💙Rozdział 22

838 52 6
                                    

Wyjeżdżam w pilnej sprawie rodzinnej. Nasze korepetycje odrobimy za tydzień ~LJ

Wysyłam Camili krótką wiadomość. Przez chwilę zastanawiam się, czy niej jest ona zbyt formalna, ale dochodzę do wniosku, że nie mam teraz do tego głowy. Coś innego zaprząta moje myśli. Poza tym nie widziałyśmy się od momentu, kiedy wygrała "ta dobra" strona i chyba się z nią kochałam po raz pierwszy, a nie pieprzyłam jak dotąd. Nie wiem, co miałabym powiedzieć dziewczynie, a jak ją znam, miałaby masę pytań.

Parkuję samochód przed starym, ogromnym zamczyskiem. Kamienie chrzęszczą mi pod butami, kiedy wyciągam z bagażnika walizkę i rozglądam się dookoła. Pod bramą rosarium stoją poustawiane w rzędzie zebrane w worki liście. Podjazd na razie wieje pustkami, choć wiem, że za chwilę pojawi się Arman, by zabrać mój bagaż. Dalej za przejściem rozciąga się duży ogród z ośmioma posągami artystów, m.in. Homera czy choćby Szekspira. 

Wzdycham ciężko, przyglądając się idealnie przyciętym krzewom. Ogrodnik zdecydowanie poświęca im mnóstwo czasu. Mam nadzieję, że są zadowoleni z jego pracy. Ciężko utrzymać takie miejsce bardzo zadbane.

- Pani Jauregui, czy mogę wziąć pani walizę? - pojawia się przede mną wysoki, postawny brunet, zasłaniając mi dalszy widok. Ma co najmniej dwa metry wzrostu, przez co czuję się przy nim jak krasnoludek. Zawsze przerażały mnie jego ciemne jak noc oczy, jakby miały przejrzeć wszystkie moje tajemnice na wylot.

- Oczywiście, Armanie - uśmiecham się do niego życzliwie. Służący niemal natychmiast odprowadza mnie do drzwi, otwierając je na oścież. Oblizuję usta, przekraczając stary, rozpadający się próg.

Odwieszam płaszcz na stojak w korytarzu, nie kłopocząc się ze zdjęciem butów. Rozglądam się jeszcze przez chwilę po ścianach, z których miejscami odstaje tynk, choć słyszałam, że za trzy dni ma zjawić się ekipa remontowa. Dziwi mnie fakt, że ktokolwiek wydał pozwolenie na remont tak starego budynku. Dalsze rozmyślenia spycham gdzieś na drugi plan i wchodzę do ogromnego salonu. Wieje tu chłodem i pustką. Te same zabytkowe meble z XIX wieku za panowania królowej Wiktorii, rzeźba przedstawiająca samego Lucyfera oraz obraz z wizerunkiem Elizabeth Bathory. Przełykam ślinę, gdy zimne oczy hrabiny patrzą na mnie wprost ze ściany.

Wzdycham pod nosem, wyczuwając pod butami dywan z długim włosiem. Pamiętam, jak się nam nim bawiłam. Ciągle byłam ganiana z to, że przypadkowo mogłabym go pobrudzić. I choć teraz i tak jest już wysłużony. Zdecydowanie leży od niepamiętnych czasów. 

- Nic się nie zmieniło od twojego wyjazdu - słyszę chłodny głos po drugiej stronie pomieszczenia. Podnoszę głowę i zerkam na kobietę stojącą w drzwiach prowadzących do całej plątaniny innych korytarzy.

Długie blond włosy spięła w wysokiego koka, odsłaniając szyję, którą zdobi złoty naszyjnik z niebieskim rodowym klejnotem. Oblizuję usta, kompletnie nie spodziewając się, że założy prezent ode mnie. Minęło tyle lat...

Ubrała jedną ze swoich średniowiecznych sukienek w kolorze wzburzonego morza, co idealnie komponuje się z kamieniem. Zawsze mnie irytowały i miałam nadzieję, że kiedyś się ich pozbędzie. Chyba na marne... Wzdycham cicho, krzyżując z kobietą spojrzeniem. Nic się nie zmieniła. Ani ona, ani to miejsce.

- Cóż za klimatyczne przywitanie - uśmiecham się pod nosem. Katharina wywracam oczami i krąży przez chwilę przy kominku. Szybko rozpala ogień, choć równie dobrze mógłby zrobić to służący. Ci, którzy ją znają, wiedzą, że przejawia wręcz wstręt do płomieni.

Pomieszczenie od razu wypełnia się przyjemnym ciepłem. Moje ciało przestaje drżeć, a organizm z ulgą przyjmuje tą zmianę. Tego mi było trzeba.

- Chodź do jadalni, wszyscy już czekają - mówi i sama rusza przodem. Apodyktyczność. Literuję sobie w myślach, idąc za blondynką. - Sophine, podaj zupę! - woła do kucharki.

Kobieta niemal natychmiast zajmuje swoje miejsce na szczycie stołu, podczas gdy ja zatrzymuję się w progu. Te same zimne wnętrze. Teraz wypełnione gwarem rozmów tych samych osób, których znam doskonale. I dźwięki głosów bliskie mojemu sercu.

Witam się z każdym po kolei, docierając do pustego krzesła po prawicy Kathariny. Jej były partner siedzi po lewej stronie, co zawsze wydawało mi się dziwne. Jako głowa rodziny powinien zajmować miejsce na szczycie.

- Pani Jauregui - przede mną pojawia się talerz z zupą. Młoda kucharka najwidoczniej nie jest świadoma swojego błędu. Powinna zacząć od blondynki... Ta jednak wydaje się tym niewzruszona. Zawsze pobłażała wszystkim dziewczynom, bowiem powtarzała "nie ich wina, że tak na nie działasz". Wzdycham i dziękuję jej cicho, siląc się na uprzejmości.

- Michelle, gdzie zgubiłaś swoją dziewczynę? Dlaczego jej ze sobą nie przywiozłaś? - zielone oczy przewiercają mnie na wylot, a wszystkie głowy odwracają się w moją stronę, przez co serce prawie podchodzi mi do gardła.

Walking in the dark || Camren FF || ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz