normalna. – Mogę pomóc, lub nie.

Pandemonica OppidumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz