Dom przodków

214 11 6
                                    

Stanęliśmy przy płocie i mnie wmurowało. Nie mogłam się ruszyć. Jedynie wpatrywałam się w słabe światło w jednym z okien - sypialnia dziadków. Pewnie babcia znowu coś czytała przed snem.
Wszystko było tu, dokładnie, tak jak zapamiętałam. 
Urocza parterówka, z wyjściem na ogród. Nawet w ciemności dało się dostrzec liczne kwiaty i ozdobne krzewy, które tu rosły. Dalej rozciągało się sporych rozmiarów podwórko, po którym za dnia spacerowały kury, kociak, a nawet duży pies - Bruno. 
W tej chwili panowała jednak cisza. Nie dochodziło do naszych uszu żadne gdakanie, czy szczekanie. Wszystko pogrążone wydawało się we śnie. 
Spojrzałam na garaż i niewielkie budynki gospodarskie po prawej stronie. Jeśli tylko wejdziemy na posiadłość, albo przesuniemy się nieco w bok, złapie nas czujka i zapalą się lampy na całym podwórku. Doskonale damy znać o swojej obecności. 
- Co powinniśmy zrobić? - Westchnęłam ciężko, kładąc dłoń na płocie. 
- A mamy jakieś inne opcje? - Lance cały ten czas, spokojnie stał przy mnie. Byliśmy w tym miejscu już dobrych kilka minut, a on w żaden sposób nie skomentował mojego wahania. 
- Moglibyśmy pójść do miasta, ale rzucamy się w oczy. Ciężko będzie też się stąd wydostać bez pieniędzy..
- Może powinniśmy wrócić nad ten staw i poszukać drogi powrotnej do Eldaryi? 
- A był tam gdzieś portal? - Spojrzałam na niego.
Pokręcił głową, nieco się krzywiąc.
- Nie widziałem go. Jak się ocknąłem to zacząłem od razu wypływać.
- Jeśli tam zawrócimy i nic nie znajdziemy, to się tam w dzień nie schowamy. Niemal zawsze ktoś tam jest. Jeśli nie dzieciaki, które chcą zaznać kąpieli, to rybacy.. - przygryzłam wargę wracając wzrokiem do okna, w którym paliło się światło. Właśnie zgasło.
- Przepraszam, mogę w czymś pomóc? - Za plecami usłyszałam znajomy, męski głos. Momentalnie odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. W moich oczach stanęły łzy, gdy rozpoznałam tą twarz. Oświetlało ją słabe światło latarki, ale nic nie mogłoby mnie zmylić. 
- Dziadek.. - szepnęłam, a po moim poliku zaczęły spływać łzy. Nie byłam w stanie tego kontrolować. 
Mężczyzna krótko poświecił po naszych twarzach, a na jego pojawiło się zdumienie.
- Na niebiosa.. - przyłożył drżącą dłoń do ust. - Anastazja? 

Nim się zorientowałam, drżące ramiona staruszka mocno mnie przytulały. Sama natomiast będąc w szoku, nie wiedziałam w pierwszej chwili co robić. Nie tego się spodziewałam. 
Ze łzami uciekającymi masowo z moich oczu objęłam mężczyznę wolną ręką i schowałam w nim swoją twarz.
Tak bardzo mi go brakowało. Naszych rozmów, lekcji, a przede wszystkim momentów, gdy brał mnie w ramiona pocieszając, że wszystko będzie dobrze. Nie ważne o czym mówiłam, nie ważne co się działo - zawsze to mówił, a słysząc z jego strony te słowa jakoś w nie wierzyłam. Może naiwnie, ale bliskość z nim i babcią, działała na mnie w ten sposób. A teraz znów czułam to ciepło, oraz zapach fajki którą wraz z panem Albertem lubił czasem popalać na ławce przy rynku. 

Zajęło nam kilka dobrych minut, zanim odsunęliśmy się od siebie. Mężczyzna ciągle wielkimi oczami przyjrzał się mi, a następnie jego wzrok padł na mojego towarzysza, by znów powrócił do mnie. 
- Wszyscy zaczynali brać nas za wariatów, a jednak ty naprawdę tu jesteś.. - dotknął mojego polika i delikatnie przejechał po nim kciukiem. - Co się stało? Gdzie ty byłaś dziewczyno?
- Nie wiem od czego zacząć. Jest tyle rzeczy, które mam wam do powiedzenia. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele działo się w ostatnim czasie - wysiliłam się na uśmiech ocierając swoją twarz. 
Dziadek przytaknął i uniósł kąciki ust.
- Więc chodźmy. Babcia się ucieszy na twój widok.

W trójkę przekroczyliśmy furtkę i udaliśmy się do drzwi. Tak jak sądziłam, momentalnie zapaliły się lampy oświetlające całe podwórko. A niemal równo z nimi rozległo się doskonale znane mi szczekanie, gdzieś w środku domu. 
Zdezorientowany Lance zatrzymał się i spojrzał na mnie. 
- To tylko pies, taki tutejszy chowaniec - posłałam mu uspokajający uśmiech, a chwilę potem potężny owczarek berneński wybiegł na zewnątrz. Nawoływania staruszka na nic się nie zdały. Podbiegł do nas i zaczął obwąchiwać uważnie z każdej strony. Czułam jak dłoń smoka zaciska się na mojej. To była dla niego nowość, więc nic dziwnego, że nie wiedział czego się spodziewać.
Bruno po chwili jednak się uspokoił i stanął tuż przede mną. 
- Rozpoznajesz mnie piesku? - Powoli wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Niestety efekt nie był taki, jakiego oczekiwałam. Zwierzę się cofnęło cicho powarkując. 
- Znasz go, szybko zacznie się przymilać - usłyszałam głos dziadka, który gestem ręki zaprosił nas do środka. 
Z ciężkim westchnieniem przekroczyłam próg ich domu.

Dziecko dwóch światów | Eldarya |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz