Rozdział 17. Aspen

109 8 0
                                    

Kiedy się przebudziłem, słońce chyliło się już ku zachodowi.

Prawa łydka pulsowała boleśnie i dalej czułem lekkie zawroty głowy, ale poza tym wszystko było w porządku. Nie miałem pojęcia dlaczego.

Pierwszym, co zobaczyłem po otworzeniu oczu i odczekaniu chwilę, by wzrok przyzwyczaił się do lekkiego mroku, była Mavra czyszcząca jeden z noży.

- Miło, że wreszcie wstałeś - rzuciła, przecierając ostrze brudnawą szmatką.

Podniosłem się delikatnie na łokciu, opierając plecy o drzewo.

Kruk siedział na rzuconym na ziemię płaszczu i przypatrywał się wszystkiemu.

- Co zrobiłaś? - zapytałem, dotykając ugryzionej nogi. Pomimo powoli przestającej krwawić rany i blizny, jaka miała mi zostać, trucizna znajdująca się w kłach Monsera powinna mnie sparaliżować, a nawet i zabić. Ale leżałem tam i czułem się całkiem dobrze.

- Pytasz, jak cię wyleczyłam? - spytała, wreszcie na mnie spoglądając. - Kiedy już zabiłam Monsera, wtarłam w ranę miętę i olejek cytrynowy.

- Zabiłaś go?

- A miała pozwolić mu zagryźć cię na śmierć?

- Nie dało się go jakoś unieruchomić? Nie wiem, uśpić czy coś?

- I to jest właśnie wasz problem! Wolelibyście dać się zabić, niż skrzywdzić jakieś zwierzę.

- Monsery są na wyginięciu! Chodzi o szukanie najłagodniejszego wyjścia, a Łowczynie mordują, kogo popadnie.

- Przepraszam, że nie myślałam o tym, żeby go nie skrzywdzić, kiedy wrzeszczałeś z bólu i trucizna w jego ślinie mogła cię zabić!

- A od kiedy tak bardzo interesuje cię moje życie?!

- Nie możesz zginąć, bo wtedy król pomyśli, że to ja cię zabiłam, a wtedy nie dostanę swoich pieniędzy - powiedziała cichszym tonem, lekko wzruszając ramionami. A już przez chwilę pomyślałem, że zależy jej na moim życiu.

- Jasne, martwisz się tylko o pieniądze.

- A o cóż innego miałabym?

- Nie wiem, może o umierającą królową?

- Tej wyspie przydałaby się zmiana pary królewskiej. Im prędzej umrą, tym lepiej. Poza tym bez dziedzica i tak już długo nie porządzą. Dobrze wiesz, jakie są zasady.

Oczywiście, że wiedziałem. Zasady panujące na Wyspie Odcieni były pierwszą rzeczą, jakiej nas nauczyli, kiedy wstępowaliśmy do Obrońców. Potrafiłem je wyrecytować o każdej porze. Jeśli para królewska nie ma dziedzica (musiał być to koniecznie ich potomek, nie dało się tego w żaden sposób obejść), kiedy król i królowa umrą, na ich miejsce musi wstąpić ktoś inny. Wtedy cała wyspa zbiera się i głosuje.

- Bardzo chętnie wstąpiłabym do kandydujących.

Przez jedną krótką, koszmarną chwilę wyobraziłem sobie Wyspę Odcieni za rządów Mavry. Najgorszy z koszmarów. Tym bardziej musiałem się postarać, by wypełnić zadanie.

- Niestety nie będzie to konieczne. Królowa przeżyje i będą mieli potomka, który obejmie tron.

Nie mogło być inaczej. Nie mogłem do tego dopuścić.

Na chwilę zamilkliśmy, każdy pogrążony we własnych myślach.

Zdałem sobie sprawę, jaka odpowiedzialność na mnie spoczywała. Król powierzył mi tak ważne zadanie, a ja przez większość czasu myślałem tylko o korzyściach, jakie zdobędę, kiedy już mi się uda. W moich rękach spoczywała ich władza i życie królowej. W moich i w rękach Mavry. Ta świadomość nie była zbyt pocieszająca, ale poprawiał ją fakt, że dziewczyna na pewno postara się tego nie zepsuć ze względu na pieniądze. I choć faktycznie, suma trzydziestu milionów była niesamowicie kusząca i już wyobrażałem sobie, na co je wydam, nie to było najważniejsze. Przynajmniej dla mnie.

- Musimy ruszać - rzuciła w końcu dziewczyna, wkładając sztylet za pas. Wstałem z trudem i spróbowałem stanąć na zranionej nodze. Oczywiście bolało, domyślałem się, że rana jest całkiem głęboka, ale nie aż tak bardzo, jakbym przypuszczał. Podszedłem do konia i odwiązałem go od drzewa.

Z niewielkim wysiłkiem udało mi się na niego wskoczyć. Kruk dokładnie śledził moje ruchy, siedząc już na ramieniu Mavry.

- Jak go wytrenowałaś? - spytałem.

- Kogo?

- Kruka.

Dziewczyna uśmiechnęła się tylko tajemniczo, po czym ruszyła.

Jechaliśmy przez całą noc, ponieważ musieliśmy nadrobić stracony czas. Kierowaliśmy się na zachód w stronę Morza Czarnego. Niewielki statek miał na nas czekać tylko przez parę godzin, gdybyśmy się nie zjawili, odpłynąłby.

Dni upływały w spokojnym tempie, głównie na jeździe, z krótkimi przerwami na odpoczynek lub posiłek. Modliłem się, by nic więcej nam się nie przydarzyło, choć gdzieś w głębi wiedziałem, że nie jest to możliwe. Było tak, jakbyśmy przyciągali kłopoty.

***

Prowadziłem konia spokojnym tempem, im dalej znajdowaliśmy się od środka wioski, tym las stawał się gęściejszy. W niektórych momentach czasem aż trudno było się poruszać, igły choinek i wystające gałęzie raniły twarz, a ogarniająca ciemność nie polepszała sytuacji.

Księżyc świecił wysoko na granatowym niebie, obsypanym gwiazdami.

Poprawiłem się wygodniej na siodle, choć niewiele to dało, jazda przez tyle godzin była niesamowicie męcząca. Łydka, mimo że trucizna nie rozprzestrzeniła się po ciele, dalej jednak była zraniona i pulsowała boleśnie.

Pogrążony byłem w myślach.

Takie chwile były najgorsze. Kiedy coś robiłem, mogłem się na tym skupić, zatopić w robieniu tej rzeczy, ale w momentach jak wtedy, gdy nie robiłem nic, myśli i wspomnienia przejmowały kontrolę. Jazda była przyjemna, ale cały czas krajobraz był niezmienny, nużący więc myśli krążyły własnym torem.

W takich chwilach wychodziły te najgorsze, najboleśniejsze wspomnienia. Poniżenie przez brata, rozczarowanie rodziców, nękanie przez rówieśników. Nawet kiedy próbowałem o tym nie myśleć, tym bardziej widziałem pojawiające się po kolei obrazy.

Ale to musiało się skończyć. Wreszcie uwolniłbym się od tego wszystkiego, wystarczyło ukraść zwierzaka, uratować królową Saar i wreszcie rodzice byliby ze mnie dumni, starszy brat zacząłby mnie szanować. Może i nie zdobyłbym sławy, bo tajemnica musiała zostać w ukryciu, ale wcale tego nie potrzebowałem. Wystarczyłaby mi jedynie miłość rodziny, to wszystko.

- Aspen, stój! - wrzasnęła nagle Mavra. Gwałtownie zahamowałem, stając na krawędzi przepaści. Poczułem, jak kruk ciągnie mnie za płaszcz, jakby mógł mnie utrzymać przed upadkiem. Odetchnąłem głęboko, bo serce zatrzymało mi się na parę sekund. - Kretynie, chcesz się zabić?!

Milczałem. W dole znajdowały się ostre spiczaste skały niczym wystające zęby jakiegoś groźnego zwierzęcia.

- Zamyśliłem się... - mruknąłem, wycofując się do tyłu. Dziewczyna podkręciła tylko głową z dezaprobatą i westchnęła głęboko.

Jechaliśmy wzdłuż półki skalnej, na dole porozsypywane były kamienie, a za nimi Morze Czarne. Gdybym spadł, byłoby po mnie, nadziałbym się na jeden ze skalnych szpikulców.

Odetchnąłem jeszcze raz głęboko i ruszyłem dalej.

Z oddali słychać było pohukiwanie sowy, księżyc prześwitywał przez nagie gałęzie, szron osiadł na wszystkim możliwym, okrywał drzewa, kamienie i drogę niczym cienki, jasny koc.

Owinąłem się ciaśniej płaszczem, bo choć dni zaczynały robić się cieplejsze, noce dalej atakowały chłodem.

Musieliśmy zejść z podwyższenia i po przejściu jeszcze kawałka, miał czekać na nas statek.

Wysłuchałem się w miarowy stukot końskich kopyt, dalej próbując uspokoić rozszalałe serce. Odsunąłem się jeszcze bardziej od krawędzi. Pod nami majaczyło teraz ciągnące się przez długi odcinek jezioro, odbijające światło księżyca. Usłyszałem tupot łap, zanim zobaczyłem, co biegnie.

Wilk skoczył na Mavrę tak szybko, że ledwo zdążyłem odwrócić na nich wzrok. Oboje spadli na dół.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz