💙Rozdział 58

286 24 0
                                    

Spoglądam na siebie w lustrze. Biała suknia ledwie muska drewnianą podłogę. Mój wzrok i tak skupia się na kilkutygodniowych śladach pozostawionych przez usta Lauren. Pomimo, że makijażystka starała się przykryć je, najbardziej jak się dało, to i tak odznaczają się w tle. Uśmiecham się na samą myśl, bowiem szatynka nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak kocham jej niepohamowaną żądzę. Wiem, że obwinia się o swoją gwałtowność tamtego dnia, niemniej jednak dalsza część stosunku była wręcz cudowna.

Przebiegam palcami po obojczykach, gdzie zostawiła najwięcej malinek. Przymykam powieki, wspominając dotyk jej dłoni i namiętne pieszczoty, od których nie stroniła. Czuję uścisk w żołądku na samą myśl o dzisiejszej nocy poślubnej.

Zdecydowałyśmy się z wiadomych względów na przesunięcie ślubu o kilka tygodni. Lauren chciała mieć pewność, że Michelle w żaden sposób nie zakłóci ceremonii, więc gdy tylko zapadł wyrok, ostro wzięłyśmy się za przygotowania. Ogród wypełniały właśnie odgłosy rozmów, dziecięcych zabaw oraz dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik. Po zamku kręciła się również Liliana, którą wczoraj odebrała z River's Sanatorium Jauregui. Wspólnie uznałyśmy, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli kobieta ponownie zamieszka w posiadłości. Teraz tylko czekałyśmy, aż matka zielonookiej pojawi się na ślubie, a prawda wreszcie wyjdzie na jaw.

Na ziemię sprowadza mnie dopiero szczęk zamka. Podnoszę spojrzenie, kiedy szatynka zamyka za sobą drzwi. Uśmiecham się na jej widok, cały czas obserwując ją w lustrze.

- Podobno to przynosi pecha. Nie możesz widzieć mnie w sukni ślubnej - stwierdzam, chichocząc.

Nasze spojrzenia się odnajdują w odbiciu, ale to nie są jej tęczówki. To nie jest jej sposób poruszania się. Mroczy uśmiech gości na twarzy kobiety.

- Michelle.

- W własnej osobie, złotko - jednym szybkim krokiem pokonuje dzielącą nas odległość. Nim zdążę wykonać jakikolwiek ruch, zatyka mi usta dłonią i  brutalnie przyciąga do swojego ciała. Próbuję się wyrwać, nadepnąć jej na stopę lub przygryźć skórę, lecz jest o wiele silniejsza. 

Nagle cały obraz rozmazuje mi się przed oczami. Tył głowy pulsuje tępo, kiedy osuwam się w jej ramiona, a moje ciało staje się wiotkie i ostatecznie nastaje ciemność.

***

Lauren's POV

Poprawiam poły marynarki, przeglądając się ostatni raz w lustrze. Chowam dłonie do kieszeni, by ukryć ich drżenie, kiedy babcia przechodzi przez próg salonu. Camila uparła się, żebyś przygotowały się do ceremonii w różnych pokojach, co nie do końca było mi na rękę. Nie chciałam przegapić jej widoku w białej koronkowej bieliźnie, którą u niej podpatrzyłam.

- Nie myśl tyle, bo cię zjedzą motyle - staruszka uderza mnie swoją torebką w głowę. Cios nie jest mocny, jednakże pozwala mi się otrząsnąć z brudnych myśli o mojej przyszłej żonie. Pewnie gdyby wiedziała, wykąpałaby mnie w zbiorniku wody święconej. - Wyglądasz wspaniale.

- Dziękuję, babciu - uśmiecham się i przytulam ją delikatnie. 

Wspólnie z Martinem wybrałam garnitur w odcieniu butelkowej zieleni, by wpasować się w rodzinną tradycję. Mam nadzieję, że Cabello się to spodoba i że włoży naszyjnik, który jej podarowałam.

- Chyba się zaraz popłaczę - stwierdza, przykładając chusteczkę do kącików oczu. Śmieję się cicho, całując ją w czoło. Tak bardzo brakowało mi jej przez te wszystkie lata. - Stresujesz się?

- Ogromnie - przyznaję, pocierając skronie. - Boję się, że zrobię coś źle. 

- Oh, skarbie. Nawet jeśli, to będzie ślub po waszemu - wzrusza ramionami, na co się uśmiecham. - No już, nie każ jej na siebie czekać - niemal wypycha mnie z pomieszczenia.

Razem przechodzimy do ogrodu, gdzie zebrał się tłum gości. Prawie wszystkie miejsca są zajęte, co oznacza, że ceremonia zacznie się za kilka minut. Biorę głęboki wdech i ruszam pewnie przez całą długość białego dywanu. Po drodze kiwam wszystkim głową na powitanie. 

Kiedy zajmuję już wyznaczone mi miejsce, w przejściu pojawia się Martin. Przy jego boku nie dostrzegam brunetki, którą miał odprowadzić. Włosy rozwiał mu wiatr, ale chyba niezbyt się tym przejmuje. Rusza pędem w moją stronę, nie zwracając uwagi na krzyki gości.

- Lauren - zaciska wargi w cienką linię, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Camila gdzieś zniknęła. Dostałem telefon, że...

- Że? - serce podchodzi mi do gardła, a przed oczami staje mi jeden z najgorszych możliwych scenariuszy, który zaraz prawdopodobnie się spełni.

- Michelle uciekła. Podczas transportu do szpitala. Próbowała się powiesić w swojej celi, ale to tylko przykrywka - wyrzuca na jednym tchu. Zaciskam pięści, klnąc w duchu. Oboje bez zastanowienia ruszamy w stronę zamku.

- Trzeba zadzwonić na policję i ogarnąć tu wszystko - mamroczę. Pozbywam się marynarki oraz muszki, zostając jedynie w koszuli. Zgarniam pierwsze lepsze kluczyki do samochodu, które udaje mi się dostrzec. Na myśl przychodzi mi tylko jedno miejsce, gdzie mogła ją zabrać. - Jeśli szuka zemsty, to wiem, dokąd pojechała.

- Wykonam kilka telefonów i pojadę za tobą. Wyślij mi po drodze swoją lokalizację - poklepuje mnie po ramieniu, a następnie przechodzi do salonu. Nie chcąc tracić ani chwili dłużej, wybiegam z posiadłości.

***

Złość niemal rozsadza mi klatkę piersiową, gdy wybiegam z samochodu. Wejście do bloku, w którym znajduje się dawne mieszkanie Lucy jest takie, jakie zapamiętałam. Wybitne okna, odpadający tynk ze ścian i obskurny korytarz prowadzący prosto do zniszczonych drewnianych drzwi. Wciąż powiewa tam taśma policyjna, choć teraz jest zerwana. Przez niedomknięte drzwi wypada strużka światła, co tylko potęguje mój strach.

Biorę głęboki wdech i staram się unormować nierówne bicie serca. Powinnam zachować zimną krew. Z tą myślą ruszam przed siebie. Otwieram drzwi z cichym skrzypnięciem, a następnie wchodzę do środka.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda, jakby nie było dotykane od lat. Wiem, że to tylko pozory. Już w przejściu do niewielkiej sypialni zauważam pojedyncze krople krwi. Oddycham głęboko, a metaliczny zapach dociera do moich nozdrzy.

Wchodzę do pomieszczenia, gdzie wreszcie ją dostrzegam. Camila leży na podłodze, zwinięta w kulkę i trzymająca się za brzuch. Jej biała sukienka w większości pokryta jest czerwoną cieczą. Dopadam do niej i sprawdzam puls. Kiedy dotykam jej skóry, unosi na mnie zmęczone spojrzenie.

- Kochanie - szepczę cicho, muskając kciukiem jej szczękę. - Tak bardzo się bałam. Już jesteś bezpieczna.

- Nie powiedziałabym - szyderczy śmiech roznosi się po pokoju, w momencie gdy zimna lufka pistoletu styka się z moją skronią. - Witaj siostrzyczko. Spodziewałam się, że do nas dołączysz - przymykam powieki, a Cabello wbija mi paznokcie w udo. Czuję, jak drży, a czerwona ciecz wsiąka w moje spodnie.

- Co jej zrobiłaś? Dlaczego tu jest pełno krwi? - wypuszczam drżący oddech.

- Co ty jej zrobiłaś - Michelle się śmieje, sunąc bronią do mojej szyi. - Czy to nie plan idealny? Nie mogłaś znieść myśli, że twoja przyszła żona ma romans z twoją siostrą, więc postanowiłaś się tym zająć. Pokłóciłyśmy się, a w efekcie wystrzeliłaś do nas z broni. Wtedy już tylko chwila będzie dzieliła mnie od wolności - wbija boleśnie lufę w moją skórę i szarpie mną do tyłu. Zaciskam dłonie, spoglądając w jej ogarnięte furią oczy. - A może powinnam dokończyć proces oddania swoich zapłodnionych jajeczek, byś resztę życia spędziła patrząc, jak dorastają moje dzieci, a ona jest ich matką? - wskazuje na Camilę, uśmiechając się. Tuż za nią dostrzegam jeszcze jedną postać. Mężczyzna ma na sobie biały kitel i muszę wytężyć mózg, by przypomnieć sobie, skąd go znam.

- Chris... Christopher Jauregui - zaciskam szczękę. Mój przybrany brat jedynie parska śmiechem. - Dlaczego?

- Jesteś bardzo spostrzegawcza - pochyla się nade mną. - Myślę, że Michelle była lepszą siostrą.

Emocje biorą górę, gdy bez zastanowienia uderzam go łokciem w szczękę. Moja bliźniaczka krzyczy. Wykorzystuję jej zdezorientowanie i jednym ruchem powalam ją na podłogę.

Broń wypala, pozostawiając po sobie głośny łoskot rozchodzący się w powietrzu.

Walking in the dark || Camren FF || ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz