Rozdział 37

2.1K 91 13
                                    

2 miesiące później 

Pogrzeb już dawno wycisnął z Osady sporo łez. Nie ucierpiała tylko miła i serdeczna Molly, zginęło jeszcze ponad dziesięciu Nadnaturalnych. Debby interesowała jednak tylko przyjaciółka i jej maleńkie dziecko, które nie miało szans nawet się urodzić.

Pamiętała, jak płakała po niej godzinami, a Doug musiał ją uspokajać, choć sam powinien o wiele bardziej przeżyć jej stratę.

Nawet nie będę zbytnio wspominać tutaj o Carlu, który dosłownie pogrążył się w rozpaczy. Od ponad dwóch tygodni nikt go nawet nie widział. Ale wszyscy byli pewni, że w takim stanie nie pociągnie zbyt długo.

W końcu z Molly łączyła go prawdziwa więź. Więź, którą okrutnie przerwały same diabły chodzące po tej ziemi.

Nie trzeba było długo czekać na rozpoczęcie odbudowy i sprzątania. Spalony budynek, na szczęście niezamieszkały, odbudowano, a nawet trochę powiększono. Las, jak to las - nie dało się ot tak go naprawić i pozostawało tylko czekać, aż zarośnie na nowo. Mieli szczęście, że spłonęła tylko część, bo każdy wiedział, że gdyby ogień posunął się dalej, cała Osada byłaby zagrożona.

Niewyjaśnionym pozostało pytanie, w jaki sposób ludzie przedostali się przez Puszczę. Dlaczego nagle przestała działać? Dlaczego ludzie się w niej nie zatracili, jak kilka lat temu? I najważniejsze - w jaki sposób dotarli tak głęboko w ogóle niezauważeni?

Te wszystkie wątpliwości miały zostać rozwiane dopiero na długi czas potem.

- Może zjemy dzisiaj u Willa? - zaproponował Doug, nagle tracąc wszelkie chęci na gotowanie. Może to kwestia nikłego wyposażenia lodówki, może dziwnie milczącego humoru Debby, kto wie.

- Nie sprawimy Glorii żadnych problemów? - spytała w razie czego, choć szykowała się już do drogi.

- Wiesz, że cię lubi - odparł, muskając ustami jej policzek. - A testowanie wegetariańskich przepisów traktuje jako zabawę.

Debby wzruszyła ramionami, bardzo ciasno owijając się kurtką i szalikiem. Luty dawał się we znaki, a Doug doskonale zdając sobie sprawę z wrażliwości swojej wybranki, założył jej jeszcze czapkę na głowę. Sam narzucił na siebie tylko i wyłącznie lekką bluzę.

Spacerowali spokojnie, bez pośpiechu oglądając innych Nadnaturalnych. Choć Debby nie lubiła Peggie, uśmiechnęła się, widząc ją w swoim żywiole - pośród kilku wolnych Nadnaturalnych. Najwyraźniej odpuściła sobie Douga...

Bliźniaczki Moon postanowiły zająć się układaniem ciętego przez Borisa drewna, który z wielkim zapałem postanowił się nim zająć. Pan Roberts z niezadowoleniem oglądał ich wygłupy zza okna, w międzyczasie pilnując kolejnego bochenka chleba.

Nawet pani Sulivan wyszła na moment na dwór, tylko po to, by dokładniej przyjrzeć się, dokąd zmierzają Doug i Debby. Osada po prostu tętniła życiem. Dokładnie tak samo, jak kiedyś.

Mężczyzna mocniej ścisnął dłoń swojej partnerki, zaraz potem całując ją na oczach wszystkich.

- Musiałeś? - burknęła, ciągnąc go dalej.

- Zaznaczam terytorium. - Wzruszył ramionami, jakby było to najnormalniejsze na świecie. Cóż, dla niego owszem.

Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Debby aż westchnęła z przyjemności, jaką dawało jej panujące w pomieszczeniu ciepło.

- Tak czułam, że dzisiaj przyjdziecie - stwierdziła Rina, zakładając ręce na piersi.

Mały Marcel od razu podpęłznął do nóg Debby, która nie mogła tak po prostu go zignorować.

Nacja: Brzask PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz