Rozdział 22

2.2K 120 9
                                    

Siedziała niespokojnie w dość ciasnym pokoju Douga, który przez jakiś czas miała z nim dzielić. W dłoniach trzymała kubek z parującą herbatą, co chwilę nieśmiało upijając z niej po maleńkim łyku. Wszystko za sprawą nowego miejsca i (nie)ludzi, których zdawała się mocno bać. Ba, widząc kręcących się Nadnaturalnych za oknem, uciekała na drugi koniec ściany.

Doug przyglądał jej się z dziwnym otępieniem, nie wiedząc tak naprawdę, co powinien jej powiedzieć. Zanim znaleźli się w jego małym mieszkanku, które z pewnością było mniejsze od domu w lesie, obiecał jej, że odpowie na wszystkie jej pytania. Nie odzywała się do niego i choć wiedział, że powinien jej wszystko wytłumaczyć, po prostu siedział w ciszy.

Zajmowała jego łóżko i ledwo odrzucał myśli o złapaniu jej rąk ponad głową, a następnie kochanie się podczas zachodzącego słońca wpadającego do pokoju. Być może rzeczywiście powinien zmusić ją do odejścia? Czy byłoby jej lepiej, ukrywając się na swoich terenach, czy kulić się ze strachu w samej Osadzie Nacji?

William i mieszkańcy jako tako ją zaakceptowali, ale czy ona zdoła im zaufać? Cóż, Dougowi ufała, choć po akcji z siłowym ciągnięciem jej po swoim domu, jakoś wcale nie traciła obaw.

W końcu czy mogła tak po prostu dostosować się do zupełnie innego świata? Choć Nacja i ludzie mieli wiele wspólnego, był pewien, że Debby wielu tradycji i rzeczy dla niego normalnych w ogóle nie zaakceptuje. Dla przykładu, gdy zobaczyła nagiego mężczyznę za oknem, spłonęła rumieńcem tak wielkim, że aż musiał rozłożyć dla niej zasłonkę.

- Nadal... nie chcesz tu być? - spytał, kryjąc swoje zawahanie pod maską obojętności.

- Boję się was - wyznała szczerze, choć nawet na niego nie patrzyła. - Zabrałeś mnie do swojego gatunku...

- Tak. Obiecałaś, że spędzisz ze mną resztę życia, pamiętasz? - przypomniał, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien wyciągać tej karty na stół. - Z racji tego, że jesteś moją wybranką, stałaś się do wszystkich rodziną.

- Niektórzy chcieli mnie zagryźć!

- Bo cię nie znali i sami się ciebie bali! Nam ludzie też wyrządzili bardzo dużo szkód! - uniósł się. - To wy jesteście potworami!

Debby skuliła się w sobie, nie wiedząc, jak powinna na to zareagować. Doug za to próbował się uspokoić.

- Nie musimy zachowywać się jak para. - Na razie. - Ale postaraj się jakoś zaaklimatyzować.

- Niby jak? W ogóle nie byłam przygotowana na to, że jest was tak dużo!

- Wcale nie mieszka tu tylu z Nacji - odparł poważnie. - Mówię ci, że potrzebujesz po prostu czasu. Zobaczysz, że nie ma się czego bać.

- Jasne...

- Przecież mnie się już nie boisz, prawda?

- Po tej bójce jakoś nie wiem - burknęła, a Doug przewrócił oczami z irytacji.

- Deborah...

- Możesz zostawić mnie samą? - spytała tak niepewnie, że ledwo powstrzymał chęć wzięcia jej w ramiona i uspokojenia.

Bez słowa przeszedł do swojej maleńkiej kuchni, zastanawiając się, jak powinien ugryźć temat. Była wystraszona, niepewna i... głodna, co wyczuł po głośnym burczeniu jej brzucha. Mając na uwadze jej gusty, postanowił na moment przejść się do miejscowej cukierniczki, która czasami wciskała mu coś na siłę.

Pani Sulivan mieszkała dosłownie pod nim w jednej z kilku kamienic przeznaczonych dla samotnych Nadnaturalnych. Miał szczęście, że nie musiał nawet nic mówić, bo gdy zapukał do jej drzwi, po prostu rzuciła mu paczką ciasteczek przed nosem.

Nacja: Brzask PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz