Terapia

242 19 2
                                    

Byliśmy w powietrzu i lecieliśmy nad bezkresnymi wodami Eldaryi.
Zastanawiacie się, jak do tego doszło?
Przełamałam się, chociaż było cholernie ciężko.
Zaraz po tym, jak odzyskałam przytomność i z Lancem ruszyliśmy na zewnątrz, dorwała mnie Idalia. Wyglądałam słabo i nawet się tak trochę czułam, ale nie mogłam dłużej tego powstrzymywać. Dała mi jakieś specyfiki i spakowaną odrobinę jedzenia, a smoka zobowiązała do przerwy w podróży. 
Chwilę później miałam styczność z tą samą sceną, przez którą zemdlałam. Obsydiańczyk zmienił swoją formę, a Berius z Torinem stali tuż przy mnie, tak w razie jakbym znowu chciała stracić przytomność. 

Zaparłam się i nie chciałam na to pozwolić. Wpatrywałam się w pojawiające się skrzydła, ogon, lodowe kolce na grzbiecie, we wszystko..
Na koniec skupiłam się na łbie i oczach bestii. Na niebieskich tęczówkach, które jako jedyne nie uległy zmianie i przypominały, kto tak naprawdę stoi przede mną. Czy to poprawiało sytuację? Absolutnie nie. Ręce zaczęły mi drżeć dlatego zacisnęłam je w pięści. Przecież już leciałam na smoku, a teraz powinno być spokojniej, przecież nikt mnie nie będzie próbował zabić. Wysokość? Samolot pewnie leci wyżej, nie ma się czego bać. 
Zmuszając się do tego typu myśli powoli ruszyłam w stronę Lance'a, który uważnie obserwował każdy mój ruch. Sama czułam, jak mocno roztrzęsiona byłam. 
Został mi ostatni metr, a wtedy ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Po prostu stanęłam i nie byłam w stanie się ruszyć. Oddech znowu zaczął mi uciekać, w oczach pojawiły się łzy, a razem z nimi jeden obraz - padającego na posadzkę Kryształowej Sali ciała Valkyona. Próbowałam to od siebie odciągnąć, ale z każdą chwilą było tylko gorzej. Zacisnęłam mocno oczy, bezskutecznie. 

Wtedy poczułam trącenie z prawej strony. Wystraszona podskoczyłam i odwróciłam głowę, a obok mnie było skrzydło. Jasne, potężne i zapewne bardzo silne skrzydło smoka.
Co najdziwniejsze, to wraz z jego trąceniem moje dreszcze zniknęły. 
Wróciłam wzrokiem do łba bestii. 
Lance zbliżył go do mnie, naprawdę bardzo blisko. 
Pamiętam, że siedem lat temu mówił w tej formie. Dlaczego więc milczał teraz? Wolałam nie wnikać, nie chciałam znów psuć naszych planów. 

Moja dłoń powoli zbliżyła się do niego, bym po chwili poczuła pod palcami delikatny chłód jego twardych łusek. Dziwny dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie, z resztą smok też się na to poruszył. Nie dziwie się, sytuacja była nietypowa - on w swojej prawdziwej formie przed moimi oczami, były morderca i moja największa trauma, a teraz stoję przy nim i jak gdyby nigdy nic trzymam dłoń na jego łbie. 
Delikatnie przejechałam po jednym z kolców zdobiących jego czaszkę. Przez moje ciało ponownie przeszły dreszcze, i natychmiast ją cofnęłam, a razem z dłonią resztę ciała. 
Spojrzałam na grzbiet bestii, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam się wspinać. 
Dłonie cały czas mi lekko drżały, co nie pomagało. Musiał to chyba dojrzeć Berius, który szybko podbiegł i mi pomógł. 

Jak tylko znalazłam się na swoim miejscu, chłopcy wpakowali bagaże, które powiązali odpowiednio linami. Ich zdaniem powinny się dobrze trzymać. 
Przytaknęłam głową i poklepałam Lance'a, jak konia po szyi.
- Możemy lecieć..
- Tylko nie zemdlej, i trzymaj się mocno - w końcu się odezwał. Brzmiał na rozbawionego, ale nie miałam czasu aby się nad tym rozdrabniać. Natychmiast rozłożył skrzydła i zaczął się wznosić w powietrze.
W pierwszej chwili pisnęłam i mocno się go złapałam. Przylepiłam się zaciskając oczy dopóki nie poczułam, że przestał nabierać wysokości.
Gdy się powoli odsuwałam widziałam jedynie chmury i krajobraz gór, za którym przebijały jasne wody. Nie miałam odwagi by zerknąć w dół, za bardzo się bałam.

Wszystko ciągło się dla mnie, jakby trwało nieskończoność. Lance spokojnie leciał w ciszy. Jedyne dźwięki jakie do mnie dochodziły to świst wiatru, ewentualnie ruchy jego skrzydeł. 

W końcu się zdecydowałam. Po kilku godzinach nudnego wpatrywania się przed siebie, odważyłam się zerknąć w inną stronę. Odwróciłam powoli głowę na jedno, a potem drugie skrzydło smoka. Dookoła nas była już jedynie woda, nic innego, a słońce znajdowało się coraz wyżej. Wylecieliśmy przed południem, więc jakoś dało się ustalić porę dnia, ale co do kierunków miałam początkowy problem. 
Dopiero po chwili spokojnego rozglądania się ogarnęłam strony świata. 
Położyłam dłoń na klatce piersiowej. Serce cały czas mi mocno biło, ale na szczęście miałam spokojny oddech. Zaczęłam się też pewniej czuć na grzbiecie Lance'a. Już tak mocno się go nie trzymałam, nawet zdecydowałam się trochę poprawić swoją pozycję. Leciał spokojnie, nie robił beczek, nie popisywał się, mogłam wyluzować.

Dziecko dwóch światów | Eldarya |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz