Rozdział 27

1.9K 111 7
                                    

Debby zorientowała się, co się dzieje dopiero po dłuższej chwili, kiedy Doug zabierał się już do drugiego pocałunku. O dziwo w ogóle się go nie wystraszyła, będąc tylko i wyłącznie zaskoczoną. Owszem, mówił jej, jak zamierza ją traktować, ale... Dlaczego w tamtym momencie nie stanowiło to dla niej żadnego problemu?

Niepewnie się od niego osunęła, na drżących nogach wstając z kanapy. Doug od razu miał ochotę palnąć sobie w łeb za tak bezmyślne posunięcie ze swojej strony. Domyślał się, że jego wybranka zaraz się popłacze i zwyzywa od najgorszych... Nie?

Dziewczyna po prostu na niego patrzyła, nawet nie kryjąc swojego zmieszania. Ale nie była zła. Raczej powiedziałaby, że równie pobudzona, co on.

- Przepraszam - wymruczał, musząc odchrząknąć od niekontrolowanej chrypki. Seksownej chrypki.

- Nie... To... Okej.

- Dobrze.

- Dobrze.

I na tym tak naprawdę zakończył się ich pierwszy pocałunek. Ale właśnie to zbliżenie zapoczątkowało rozwój ich więzi.

***

- A nie spalisz mi kuchni? - mruknął, gdy tym razem sama z siebie chciała pomóc mu przy gotowaniu.

Było to dziwne z dwóch względów; był ranek, a Debby o poranku to kłębek zmęczenia i marudności, a dodatkowo był to czas świeżo po ich pierwszym pocałunku. Nie, żeby się nie cieszył z jej propozycji.

- Będziesz mnie pilnował. - Wzruszyła ramionami. Czyli nie miała co do tego pewności...

- Więc... Pokrój pyraki.

- Pyraki? - Co to w ogóle było?

- To. - Doug wskazał na obrane wcześniej warzywa.

- Przecież to ziemniaki. Ewentualnie kartofle. Ale pyraki? - mruknęła pod nosem, ale posłusznie zabrała się do ich krojenia.

A Doug już od samego początku trochę żałował, że się zgodził. W końcu nie był nawet pewien, czy ugotują się choć w miarę równomiernie...

Ale koniec końców coś z tego wyszło, bo gulasz z sarniny ukrył rozgotowane i pół surowe ziemniaki naraz. A Debby w ogóle nie marudziła, jakby taka dysproporcja była dla niej całkowicie normalna.

Przyjemnego czasu spędzonego we dwójkę było dla Douga o wiele za mało. Teoretycznie mógłby jakoś wybłagać u Willa przedłużenie swojego urlopu, ale wolał nie testować jego cierpliwości przez całe życie. Praca jako Strażnik, mimo że nic takiego zazwyczaj się nie działo, była nadzwyczaj odpowiedzialna i bardzo często niebezpieczna, kiedy rzeczywiście coś było na rzeczy. Nie mógł więc uciekać od niej tylko po to, by wylegiwać się ze swoją wybranką na kanapie. Co i tak nie było możliwe, skoro starał się do niej za bardzo nie zbliżać.

- Wychodzę - oznajmił spokojnie. - Pozmywasz?

- Tak, pewnie... - odparła z lekkim niepokojem. Bo choć naczynia nie były dla niej zagrożeniem, bała się znów zostawać sama w jego, a raczej ich, domu.

- I nie, nie pozwolę ci iść ze mną - mruknął, nawet nie musząc na nią patrzeć, by wiedzieć, co siedzi w jej głowie. - Jeśli chcesz, zawołam do ciebie Molly.

- To nie będzie problem? - dopytała w razie czego.

- Bo ja wiem? - Wzruszył ramionami. - Do później.

Zdziwiła się, że tak po prostu wyszedł, lekko trzaskając drzwiami. Jego zirytowanie wynikało z czysto partnerskich pobudek - przez więź nie miał najmniejszej ochoty opuszczać Debby i sama taka myśl wywoływała w nim frustrację. Z drugiej strony wiedział jednak, że spacer po lesie pozwoli mu się odprężyć i podniecenie trochę z niego zejdzie. Chociaż kogo tu oszukiwać? Stawał mu na sam widok swojej wybranki.

Nacja: Brzask PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz