Rozdział 31

2.1K 115 10
                                    

Mimo wyznania Douga, Debby nie potrafiła ot tak pogodzić się z tym, co zrobił. Może i sprawiała wrażenie spokojniejszej, ale w środku nadal ciągle drżała ze strachu. Jedynym, co powstrzymywało ją od wybuchu płaczem, czy złością, było skruszone spojrzenie mężczyzny, którego smutek widziała gołym okiem. Czy to źle, że nie czuła się z tym dobrze?

Nie odzywali się do siebie aż do końca nocy, kiedy to pani Anderson zaglądnęła do sali, by nakazać jej wypić jakieś zioła. Kobieta dość mocno zdziwiła się, że czas awantur już się skończył i dwójka siedziała przy sobie w miarę normalnie. Niewiadomym pozostawało jednak, co wyniknie z tego dalej.

Bo przez długi czas nie wyniknęło tak naprawdę nic, skoro Debby nie potrafiła jasno określić swojej pozycji. Trudno było jej poukładać sobie wszystko w głowie, a co dopiero rozmawiać o tym z Dougiem. Na tamten moment nie miała pojęcia, czego od niego oczekuje. Przeprosin? Milczenia? Czasu? A może po prostu bliskości? Za to ostatnie ostro się ganiła. Jak mogła chcieć się do niego przymilać po tym, co jej zrobił?

Jakby nie patrzeć, wyrządził jej krzywdę i to niemałą, skoro lada moment, a wyzionęłaby ducha. O ile oznaczenie kogoś z Nacji nie bolało praktycznie w ogóle, ludzie kompletnie nie byli do tego przystosowani pod względem budowy i przede wszystkim psychiki. Pod tym względem znacząco różniła się od Nadnaturalnych - po prostu nie wyobrażała sobie takiej codzienności.

Nie wiedziała, dlaczego instynktownie czuła, że może mu zaufać. Rozsądek kłócił się z... No właśnie, czym? Czymś, co po prostu siedziało teraz wewnątrz niej i mocno wpływało na jej samopoczucie. A była to miłość Douga, która otaczała ją cały czas.

Pomimo wewnętrznego wahania, zdołała wcisnąć w siebie mało apetyczne śniadanie, które rzekomo miało pomóc jej szybciej wyzdrowieć. O ile dziwny sok owocowy rozumiała, to trawiastej zupy już nie. Nie marudziła, skoro przynieśli jej wszystko do łóżka, a Doug zobowiązał się do tego, że po południu załatwi dla niej kawę z cukrem.

- Potrzebujesz czegoś z domu? - spytał, uważnie przypatrując się, jak niechętnie jadła. - Mogę pójść, jeśli chcesz. Albo w ogóle cię stąd zabrać i...

- Nie - zaprzeczyła bardzo stanowczo, czym zadziwiła sama siebie. - Nie chcę być z tobą sam na sam.

Jej słowa były jak cios poniżej pasa z dodatkiem szpil w sercu. Ze zdenerwowania przełknął głośno ślinę i na moment odwrócił wzrok.

- Rozumiem - mruknął posępnie.

Bo naprawdę ją rozumiał. Niby jako tako ze sobą rozmawiali i pozwalała mu na natrętne dotykanie jej dłoni, ale i tak przeczuwał, że nic tak naprawdę nie wróciło jeszcze do normy. Cieszył się, że więź zaczynała na nią działać, bo przynajmniej powinna szybciej mu wybaczyć. W teorii.

- W ogóle... Chciałabym zostać sama - wypaliła niepewnie.

Po raz kolejny poczuł, jakby dosłownie strzeliła mu w twarz. Kiwnął głową, w duchu ledwie zmuszając się do wstania z krzesła.

Od razu po wyjściu za drzwi budynku, z całej siły przywalił w ścianę.

***

- Jesteś bardzo nieodpowiedzialny, wiesz? - skomentował Harry, sugestywnie patrząc na jego zmasakrowaną dłoń.

- Niepotrzebne mi te twoje uwagi - odwarknął, nerwowo upijając łyk alkoholu. - Dlaczego kurwa nie mogę przy niej być?! - Z hukiem odłożył szklaneczkę.

Szatyn pokręcił głową, powoli zaczynając żałować, że łaskawie przyszedł do przyjaciela w potrzebie. Sam w jakimś stopniu rozumiał Debby i również był zły na Douga, ale nie zamierzał się zbytnio produkować. Od tego zazwyczaj był Charles, ale skoro Molly nieco gorzej się czuła, nie zjawił się na nocnej popijawie.

Nacja: Brzask PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz