Rozdział 24

2.1K 104 14
                                    

Nikt jej nie pośpieszał, owszem. Ale ta wyprowadzka z dnia na dzień była dla niej jednym, wielkim koszmarem. Nie dość, że w nocy ledwo zasnęła, mając Nadnaturalnego zaledwie dwa metry od siebie, to jeszcze z premedytacją obudził ją około szóstej, by pokazać jej nowy dom. Jego znajomi podobno pół nocy kończyli ostatnie szlify, co dla Debby było wręcz niewyobrażalne. Nie wiedziała, że praktycznie połowa mebli była już w środku, a budynek stał i miał się dobrze od kilkudziesięciu lat.

Jej "dom" nie różnił się zbytnio od innych w okolicy. Zbudowany z ciemnego drewna, ze sporą ilością okien i czarnym, jak smoła dachem - bardzo podobnie, jak w lesie u Douga zresztą. Bardzo dużym plusem był dla niej fakt, że sąsiadów miała dopiero kilkanaście metrów od siebie.

W końcu zwyczajnie schodząc ze schodów w blokowisku, dosłownie wszyscy się na nią gapili, chociaż chowała się za szerokim Dougiem. Może jej się wydawało, ale nikt nie wyrażał chęci zrobienia jej krzywdy, a nawet kilka osób się do niej uśmiechnęło. W tym Harry, który specjalnie wziął sobie wolne, by pooglądać tę jakże piękną tradycję. O której Debby się dowiedziała dopiero w chwili, gdy Doug wziął ją na ręce.

Przez późniejsze kilka chwil krzyczała na niego na cały głos, co skwitował pojedynczym wzruszeniem ramionami. Miał szczęście, że pomimo zasklepienia swoich ran, nie czuła się na tyle dobrze, by się z nim bić. Nie, żeby w ogóle umiała kogokolwiek uderzyć.

Musiała jednak przyznać, że dom, mimo swoich małych rozmiarów, był urządzony bardzo przytulnie. Przez dobre kilka minut oglądała poszczególne pokoje, tym razem prawie skacząc z radości na widok bieżącej wody, której mieli tam pod dostatkiem. Co prawda w kamieniczce też ją mieli, ale tylko i wyłącznie w łazience.

Była zadowolona, że nie będzie musiała oglądać tylu (nie)ludzi naraz, skoro koło ich okien tak naprawdę nikt się nie kręcił. Tylko raz widziała jakieś dzieci, które położyły jej koszyk z kwiatami na parapecie. Gest złapał ją za serce, ale chyba bardziej ze strachu o własne życie.

- Masz na coś ochotę? - spytał Doug, dołączając do niej w kuchni. - Trochę rzeczy zdążyłem już przenieść.

- Kiedy niby?

- W nocy. Spałaś jak zabita. - Wzruszył ramionami. - To jak? Pomożesz mi?

- W sensie, że gotować? - spytała z totalnym zdezorientowaniem. - Prędzej rozsadzę kuchnię, niż coś mi wyjdzie na tej kuchence. - Wskazała na nieszczęsne urządzenie.

Owszem, Nacja posiadała dostęp do technologii, ale starocie jakoś do Debby nie przemawiały. Szczególnie, że i bez tego ledwo potrafiła sama zrobić ciasto z paczki.

Doug przewrócił oczami, po prostu zaganiając ją do roboty.

- Możesz obrać gruszki - stwierdził, a ona dopiero w tamtym momencie zorientowała się, że mają w kuchni cały koszyk.

Bez słowa wzięła nożyk z jego ręki i zabrała się do pracy, choć po chwili zajęła się czymś innym, bo Doug nie mógł znieść jej nieporadnej techniki. Koniec końców była zadowolona z mycia i krojenia owoców, które potem ułożyła na gotowym cieście.

Mężczyzna fachowo wsunął blaszkę do piekarnika, a Debby aż oblizała usta, nie mogąc się doczekać, kiedy skosztuje tego cuda. W końcu Nadnaturalny potrafił wyczarować coś pięknego nawet z przypadkowych składników.

Potem oglądał, jak z entuzjazmem wcina gotowe (gorące) ciasto, nie mogąc się nie uśmiechać na myśl, że tak jakby spełnił kolejną z tradycji. Może i Debby nie była jakąś wymarzoną wybranką, ale wspólny dom i pierwszy posiłek serwowany przez kobietę jakoś od razu zrobiły mu ciepło na sercu.

Nacja: Brzask PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz