Rozdział 1. Mavra

254 16 2
                                    

Na Wyspie Odcieni panowały względnie jasno ustalone zasady. Nie zabijaj bez uzasadnionej przyczyny. Nie handluj zwierzętami. Nie sprzedawaj zwierząt na walki ani nie sprzedawaj ich futer. Nie kradnij. Statystycznie, łamałam każdą tę regułę przynajmniej parę razy na tydzień.

Księżyc świecił już wysoko, a ciemnogranatowe niebo obsypały gwiazdy, kiedy podjechałam na tyły karczmy w Wiosce Szarości. Z budynku dochodziły podniesione głosy i głośna muzyka. Co jakiś czas dało się słyszeć rozbijane szkło czy huk przewracanych krzeseł. Trąciłam kruka łokciem, ten wzbił się w niebo, żeby zbadać okolicę i zobaczyć, czy przypadkowo nie kręci się w pobliżu straż. Zeskoczyłam na śnieg, po czym oparłam się o sanie i czekałam. Wieczór był chłodny, ostry wiatr powiewał od czasu do czasu, a peleryna, która ciągnęła się po moich plecach, nie bardzo okrywała mnie przed zimnem. Przynajmniej kaptur, jaki mogłam zarzucić na głowę, chronił mi fryzurę. Wcisnęłam ręce do kieszeni, próbując rozgrzać zmarznięte palce. Trawa pokryta była szronem, jej chłód przenikał przez zbyt cienkie obuwie. Poprawiłam brązowe włosy i musnęłam opuszkami palców sztylet przyczepiony przy boku.

- No proszę! Dawno cię tu nie było! - Głos chłopaka rozległ się nagle, na jego dźwięk na twarzy od razu wystąpił mi uśmiech. Miał potargane brązowe loki, zaróżowione policzki, uśmiech mimo niezbyt prostych zębów, sprawiał, że także szczerzyłam się jak głupia. Prosty, chłopski strój tylko dodawał mu uroku. - Gdzieś ty się podziewała? - spytał, po czym uściskał mnie na powitanie. Również objęłam go mocno.

- To tu, to tam. Zawsze gdzie indziej - odparłam wymijająco.

- Oczywiście. Masz coś dla mnie? - zapytał podekscytowany, niczym małe dziecko, którym wewnętrznie był. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, jak pociera ręce, kiedy sięgałam do kieszeni spodni. Wyciągnęłam z niej materiałowy woreczek, wypełniony jagodami.

- Mają jakąś wartość leczniczą? Sprawią, że będę szczęśliwszy lub dadzą mi skrzydeł?

- Są słodkie. A to czyni cię szczęśliwym, prawda?

- Więc to zwykłe jagody? - W jego głosie słychać było zawiedzenie.

- Najzwyklejsze. Z odrobiną miłości.

- Ach, czyli jednak są zaczarowane.

Poszerzyłam uśmiech.

- A ten wielki wór na saniach? Też jest dla mnie?

- Niestety, nie tym razem.

- Och, czyli przyjechałaś tu w interesach?

- Głównie dla ciebie, transakcja jest przy okazji.

Malcolma poznałam, gdy miałam swój najtrudniejszy okres w życiu. Kiedy zapijałam się w jakimś tanim barze, podwiózł mnie do siebie do domu i zaoferował nocleg. Miałam wtedy tylko kruka i niewielką ilość pieniędzy. Nadal nie wiem, czemu postanowił mi pomóc, ale w pewnym sensie uratował mi życie.

- Hej, Lucas! - zawołał, kiedy kruk podleciał do nas i przysiadł na saniach. Chłopak wystawił w jego stronę dłoń, a ptak włożył w nią swoje skrzydło. Coś na kształt uściśnięcia ręki, na co tylko pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, kiedy z karczmy wyszedł facet. Zielona w czarną kratkę kamizelka opinała się, na jego tęgim brzuchu, nos miał zaczerwieniony i szedł do nas lekko chwiejnym krokiem. Lucas wzbił się w powietrze i odleciał kawałek, znikając mi z oczu.

- Ach, panna Mavra! - powitał mnie. Gdy się uśmiechnął, złoty ząb zabłyszczał w świetle księżyca.

- Witam - rzuciłam, zmuszając się do uśmiechu. Chciałam mieć już to z głowy i po prostu odebrać swoje pieniądze.

Mężczyzna przyjrzał się wielkiemu workowi leżącemu na saniach, po czym zajrzał delikatnie do środka. Dotknął zimnego cielska potwora, po czym otarł palec o spodnie, a jego uśmiech się powiększył.

- Tak jak mi mówiono, wykonała pani zadanie, jak należy.

- Oczywiście.

- To cudowny gatunek, a ten okaz jest naprawdę piękny. Ale bardzo trudno go zabić, jak pani tego dokonała?

- Tajemnica zawodowa - odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem.

Miód. To było całe rozwiązanie. Dla tego gatunku ten słodki, lepki przysmak był jak najgorsza trucizna.

- Niesamowite. Naprawdę, jestem pod wrażeniem.

Karczma była jednym z najbezpieczniejszych miejsc, jakie znałam, więc to właśnie tu najczęściej załatwiałam wszelakie interesy. Poza tym zawsze dostawałam przekąski za darmo.

- A więc tak, jak się umawialiśmy, dwa tysiące - powiedział, już wyciągając pieniądze z kieszeni.

- Z tego, co pamiętam, było mówione o dwóch i pół - rzuciłam, lekko poirytowana. Nie cierpiałam takich typów.

- To całkiem wysoka cena.

Malcolm stał z boku i wszystkiemu się przesłuchiwał. Wiedziałam, że byłby w stanie stanąć w mojej obronie, ale dawałam sobie ze wszystkim radę. Jak na razie, chyba że poniosłyby mnie nerwy. Facet, widząc moje niezadowolenie, rzekł.

- To może tak. Dwa tysiące i polecę panią moim znajomym. Plus postawię pani kolejkę?

Westchnęłam głęboko. To był całkiem ciężki dzień i jedynym, o czym marzyłam, było położenie się do łóżka.

- Niech będzie.

Oczy faceta rozbłysły, uśmiechnął się szeroko i podał mi dłoń, którą niechętnie uścisnęłam.

- Interesy z panią to czysta przyjemność. Moi ludzie przeniosą zwierzę na moje sanie, a panią zapraszam do baru.

Facet ruszył do przodu. Wymieniłam z Malcolmem spojrzenie.

- Dlaczego mu odpuściłaś? To nie bardzo w twoim stylu.

W tym samym momencie podleciał Lucas, w dziobie trzymał zawiniątek banknotów. Usiadł mi na ramieniu, po czym wypuścił pieniądze, które spadły mi na rękę. Chłopak uśmiechnął się pod nosem.

- Oczywiście.

Ruszyliśmy do środka baru. Noc zapowiadała się jeszcze długa, ludzie w knajpie dopiero rozpoczynali prawdziwą zabawę. Nie miałam pojęcia, jak bardzo jeszcze wszystko może się zepsuć.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz