Szaleństwo

194 18 3
                                    

Zwariował. Lance kompletnie zwariował. 
Te słowa chodzą po mojej głowie od wczorajszego wieczoru. Z ust naszego lidera padły bowiem przerażające słowa. 
Nie wrócimy na Ziemie Eel, jak każdy cywilizowany człowiek i zwykły członek straży. Nie. Ponieważ w podróż ruszam tylko ja i on, to sobie polecimy, na jego grzbiecie. Bajecznie, nie?
Wysłał już list do K.G. i poinformował Lśniącą Straż aby obserwowali za nami niebo. Nie mam żadnej drogi ucieczki. 
- I co ja mam zrobić? - wyrwało mi się jęknięcie i spojrzałam w niebo. 
Był bardzo wczesny poranek, a okolica dopiero budziła się do życia. Co prawda dostałam polecenie, żebym się wyspała i odpoczęła, ale nie byłam w stanie. Kulałam się z boku na bok, i nie mogłam zasnąć. Wyszłam więc na zewnątrz i usiadłam na schodkach otulona kocem. Praktycznie całą noc przesiedziałam obserwując gwiazdy i rozmyślając. Musiałam też przeprosić Valkyona, ponieważ przez ostatni czas trochę zaniedbałam swoje monologi do niego. Mam nadzieję, że mnie zrozumiał.
To nie były lekkie dni, a teraz jeszcze to..

- Z tego co pamiętam, to miałaś odpocząć - usłyszałam nagle nad sobą, przez co podskoczyłam i szybko zadarłam wzrok. Moim oczom ukazał się Lance poprawiający wiszący przy pasku miecz i patrzący gdzieś w dal. 
- Najwyżej będziemy mieli trochę przygód po drodze, albo mnie gdzieś zgubisz - otuliłam się bardziej okryciem. 
- Wolałbym spokojnie dotrzeć na miejsce - poczułam, jak fragment koca wsuwa mi się na głowę. Zdrętwiałam i tylko krótko zerknęłam na niego. Nie patrzył w moją stronę, a jego dłoń szybko uciekła. - Idę do burmistrza. Wytłumaczę mu wszystko i po moim powrocie będziemy lecieć. Spakuj się - rzucił mi krótkie spojrzenie i ruszył w stronę miasta. 
Odprowadziłam go wzrokiem, a potem sprzedałam sobie siarczystego liścia w twarz.
Szkoda, że jak samemu się bijesz to nie czuć takiego bólu. Przydałoby się.

Gdy Lance zniknął gdzieś w mieście, ja podniosłam się i weszłam do środka. Woląc zająć czymś głowę przygotowałam śniadanie dla wszystkich towarzyszy misji. 
Zapach smażonych kiełbasek powoli zbudził Beriusa, który przyczłapał zaspany i zaczął mi pomagać. Chwilę po tym, jak skończyliśmy, reszta załogi weszła do kuchni. 
- A gdzie ponurak? - Nemora rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Poszedł do burmistrza. Powinien niedługo wrócić - odpowiedziałam stawiając przed nimi talerz pełen jedzenia. 
- Myślałam, że jak wstaniemy to już was nie będzie - Idalia od razu się poczęstowała. 
- Jeszcze wcześnie. Wróci to szybko się zbierzemy i wyruszymy - wzruszyłam ramionami. Wcale nie uśmiechało mi się aby tak szybko znaleźć się sam na sam ze smokiem, a zwłaszcza wiele metrów nad ziemią i będąc skazaną na zaufanie mu.

Po tym temat ucichł, a ja szybko coś zjadłam i poszłam spakować tych kilka rzeczy, które miałam na wierzchu. Nie wiem, jak on planuje to wziąć, ale zapewne ma jakiś pomysł. 

Skończyłam zapinać swoją torbę, a przez okno zauważyłam wracającego Lance'a. Przeniosłam więc swoje rzeczy bliżej drzwi i dołączyłam do zebranych w pomieszczeniu obok. Smok wszedł niemal w tym samym momencie i spojrzał na mnie krótko. Nic nie mówiąc zajęłam miejsce obok Torina i Gorlasa na kanapie. 
-Nie rozsiadaj się, zaraz ruszamy - złapał z talerza jedną z kiełbasek i zniknął w pomieszczeniu, z którego zdążyłam przyjść. 
Westchnęłam jedynie ciężko, na co Berius potargał mnie po czuprynie wstając z podłogi.
- Dasz radę - puścił oczko i wziął się za sprzątanie po śniadaniu. Pozostali zaczęli się rozchodzić i zostałam na kanapie całkiem sama. 

Smok przyszedł po kilku minutach, a w rękach trzymał bagaże. Kiwnął głową w stronę drzwi, więc się podniosłam i zgarniając mniejszą torbę przez ramię oraz grubą kurtkę, ruszyłam za nim.
Na zewnątrz czekał Berius wraz z Torinem, do których podszedł.
- Gdy się zmienię przyczepcie je do mojego grzbietu - postawił przed nimi torby i zerknął na mnie. - Jak wsiądziesz to wygodnie, żebyś wytrzymała długi lot. Nie wiem czy zrobimy jakiś przystanek. 
W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową. 
Chwilę później Lance stanął od nas w bezpiecznej odległości, a mi stanęło serce gdy zobaczyłam, jak zmienia się w ogromnego potwora. Jasny smok, wyglądający jak lodowa rzeźba z kolcami pojawił się przed naszymi oczami. 

Mój oddech momentalnie zrobił się ciężki, a dłonie zaczęły drżeć.
Błagam, tylko nie teraz. Nie mogę.
Próbowałam jakoś w walczyć z poczuciem strachu, które z sekundy za sekundę rosło we mnie. Nie dawałam jednak rady. Nogi się pode mną ugięły i wylądowałam na kolanach łapiąc się za klatkę, w której brakowało oddechu.
Przytłumiło mi umysł. Słyszałam, jak chłopaki podbiegają i coś do mnie krzyczą, ale ich słowa nie docierały do mnie. Próbowali pomóc mi wstać, a wtedy ogarnęła mnie ciemność.

Plaża, szum fal i zachód słońca. Delikatny, przyjemny wiatr rozwiewał moje włosy, a silne męskie ramiona obejmowały mnie w pasie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Czułam się tak cudownie, przyjemnie. Mimo tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeń i trudnego czasu, znaleźliśmy chwilę dla siebie. 
Zerknęłam w prawo, na opierającego brodę o moje ramię Nevrę. Również wydawał się zrelaksowany, a kąciki jego ust były delikatnie uniesione ku górze. Nasz wzrok się skrzyżował, a wtedy wampir podniósł głowę i pocałował mnie w czoło. 
Przymknęłam oczy rozkoszując się tym momentem. Uwielbiałam, gdy to robił. Ta bijąca od niego czułość i opiekuńczość mnie w nim urzekła. Pomyśleć, że jak tu przybyłam wszyscy, w tym on, przedstawiali mi go jako podrywacza i bufona. Owszem, bywał czasem narcystyczny, ale nie przesadnie. To po prostu świadomość tego, jak działa na otoczenie. W przeciwieństwie do mnie ją miał, i świetnie w niej odnajdywał. 
Dotknęłam jego polika i złączyłam nasze usta.

Nagle obraz zmienił się. 
Moje włosy atakował tym razem silny i nieprzyjemny podmuch, a dookoła zamiast szumu fal słyszałam krzyki i zgrzyt broni. Rozejrzałam się. Siedziałam właśnie na grzbiecie olbrzymiego, bordowego, a może raczej brunatnego smoka, i unosiłam się w powietrzu. Po kręgosłupie przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Już to widziałam.
Valkyon..
Spojrzałam przed siebie. Tak, jak pamiętałam - wściekły lodowy smok splunął w nas swoim płomieniem. Mój skrzydlaty przyjaciel próbując uniknąć ciosu zrobił podniebnego fikołka. Wtedy mnie zgubił. Przerażona zaczęłam spadać. 

Wtedy otoczenie znów przeskoczyło.
Zniszczona sala kryształu. Lance i Valkyon wpadli na niego w swoich smoczych formach. Nie. On nie może tego zrobić. Nie, nie, nie!
Spróbowałam się do nich zbliżyć, ale nie mogłam. Z mojej piersi wydostał się jedynie okropny krzyk, a po polikach zaczęły płynąć wodospady łez.
- VALKYOON!

Gwałtownie podniosłam się do siadu. Moje oczy zaatakowały kolorowe i ciemne plamki, wzrok nie był ostry. Mimo to, jak spłoszone zwierzę zaczęłam kręcić głową na boki aby zorientować się gdzie jestem. Gdy mój wzrok przywykł do otoczenia ujrzałam siedzącą przy mnie na małym krzesełku Idalię. Sama zaś leżałam chwilę temu na kanapie w naszej, powiedzmy, kuchni. 
W końcu pomieszczenia, oparty o szafki stał Lance i przyglądał mi się uważnie. Ręce miał zaplecione na klatce piersiowej, a minę obojętną. Po oczach jednak widziałam, że nie był zadowolony. 
Szybo wróciłam wzrokiem do elfki. 
- Co się stało? Nic nie pamiętam.. - złapałam się za głowę, trochę mnie bolała. 
- Chyba miałaś atak paniki. Przynajmniej na to wychodzi - posłała mi słaby uśmiech. - Mieliście wyruszać. Siedziałam na górze, gdy Lance wpadł do domku krzycząc. Jak zeszłam kładł cię na kanapie.. - nieco się zmieszała i zerknęła na Obsydiańczyka. Ten ciężko westchnął i podszedł bliżej. 
- Jak tylko przybrałem smoczą formę coś się z tobą stało - podał mi szklankę wody. Nie protestowałam i ją przyjęłam. Faktycznie moje gardło domagało się zwilżenia. Spokojnie wzięłam łyk cieczy, a do mojej głowy zaczęły wracać wspomnienia.
- Faktycznie.. - zerknęłam na niego krótko. Głupio się czułam, gdy oboje przyglądali mi się tak uważnie. - Po twojej transformacji nie mogłam nad tym zapanować. Próbowałam, ale.. - dłonie zaczęły mi drżeć. Idalia wzięła ode mnie szklankę i odstawiła na stoliku.
- Spokojnie. Podałam ci coś, ale przede wszystkim ty musisz nad tym zapanować..  - położyła dłoń na moim ramieniu. 
- Muszę pokonać strach - wtrąciłam. Widziałam tylko, jak delikatnie kiwa głową. 
- Często masz takie ataki? - kontynuowała. 
- Nie chce o tym rozmawiać. Nie chce żeby się rozniosło..
- Jak za każdym razem będziesz, tak na mnie reagowała, to łatwo tego nie ukryjemy - tym razem odezwał się smok. Ma rację. Przecież to nie pierwszy raz, nie będę mogła tego chować przed otoczeniem wiecznie.
Zaczęłam się podnosić. Zmarnowaliśmy już dość czasu. 
Towarzystwo spojrzało na mnie, a pielęgniarka próbowała zatrzymać jednak nie pozwoliłam jej na to. 
- Zmarnowaliśmy dość czasu. Ruszajmy. Jeśli mam walczyć ze strachem to oko w oko.. - spojrzałam na jasnowłosego twardo. Uśmiechnął się, bardzo słabo, ale jednak.
Nie zwlekaliśmy dłużej i ruszyliśmy na zewnątrz.



Dziecko dwóch światów | Eldarya |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz