💙Rozdział 49

384 35 2
                                    

Godzinę później zauważyłyśmy na podjeździe pierwszych gości. To był pierwszy impuls, by zacząć się szykować do zejścia. Dopinam ostatnie guziki koszuli i zakładam krawat w kolorze garnituru. Pomagam też Camili zapiąć suwak sukienki, muskając delikatnie jej ramię, na co oczywiście raczy mnie swoim cudownym jękiem.

- Za chwilę stąd w ogóle nie wyjdziemy - mruczy, odchylając głowę w tył. Wiem, że nadal jest jej mało i ten fakt zadowala mnie do tego stopnia, że uśmiecham się jak dziecko.

- Nie wyjdziemy, dopóki nie dostaniesz prezentu z okazji zaręczyn - zerkam na nią tajemniczo, a brunetka marszczy brwi. Podchodzę do swojej torby, wyciągając z niej średniego rozmiaru granatowe pudełko. Dziewczyna w tym czasie przygląda mi się uważnie, próbując odgadnąć, co skrywa. Otwieram je powoli, stopniując napięcie. - Najprawdziwszy szmaragd, który będzie pasował do twojej sukienki. To klejnot rodowy przekazywany z pokolenia na pokolenie - tłumaczę, ukazując jej złoty naszyjnik z kamieniem o średnicy dwóch centymetrów. Brązowooka zamiera na jego widok, a jej oczy rozszerzają się w zaskoczeniu. - Teraz należy do ciebie.

- Ja... nie wiem, co powiedzieć... - sapie, niemal rzucając mi się w objęcia.

- Możesz zaśpiewać, że diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiety - chichoczę, cmokając ją w czoło. Następnie sięgam po naszyjnik, odchylam jej włosy i zapinam go starannie. 

- Dziękuję ci, Lauren. Jeszcze nikt nigdy nie podarował mi tak cennego prezentu - spogląda mi prosto w oczy. W jej tęczówkach kryje szczerość i prawdziwa miłość. Cudownie mi się na to patrzy.

- Moim najcenniejszym prezentem od losu jesteś ty. I chciałabym się jakoś odwdzięczyć - szepczę tuż przy jej ustach, które muskam delikatnie.

- Jesteś moim dużym głuptasem, wiesz o tym? - uśmiecha się nieznacznie, wtulając twarz w moja szyję. Czuję, jak zaciąga się zapachem perfum użytych przeze mnie przed chwilą.

Naszą wymianę zdań przerywa pukanie do drzwi. W progu staje Sophine wyraźnie zmieszana tym, że nam przeszkodziła. Szybko informuje o tym, że zebrali się już prawie wszyscy, a Katharina i Martin są na ścieżce prowadzącej do zamku. Odpowiadam jej krótkim skinięciem głowy, a potem łapię Camilę pod rękę, prowadząc ją do sali bankietowej.

Gdy stajemy u szczytu schodów, wszystkie pary oczu spoglądają w naszym kierunku. Wiem, że Cabello czuje się nieswojo, ale raczy zebranych najpiękniejszym uśmiechem. Jestem w stanie wyczytać w ich postawie, że dziewczyna tej nocy błyszczy najjaśniej i nic nie może jej przyćmić. Uśmiecham się do niej z czułością, czym mi odpowiada, ukazując na mojej ręce pierścionek zaręczynowy.

Nim zdążymy się obejrzeć, zostaje nam podany szampan przez gosposię. W momencie kiedy bierzemy kieliszki w dłonie, drzwi od zamku się otwierają. Staje w nich moja matka z wyraźnym mordem w oczach. Tuż za nią wbiega ojciec i niemal od razu łapie ją w talii, zatykając jej usta ręką. 

- Panie i panowie - chrząkam, chcąc odwrócić ich uwagę od małego zamieszania przy wejściu. - Zebraliśmy się tu dzisiaj, ponieważ ta wspaniała kobieta o czystym sercu i duszy zgodziła się zostać moją żoną, a zarazem wejść do naszej rodzina jako Karla Camila Jauregui - dookoła roznoszą się brawa i wiwaty, a wszyscy na nowo są wpatrzeni w nas jak w obrazek. - Przyznam szczerze, że sama byłam tym faktem zaskoczona, bowiem niełatwo jest ze mną wytrzymać - silę się na żart, który o dziwo mi wychodzi, bo w holu słychać śmiechy. - To ogromne szczęście mieć ją u swojego boku. Tak więc wznieśmy toast za moją przyszłą żonę i za wesele, którego datę wyznaczyłyśmy już za miesiąc - unoszę kieliszek, a pozostali wraz ze mną. Brunetka rumieni się, zatapiając usta w szampanie.

- Nie! Nie zgadzam się! - kobieta wyrywa się z objęć Martina, gotowa biec w naszym kierunku. Na jej drodze stają jednak wszyscy zebrani, którzy wcale nie są skłoni jej do nas dopuścić.

- Obawiam się, że nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia, Katharino - mówię wyniośle, akcentując każde słowo. - Bathory Hill House oficjalnie należy do mnie, a po ślubie również do Camili wedle testamentu mojej babki. A teraz, proszę cię o opuszczenie domu, zanim będę zmuszona wezwać policję i przerwać naszą wspaniałą imprezę.

- Jeszcze mnie popamiętacie - warczy, nim Martin wyprowadza ją z powrotem na zewnątrz. Goście puszczają ten incydent między uszy. Czuję niewielką iskierkę satysfakcji. Wkrótce później każdy podchodzi, by złożyć nam osobiste gratulacje.

Walking in the dark || Camren FF || ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz